tag:blogger.com,1999:blog-36389288661384490652024-03-25T14:57:37.503+01:00Biegacz z PółnocyMałyhttp://www.blogger.com/profile/02955181802826186273noreply@blogger.comBlogger711125tag:blogger.com,1999:blog-3638928866138449065.post-18259364104917567502023-12-14T09:31:00.002+01:002023-12-14T09:32:46.460+01:00Kolarstwo gravelowe w Polsce oraz kierunki jego rozwoju<p style="text-align: left;"></p><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjKPJ8Fr3RnqL4xQQQjdP4ukgyNipzLxEcLZjShGHt24v1ZQESPS4MTfzZ-NiCpJGo1ldUKfvorBg8aUSDOAfFuHTP4FBkmoQJT8XR9KQQluURG2dY_0IrUCM7Tv7aTST-FzzWRe1sEtApvP9zlWVdRNNlTpLgeoVzC6ivSL9ZCU6z7i9Hs_RC0l0IJ9-ie/s828/1g.jpg" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><span style="font-family: times;"><img border="0" data-original-height="552" data-original-width="828" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjKPJ8Fr3RnqL4xQQQjdP4ukgyNipzLxEcLZjShGHt24v1ZQESPS4MTfzZ-NiCpJGo1ldUKfvorBg8aUSDOAfFuHTP4FBkmoQJT8XR9KQQluURG2dY_0IrUCM7Tv7aTST-FzzWRe1sEtApvP9zlWVdRNNlTpLgeoVzC6ivSL9ZCU6z7i9Hs_RC0l0IJ9-ie/w320-h213/1g.jpg" width="320" /></span></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i><span style="font-family: times;">Rysunek 1 Pierwsza wersja RONDO Ruut CF2</span></i></td></tr></tbody></table><p></p><p></p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-family: times; font-size: 12pt; line-height: 107%;">Czym jest gravel? Jest niczym innym jak uzupełnieniem
rynku o nowy typ roweru. Tylko czy, aby na pewno nowy? Według mnie tak. Choć
początkowo podchodziłem bardzo sceptycznie do gravela to po kilku latach
przekonałem się, że jest to coś zupełnie innego niż MTB, szosa czy rower
przełajowy.<o:p></o:p></span></p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-family: times; font-size: 12pt; line-height: 107%;">Gravel wywodzi się ze Stanów
Zjednoczonych, gdzie był idealnym rozwiązaniem dla osób chcących poruszać się w
lekkim terenie, po słabej jakości trasach asfaltowych. W miejscach, gdzie rower
szosowy nie dawał sobie rady, a korzystanie z roweru górskiego porównywalne
byłoby ze strzelaniem z armaty do kaczek.<span></span></span></p><a name='more'></a><span style="font-family: times; font-size: 12pt; line-height: 107%;"><o:p></o:p></span><p></p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-family: times; font-size: 12pt; line-height: 107%;">Swoją budową rower gravelowy
zdecydowanie bardziej przypomina szosówkę niż rower górski. Podobnie jak szosa
ma on kierownicę z barankiem oraz sztywny widelec (choć obecnie część
producentów zdecydowała się na zamontowanie amortyzatorów). Jednak jak zawsze
diabeł tkwi w szczegółach. Gravel ma nam zapewnić sprawne przemieszczanie się w
lekkim terenie czy w miejskiem zgiełku i z tego powodu posiada najczęściej
opony o szerokości 38-45mm. Prowadzi się pewnie dzięki zwiększonemu rozstawowi osi
oraz bardzo popularnej kierownicy typu flare z rozgiętym dolnym chwytem. Bardzo
popularnym zabiegiem jest stosowanie wydłużonej główki ramy co sprawia, że
pozycja kolarza jest bardziej komfortowa.<o:p></o:p></span></p>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjItRcYndTX_pyC6Vu9jDIqo3AjfAlx9pZsNdzQqSp9D_aZppYO3x9Msj4RQ6wqAvNpwbLDpsjMEy-KdrKAi01Xc0qIEU95ZTXgzuN744yVErHOU4KchSykcHmznmEMn1JAUUGUWvGCSfxnUg6OIOc6GG14O5oIxw92VT8LZTAbl8hDbZ0CHceitCLu5QEx/s847/2g.jpg" style="clear: right; display: inline; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><span style="font-family: times;"><img border="0" data-original-height="635" data-original-width="847" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjItRcYndTX_pyC6Vu9jDIqo3AjfAlx9pZsNdzQqSp9D_aZppYO3x9Msj4RQ6wqAvNpwbLDpsjMEy-KdrKAi01Xc0qIEU95ZTXgzuN744yVErHOU4KchSykcHmznmEMn1JAUUGUWvGCSfxnUg6OIOc6GG14O5oIxw92VT8LZTAbl8hDbZ0CHceitCLu5QEx/s320/2g.jpg" width="320" /></span></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i><span style="font-family: times;">Rysunek 2 Gravelondo #1 2023/2024</span></i></td></tr></tbody></table><p class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-family: times;"><br /><span style="font-size: 12pt; line-height: 107%;"><span> </span>Choć gravele wywodzą się z USA to w Polsce, dokładniej w Gdańsku,
znajduje się siedziba jednego z pionierów na gravelowym rynku, a mianowicie
RONDO. Już w latach 2015 / 2016 Szymon Kobyliński wraz z Michałem Bogdziewiczem
zorganizowali pierwsze ustawki gravelowe – GRAVELONDO, gdzie testowali pierwszego
gravela ze stajni RONDO – Ruut. Początkowo były to zamknięte jazdy, które z
czasem otworzyły się na nowych uczestników. To co wyróżniało te ustawki to to,
że odbywały się jedynie w okresie zimowym – w każdą sobotę od października do
lutego, a mimo tego potrafiły przyciągnąć na start kilkadziesiąt osób, z
których zdecydowana większość pojawiała się na rowerach typu gravel.</span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-family: times; font-size: 12pt; line-height: 107%;"></span></p><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhylHv1JptiZeN6-rUXyhMw4d0bjDMBWZIzf74l_ZA9VSV0hOXNU88VfYrLvoZ0KMqL_XIK_JtZ564Q6D9h0_pGynMZsd9NR_X5zF9dYOH3_S0lJ1WzoO1SmeZB1cFrjnX76k8WW_kzHbFv5BisVjUTRGUdZkynKyuV8azSIdlClQ8sdIAeQH9W1s5mcthq/s494/3g.png" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><span style="font-family: times;"><img border="0" data-original-height="440" data-original-width="494" height="285" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhylHv1JptiZeN6-rUXyhMw4d0bjDMBWZIzf74l_ZA9VSV0hOXNU88VfYrLvoZ0KMqL_XIK_JtZ564Q6D9h0_pGynMZsd9NR_X5zF9dYOH3_S0lJ1WzoO1SmeZB1cFrjnX76k8WW_kzHbFv5BisVjUTRGUdZkynKyuV8azSIdlClQ8sdIAeQH9W1s5mcthq/s320/3g.png" width="320" /></span></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i><span style="font-family: times;">Rysunek 3 Mapa imprez gravelowych w 2022 <br />ze strony gravel.love</span></i></td></tr></tbody></table><span style="font-family: times; font-size: 12pt; line-height: 107%;"><span> </span>Niemniej prawdziwym boom na kolarstwo gravelowe
przyszedł nieco później, do czego przyczyniła się na pewno pandemia Covid-19. Dziesiątego
listopada 2019 odbyła się prawdopodobnie pierwsza impreza typowo gravelowa w
Polsce – Cyklo Gravel Krokowa, a już dwa lata później mieliśmy prawdziwy wysyp
imprez szutrowych. To jednak na co warto zwrócić uwagę to to, że w Krokowej
ścigaliśmy się na 35-kilometrowej, oznaczonej trasie mając do wyboru dwa
dystanse – 35 oraz 70 kilometrów. Organizacja zdecydowanie bardziej
przypominała tą spotykaną na wyścigach szosowych czy MTB. Tymczasem w kolejnych
latach imprezy gravelowy ewoluowały w zupełnie innym kierunku, podobnie zresztą
jak same rowery.<o:p></o:p></span><p></p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-family: times; font-size: 12pt; line-height: 107%;"></span></p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhRyMJptyX0rE940Vwy8GDGho7W13JwF8zqALf9Cj8nRZ72f-yMbcjZ4LSYvgm8SPo4tAko2uV0zB_Pl5r5gaT9_Xe1DkomO41L5agFdaSaG_HgnksBI9XHuW7YWAjA0JckGtIm_yLHvFeZqIOEDTdr781GKh8bvpJgfjhjR_4aGVMVXtA1CF1jByi0uI5O/s725/4g.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><span style="font-family: times;"><img border="0" data-original-height="544" data-original-width="725" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhRyMJptyX0rE940Vwy8GDGho7W13JwF8zqALf9Cj8nRZ72f-yMbcjZ4LSYvgm8SPo4tAko2uV0zB_Pl5r5gaT9_Xe1DkomO41L5agFdaSaG_HgnksBI9XHuW7YWAjA0JckGtIm_yLHvFeZqIOEDTdr781GKh8bvpJgfjhjR_4aGVMVXtA1CF1jByi0uI5O/s320/4g.jpg" width="320" /></span></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i><span style="font-family: times;">Rysunek 4 Autor: Michał Bogdziewicz</span></i></td></tr></tbody></table><span style="font-family: times; font-size: 12pt; line-height: 107%;"><span> </span>W roku 2022 na stronie gravel.love
opublikowany został kalendarz imprez gravelowych, który zawierał 64 imprezy
szutrowe. I choć zlokalizowane były w całym kraju (Rysunek 3) to zdecydowana
większość z nich (47) odbywała się na dystansie 200 kilometrów oraz więcej.
Organizatorzy najczęściej decydowali się na start uczestników w ruchu otwartym
na niezabezpieczonej trasie. Każda kolarka bądź kolarz dostawała na starcie
plik .gpx z trasą oraz trackera, który na bieżąco śledził poczynania zawodnika.
W zasadzie poza ścisłą czołówką, liczącą często jedynie 10-20 osób, nikt nie
był na poważnie zainteresowany ściganiem się z rywalami. Po okresie pandemii
ludzie jeszcze bardziej zaczęli doceniać ruch na świeżym powietrzu i nierzadko
90% startujących za jedyny cel stawiała sobie ukończenie zawodów. W 2022
startując w Great Lakes Gravel na dystansie 500 kilometrów, jadąc w okolicach
10 miejsca spotykałem niemal wyłącznie osoby, które na zawody wybrały się po (często
kolejną) przygodę, a nie sportowe emocje. Było to dla mnie swego rodzaju
szokiem. Przez 7 lat trenowałem bieganie i choć początkowo moją motywacją było
zgubienie kilogramów to z czasem coraz intensywniej skupiałem się na poprawie
wyników sportowych. W 2017, po kilku latach walki z kontuzjami, zastąpiłem
bieganie kolarstwem nie dlatego, że nie mogłem biegać. Nie mogłem trenować, a
co za tym idzie – nie mogłem notować progresu, rywalizować na równych zasadach
z innymi ludźmi, a bez tego bardzo szybko straciłbym jakąkolwiek motywację do
działania. Szukając sposobu na zaspokojenie ambicji – trafiłem na rower. I
faktycznie to było to! Jeździłem, trenowałem, wylewałem litry potu – dzięki
czemu dość szybko zacząłem rywalizować jak równy z równym na różnego rodzaju
zawodach. Walczyłem koło w koło na szosowych sprintach. Ścigałem się cały w
błocie na przełajowych rundach. I nagle trafiłem na imprezy, gdzie ściganiem
nie był zainteresowany niemal nikt. Pamiętam, że podczas jednego ze startów
zapytałem nawet swojego współtowarzysza – jaka jest zatem jego motywacja, żeby wydać
niemałe pieniądze (wpisowe na tamtą imprezę wynosiło około 350 złotych, podczas
gdy koszt wpisowego na szosie zamykał się często w 100 złotych) , a
jednocześnie chcąc tylko jechać i cieszyć się trasą. Trasą, którą mógłby
pokonać w każdy inny dzień zupełnie bezpłatnie. Bez wahania odpowiedział, że to
co sprawiło, że zapisał się na imprezę to ludzie – inni, często tak samo
zakręceni kolarsko, ludzie którzy właśnie w tym samym dniu mierzyli się z tą
samą trasą.<o:p></o:p></span><p></p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-family: times; font-size: 12pt; line-height: 107%;"></span></p><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhojl5xEsoQOYBfm7nLlGS681YjUHQfMTyIDHm47Zc9kmGK6B6tUuUTfoaE5j13IxExfDYX_-8WFa2gnEgW2iilHEzLG2hCjGgMqG3QDFUk2FLCDA6F6IkiK8Yy8OX9quNCe9615DrZzx0IfomcglXXA8z64p4KpdW523DvB6odbbKEM_OuB6i_0odwdPh6/s928/5g.jpg" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><span style="font-family: times;"><img border="0" data-original-height="522" data-original-width="928" height="180" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhojl5xEsoQOYBfm7nLlGS681YjUHQfMTyIDHm47Zc9kmGK6B6tUuUTfoaE5j13IxExfDYX_-8WFa2gnEgW2iilHEzLG2hCjGgMqG3QDFUk2FLCDA6F6IkiK8Yy8OX9quNCe9615DrZzx0IfomcglXXA8z64p4KpdW523DvB6odbbKEM_OuB6i_0odwdPh6/s320/5g.jpg" width="320" /></span></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i><span style="font-family: times;">Rysunek 5 Wyścig UCI CST Gdynia Maraton <br />Autor: Tomasz Ferenc</span></i></td></tr></tbody></table><span style="font-family: times; font-size: 12pt; line-height: 107%;">Rok 2022 przyniósł jeszcze jedną ważną nowinkę w polskim oraz światowym kolarstwie.
W Starachowicach po raz pierwszy odbyły się Mistrzostwa Polski w kolarstwie
gravelowym. Zaś w włoskiej Wenecji Euganejskiej zorganizowano Mistrzostwa
Świata. I choć w obu miejscach postawiono na wyścigowy dystans poniżej 200
kilometrów to same trasy zdecydowanie różniły się od siebie. Jak bardzo? Otóż w
Polsce zwycięzca pokonał rundę na rowerze MTB, zaś we Włoszech najszybszy
okazał się rower szosowy.<o:p></o:p></span><p></p>
<p class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-family: times; font-size: 12pt; line-height: 107%;">I właśnie trend światowy jest moim
zdaniem najbardziej słusznym kierunkiem rozwoju kolarstwa gravelowego. Według
mnie rowerowi gravelowemu zdecydowanie bliżej do roweru szosowego – szybko
przemieszczającego się po lekkich, równych, kurzących się szutrach. A jak szosa
to zdecydowanie większa prędkość i oczywiście ściganie. Ale nie takie z
wkalkulowaną przerwą na drzemkę tylko prawdziwy racing, gdzie od startu tętno
szybuje w górę i nie spada do samej mety! Prędzej czy później ludzie poruszający
się z prędkościami około 20 km/h zorientują się, że mogę znaleźć znacznie
wygodniejszy i tańszy rower trekkingowy lub crossowy, że rower górski, z
porządnym amortyzatorem, zdecydowanie lepiej sprawdzi się w cięższym terenie, a
bikepacking jest o niebo przyjemniejszy siedząc na siodełku w bardziej
wyprostowanej pozycji. Historia zatoczy koło. Gravel zaś skupi miłośników
wyścigów. Szczególnie tych, którzy chcieliby uciec z szosy, ale niekoniecznie
chcieliby chować sportowe ambicje w szafie. Już w 2023 roku w kalendarzu imprez
gravelowych pojawiło się nieco więcej zawodów rozgrywanych w formule gravel
racing, a rok 2024 przynosi kolejne nowości wśród imprez w takim wydaniu. I
chociaż nie mam nic przeciwko wykorzystywania gravela do każdego rodzaju
kolarstwa to jednak mocno trzymam kciuki za gravel racingowy kierunek rozwoju
tej dyscypliny!<o:p></o:p></span></p><br /><p></p>Małyhttp://www.blogger.com/profile/02955181802826186273noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3638928866138449065.post-5065481686240442612022-10-01T18:12:00.003+02:002022-10-01T18:16:34.086+02:00Trzej muszkieterowie - relacja z Great Lakes Gravel 2022<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhyvnm17r2wKXVEXJDyP4YN5l67NLO7hRtJKz-eo6z5-kigPy_pF3Exrvmalu_QfivFbZdm3CpX5CmWaRx-7oeNYuTftEOEk7gljaaZ5KWlGI_s16R7rVn93NeqNNAzve4qboQGs4CQznLvE1ORiTz-i0IQwyr2owkt-6Tvt8nXDyYx9sfkiQkmd77mtQ/s1080/309706945_526116276185619_5594565478396249395_n.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1080" data-original-width="720" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhyvnm17r2wKXVEXJDyP4YN5l67NLO7hRtJKz-eo6z5-kigPy_pF3Exrvmalu_QfivFbZdm3CpX5CmWaRx-7oeNYuTftEOEk7gljaaZ5KWlGI_s16R7rVn93NeqNNAzve4qboQGs4CQznLvE1ORiTz-i0IQwyr2owkt-6Tvt8nXDyYx9sfkiQkmd77mtQ/s320/309706945_526116276185619_5594565478396249395_n.jpg" width="213" /></a></div><br /> <span> Po zeszłorocznej edycji początkowo mówiłem, że nigdy więcej tu nie wrócę. Później moja stanowczość i zdecydowanie nieco osłabły. A w dalszej kolejności... nabrałem ochoty na powrót na trasę GLG. Tyle tylko, że tym razem moim celem miało być nie samo ukończenie, a powalczenie o jak najlepszy wynik. </span><p></p><p style="text-align: justify;"><span><span> W zasadzie jeszcze mniej więcej na miesiąc przed imprezą wierzyłem, że tak właśnie będzie. Aczkolwiek im bliżej było dnia startu tym więcej rzeczy szło totalnie nie po mojej myśli. Zaczynając od 7anna, która wystawiła mnie na kilka dni przez imprezą i zostawiła bez roweru (choć wszystko mieliśmy wcześniej dogadane), przez zapalenie krtani jakiego się nabawiłem tuż przed imprezą (miałem nawet wykupiony antybiotyk, choć zamierzałem go wziąć dopiero jakby pojawiła się gorączka) kończąc na fatalnym stanie mojego Krossa którego jako tako (koronki do kasety dobrałem z kilku różnych znalezionych w garażu, a mleko do tylnej opony z 3 różnych gum - efekt montowania roweru na 2h przed odjazdem). <span></span></span></span></p><a name='more'></a><br /><p></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span> Musiałbym być naprawdę głupi licząc na nie wiadomo jaki wynik biorąc te wszystkie okoliczności. A jednak tanio skóry nie zamierzałem sprzedać. Z Dawidem jechałem już przed rokiem i na samym początku powiedziałem mu że tym razem żadnej zachowawczej jazdy ma nie być. Jasne - szarpanie i upalanie zapałek od początku byłoby głupie, ale jazda swobodnym tempem bez przesadnego oszczędzania sił - to był cel.</span><br /></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span> Od samego początku mieliśmy w planie jazdę w 3-osobowej grupie z Dawidem i Krzyśkiem. Z tym pierwszym często trenuję na Żuławach, rok temu wspólnie pokonaliśmy GLG. Zaś drugiego poznałem na Kaszubskim Gravelu w Kartuzach i od razu zaskoczyło - dobrze się rozumieliśmy i na tyle dobrze nam się razem jechało, że umówiliśmy się na wspólny start w GLG.</span><br /></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span> Już na starcie zwróciliśmy uwagę na jeszcze 2 osoby w naszej grupie - Patryka i Łysego. O ile tego pierwszego poznałem dopiero na imprezie o tyle z Tomkiem jeździliśmy już wiele razy. Każdy z nich celował w podium, a to już zapowiadało ciekawą jazdę. I taka w zasadzie była choć nasz youtubowy kolega Patryk szybko zaatakował na brukach i tyle go widziliśmy (przynajmniej na dłuższy czas). W sumie Łysy też szybko podkręcił tempo, po czym zostaliśmy we trzech.</span><br /></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span></span></span></span></span></span></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span><span><span><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhKi8K_k6Po9_3josCJw7Hp_HNDvGLroEin4uRjeQEqz4F7eJltpO_44nkbsGTwWHArGtIhZ8xNAvuTDVeaMfFMRviVwreoutlPBzBivcKddE_V7koQPdf0BZqqeklprGrSmpZaFH2qW5KqeKlK4a0G7CQD0sIUWwuUNmL3EQSS8dUSOv2j6k6efecI-g/s1620/309458218_526116482852265_7838996129226024582_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1080" data-original-width="1620" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhKi8K_k6Po9_3josCJw7Hp_HNDvGLroEin4uRjeQEqz4F7eJltpO_44nkbsGTwWHArGtIhZ8xNAvuTDVeaMfFMRviVwreoutlPBzBivcKddE_V7koQPdf0BZqqeklprGrSmpZaFH2qW5KqeKlK4a0G7CQD0sIUWwuUNmL3EQSS8dUSOv2j6k6efecI-g/s320/309458218_526116482852265_7838996129226024582_n.jpg" width="320" /></a></span></span></span></div><span><span><span><br /> Plan na pierwszy postój był taki, że zatrzymamy się dopiero przy sklepie na 150 kilometrze, uzupełnimy bidony, jedzenie i lecimy dalej. Czy coś się do tego czasu działo? Chyba niewiele. No może poza tym, że przeskoczyliśmy Łysego, który miał defekt. Tomek jednak to mocny gość więcej już na 160 kilometrze jechaliśmy we 4. Różnica między nim a naszą trójką była jednak taka, że on miał w planie postój w Gołdapie na 200 kilometrze, a my zamierzaliśmy lecieć aż do Olecka. </span><br /></span></span><p></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span><span> Łysy więc szybko nam odjechał, żeby ogarnąć swój postój. I zrobił to na tyle skutecznie, że na mecie miał nad nami niemal 2h przewagi :O My zaś dalej jechaliśmy we 3.</span><br /></span></span></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span><span><span> Naprawdę chciałbym napisać o jakiś niestworzonych rzeczach jakie działy się na trasie. Tyle tylko, że nie działo się totalnie nic. Tempo które wynosiło nieco ponad 24 km/h pod koniec dnia zaczynało coraz mocniej spadać. Temperatura zrobiła się na wieczór taka, że mimo iż założyłem nogawki, czapkę, rękawice, bieliznę termoaktywną - marzłem coraz bardziej. Największą głupotą było zostawienie ochraniaczy na letnie buty, a odczułem to szczególnie nad ranem gdy przed cyfrą temperatury pojawił się minus!</span><br /></span></span></span></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span><span><span><span> Tuż przed Oleckiem dostałem drugie życie. Singiel wokół jeziora pokonałem naprawdę żwawo. Po drodze minąłem kolegę Patryka, który ewidentnie miał dość jazdy na dzisiaj. Niestety mimo, że jadłem i piłem to możliwość spożycia ciepłego posiłku zawrócił mi w głowie. Bagietka, hot dog, kawa - wszystko to sprawiło, że po wyjeździe ze stacji miałem straszny kryzys. Ostatnie na co miałem ochotę to kontynuowanie jazdy. Na moje szczęście - prowadzenie w tym momencie wziął na siebie Krzysiek, a ja po prostu tępo naciskałem na pedały.</span><br /></span></span></span></span></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span><span><span><span><span></span></span></span></span></span></span></span></span></span></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span><span><span><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjxqbfwpyfepr4xZ7q3EEO_N4QCKqSSQeH6G3nxuW_S0PsBpQfNcd_Hm9tIJXBFN3tqITTD9STnhbz_x_aNC5tRw8RdTxlUoEi42tiwP_oT5s1NznQaAfSb24u-NPuj01CUm4-bCHy_dhfYnnIr6ptsfgOPEZJ9iJUxA7B_7k-gTznIGOj6ZFdNpRjX9w/s4032/20221001_090230.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1960" data-original-width="4032" height="156" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjxqbfwpyfepr4xZ7q3EEO_N4QCKqSSQeH6G3nxuW_S0PsBpQfNcd_Hm9tIJXBFN3tqITTD9STnhbz_x_aNC5tRw8RdTxlUoEi42tiwP_oT5s1NznQaAfSb24u-NPuj01CUm4-bCHy_dhfYnnIr6ptsfgOPEZJ9iJUxA7B_7k-gTznIGOj6ZFdNpRjX9w/s320/20221001_090230.jpg" width="320" /></a></span></span></span></div><span><span><span><br /> Trwało to dobre 2 godziny, ale w końcu doszedłem do siebie. Napieraliśmy do Mikołajek. Napisałbym, że humory dopisywały, ale miałoby to tyle wspólnego z prawdą co słowa Sasina... Nie było jakoś fatalnie - Dawid niby narzekał, ale robił to od samego startu i już przywykliśmy, a Krzysiek nie mówił prawie nic. Raz na jakiś czas, gdy dostał SMS od dziewczyny albo brata, dawał znać jak nam idzie na tle reszty zawodników. Swoją drogą to ciekawe, że ultramaratony z racji tego, że na trasie spędza się mnóstwo czasu pozwalają poznać nowych ludzi, nawiązać nowe znajomości, poznać gości z którymi się jedzenie, a my ze sobą nie gadaliśmy prawie wcale. Mam wrażenie, że z Dawidem przez 2h jazdy autem zamieniłem kilka razy więcej zdań niż przez dobę GLG.</span><br /></span></span><p></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span><span><span><span><span><span> W Mikołajkach (438km) zameldowaliśmy się w takim czasie, że śmiało mogliśmy zejść czasowo poniżej doby. Problem jednak polegał na tym, że sprawdziliśmy aktualną klasyfikację - strata do podium wynosiła nieco ponad pół godziny, a to już nie wróżyło sukcesu. Przewaga nad kolejnym zawodnikiem była niemal równie spora. Podjęliśmy więc decyzję, że od tej pory jedziemy po prostu na metę bez żadnego zaginania się, a kreskę pokonujemy całą trójką.</span><br /></span></span></span></span></span></span></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span><span><span><span><span><span><span> I tak też się stało - 24 godziny i 12 minut trwała nasza przygoda z trasą. Co przełożyło się na 5 miejsce w klasyfikacji piątkowej i 11 miejsce w klasyfikacji ogólnej imprezy (na blisko 400 uczestników). Czy to dobrze czy to źle? Jest progres i to mimo tych wszystkich przeciwności, a to już uznać należy za sukces.</span><br /></span></span></span></span></span></span></span></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span><span><span><span><span><span><span><span> W tym miejscu chciałbym szczególnie podziękować VINCI Wheels - to dzięki nim miałem okazję ścigać się na najlepszych kołach gravelowych na jakich kiedykolwiek jeździłem. Przed rokiem na GLG to z kołami miałem największe problemy. Tym razem leciałem po brukach niemal nie zwracając na nie uwagi. Ważąc niemało, dodatkowo mając obładowany rower nie raz dowaliłem na dziurze, a koła do teraz nie wymagają użycia centrownicy ;) Chapeau bas za ten model - <a href="https://www.vinciwheels.com/pl/produkt/vinci-grv-44mm-2022/" target="_blank">Vinci GRV</a>!</span><br /></span></span></span></span></span></span></span></span></span></span></span></span></p>Małyhttp://www.blogger.com/profile/02955181802826186273noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3638928866138449065.post-18597329487553127752022-09-07T14:38:00.007+02:002022-09-07T14:47:21.938+02:00Historia pisze się na naszych oczach - relacja z historycznych I Gravelowych Mistrzostw Polski Starachowice 2022<p style="text-align: justify;"></p><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhJH1flmUcrjuor-YlysA9DHhODOgxRP63sFpUqAo4WIZh0ZuGMwKguCTmG_xnr45AprgSTASGgAZuzBo76qsGBWJ414jSp6VL1mJ4oqqsLwLZ3KVCfhjZjQDUjOWZoXpJF3uNuB0pxl_2faslDc6iTNmclJ1b7l-4pgLNHcWt2iLK7Sk0lbuWosWCJIA/s2000/305707928_4828185803949563_8692062830445127049_n.jpg" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1333" data-original-width="2000" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhJH1flmUcrjuor-YlysA9DHhODOgxRP63sFpUqAo4WIZh0ZuGMwKguCTmG_xnr45AprgSTASGgAZuzBo76qsGBWJ414jSp6VL1mJ4oqqsLwLZ3KVCfhjZjQDUjOWZoXpJF3uNuB0pxl_2faslDc6iTNmclJ1b7l-4pgLNHcWt2iLK7Sk0lbuWosWCJIA/s320/305707928_4828185803949563_8692062830445127049_n.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">fot. Gravel Man</td></tr></tbody></table><span><div style="text-align: justify;"><span> </span>Mam w głowie wiele imprez, w których planuję / chciałbym wziąć udział. Po głowie chodzi mi od dawna Wanoga czy szosowy Cyclassics w Hamburgu. I tak mija kolejna edycja, a ja jakoś nie pojawiam się na starcie. Zapewne podobnie byłoby z pierwszymi Gravelowymi Mistrzostwami Polski, gdyby nie wiadomość od Bodzia - "<i>MP Gravel chcesz jechać ze mną?</i>". To zdanie sprawiło, że mrzonka o starcie zamieniła się w plan. Co prawda szybko podziękowałem Michałowi za propozycję, ale jak zacząłem planować szybko okazało się, że jak mam gdzieś jechać to chcę jechać z Pati. Głosu sprzeciwu nie było więc szybko zarezerwowałem hotel.</div></span><span></span><p></p><a name='more'></a><p></p><p style="text-align: justify;"><span> Sam start podobnie jak sama decyzja o nim - na wariackich papierach. Jeszcze w piątek o 10 rano byłem na morzu, a już o 14 siedziałem za kierownicą auta z nawigacją ustawioną na Starachowice. Mało? Po drodze musiałem ogarnąć dokumenty w firmie, odebrać rower od 7anna (tak, tak - pierwsza jazda rowerem zaplanowana na MP </span>🤦♂️) i dotrzeć do domu. Pewnie, że nie byłoby to wszystko możliwe bez wsparcia ludzi w moim otoczeniu - poczynając od kolegi który zawiózł mnie z całym tobołem (w tym dwoma rowerami😅) do domu, dziadków którzy przyjechali i zabrali dzieciaki na weekend i żony, która ogarnęła całą logistykę oraz pakowanie. Mam cholernie dużo szczęścia, że mam takich ludzi wokół siebie! Dziękuję!</p><p style="text-align: justify;"><span> Wstęp i tak już jest dosyć przydługi więc opisu całego weekendu Wam oszczędzę. Przyjmijmy po prostu, że niedziela była rowerowa, a sobota zupełnie nie (choć krótki rekonesans trasy zaliczyłem).</span><br /></p><p style="text-align: justify;"><span><span></span></span></p><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiCbN0zgKZoetZAwfRXuDGzyxBMwz2Y8VdjK_ZgWu7Umq7RXj3H6Zdm2WxR5xAt91Ed_trzHSNwD8VwoFL-JYu4Dj8XdlV_asjtACKgo0GZIIoVexc1GNabKkVFezrnHmRtya2kZQW3Fs_5VXgYgSFRlHI5CmjpdtvmajR7k3_-nKMxp8gQ0MAIUr37NA/s2000/305761698_4828181547283322_5531128652733989086_n.jpg" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1333" data-original-width="2000" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiCbN0zgKZoetZAwfRXuDGzyxBMwz2Y8VdjK_ZgWu7Umq7RXj3H6Zdm2WxR5xAt91Ed_trzHSNwD8VwoFL-JYu4Dj8XdlV_asjtACKgo0GZIIoVexc1GNabKkVFezrnHmRtya2kZQW3Fs_5VXgYgSFRlHI5CmjpdtvmajR7k3_-nKMxp8gQ0MAIUr37NA/s320/305761698_4828181547283322_5531128652733989086_n.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">fot. Gravel Man 😅😅😅😅</td></tr></tbody></table><span><span><br /><div style="text-align: justify;"> W niedzielę od rana realizowałem misternie zaplanowany harmonogram. Pobudka około 6:30, poranna toaleta, Pati na bieganie, a ja samotnie na śniadanie. Buziak na szczęście i koło 8:30 siadłem na Rondo. Swoją drogą Ruut na stożkach od Vinci, w malowaniu black - gold prezentował się jak milion dolarów! I w dupie z tym, że nie był karbonowy!</div></span></span><p></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span> Zabawa na dobrą sprawę zaczęła się już godzinę przed zawodami - z kim nie rozmawiałem każdy miał inne podejście do ciśnienia w kołach </span></span></span>😆 Osobiście trochę posłuchałem Bodzia, trochę bazowałem na własnych doświadczeniach - postawiłem na mleko i jakieś 3,3 bara. Niby dużo jak na kamienie, ale widziałem zdjęcia chłopaków z objazdu i wiedziałem ile dętek musieli założyć.</p><p style="text-align: justify;"><span> Start honorowy oddalony był od miejsca startu ostrego o jakieś 7 kilometrów. I jak nie trudno zgadnąć - na tych 7 kilometrach było całkiem ciasno i w kilku miejscach nerwowo, bo każdy chciał zająć jak najlepsze miejsce. Start był wspólny dla wszystkich - zarówno elity jak i amatorów. Na miejscu okazało się, że również dystanse nie zostaną rozdzielone. Choć uczestników nie było specjalnie wielu to Ci co przyjechali to nie byli przypadkowi ludzie. Każdy wiedział, gdzie jest i po co tutaj jest. Efekt? Ogień od startu poszedł taki, że nawet na przełajach czegoś takiego nie widziałem.</span><br /></p><p style="text-align: justify;"><span><span></span></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span><span><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj23tLOW3kkCnBhEQqRcI-rQFAEIiX42KSL5sNRu_leH-AvdSuzsXD2Hukg1A5kGgnv4A9D2vCgHnxARd9qsEND0ZjnVRHyQWdPpPNiYcL2aOBlT-T0NxSKSZlBFk8alkX3Q10Res4ANJKXzi9vNyqG8kyJtOBV0b-UMufcoKGv1B6h0ldUWyT-2L-bSA/s1600/WhatsApp%20Image%202022-09-04%20at%2015.09.06.jpeg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj23tLOW3kkCnBhEQqRcI-rQFAEIiX42KSL5sNRu_leH-AvdSuzsXD2Hukg1A5kGgnv4A9D2vCgHnxARd9qsEND0ZjnVRHyQWdPpPNiYcL2aOBlT-T0NxSKSZlBFk8alkX3Q10Res4ANJKXzi9vNyqG8kyJtOBV0b-UMufcoKGv1B6h0ldUWyT-2L-bSA/s320/WhatsApp%20Image%202022-09-04%20at%2015.09.06.jpeg" width="240" /></a></span></span></div><span><span><br /> Po objeździe wiedziałem, że pierwsze 4 kilometry mogą być kluczowe - bruki, podjazdy zawsze skutecznie rwą peleton. Planowałem, że za wszelką cenę do asfaltu dojadę blisko przodu. Tyle, że nie bardzo wiedziałem czy gonię elitę czy gonię krótki dystans, więc... goniłem wszystkich.</span><br /></span><p></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span> Nie pytajcie jak to się skończyło, dobrze wiecie. Na 5. kilometrze na asfalcie zameldowałem się niecałe 50 sekund za późniejszym mistrzem - Pawłem Bernasem. Jednak przez kilka kolejnych kilometrów nie bardzo wiedziałem gdzie jestem, co robię i jak mam naciskać na te pedały, żeby poruszać się do przodu. Przez dłuższy czas mijali mnie kolejni zawodnicy. </span><br /></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span> Dobre 10 kilometrów zajęło mi jako takie dojście do siebie. Złapałem jakąś grupkę. Początkowo wiozłem się na ich kole, jednak z czasem włączyłem się do pracy. Było ciężko jak cholera, szczególnie kiedy w połowie trasy (jak mi się wydawało) Wahoo pokazał, że do mety zostało 80 kilometrów! Chyba nigdy nie byłem tak zły na siebie, że nie zapisałem się na krótki dystans (choć dalej uznaję, że w mini to dobrze moja żona wygląda, a nie ja powinienem się ścigać </span></span></span></span>😅). Byłem pewien, że spuchnę. Tyle tylko, że jazda w grupie pozwalała złapać nieco oddechu. Dyktowanie tempa rozkładało się na 5-7 osób, co znacznie ułatwiało sprawę. </p><p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhiXxqlalAgXwTpMyG8dufVWhx25QZEQhXv2woUoph2zX8oyldojXpmPwOsLc7GSrl5yEHCfwBY8cajV3Phn4iPsSZmkuVGF9QaEQ1-w9y_RqUANcwEyF-IEOknjcDTJXzDVBly6S91n7MUOEx3Y7t5OxbTAdvcR58lvtA4pNl9Pn5bb-iXqewAPjsHXA/s1599/WhatsApp%20Image%202022-09-03%20at%2020.44.03.jpeg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1599" data-original-width="1200" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhiXxqlalAgXwTpMyG8dufVWhx25QZEQhXv2woUoph2zX8oyldojXpmPwOsLc7GSrl5yEHCfwBY8cajV3Phn4iPsSZmkuVGF9QaEQ1-w9y_RqUANcwEyF-IEOknjcDTJXzDVBly6S91n7MUOEx3Y7t5OxbTAdvcR58lvtA4pNl9Pn5bb-iXqewAPjsHXA/s320/WhatsApp%20Image%202022-09-03%20at%2020.44.03.jpeg" width="240" /></a></div><span> Mój organizm wysłał mi jednak znak ostrzegawczy - spinające się czwórki. W tym roku przerabiałem tyle razy, że nawet nie będę się rozpisywał - wiedziałem, że jak nie zwolnię pojawią się skurcze. Zwolnić na MP? W życiu! Na taką imprezę jedziesz, żeby walczyć ile sił, a jak tych sił zabraknie to odpaść - tyle :)</span><br /><p></p><p style="text-align: justify;"><span><span> Mój koniec nastał mniej więcej w połowie dystansu. Skurcze czwórek, przywodzicieli - ogólny dramat. Przez głowę przeszło mi nawet, żeby się wycofać. Tyle tylko, że to PIERWSZE GRAVELOWE MISTRZOSTWA POLSKI, brałem udział w pisaniu historii polskiego kolarstwa. Nie mogłem tak po prostu zejść z trasy jak na jakimś lokalnym ogórku. Nie wypadało! Zresztą na 85. kilometrze Pati czekała z bidonem. Trzeba było jechać! Samotnie i bez nadziei na dobry wynik, ale do mety!</span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><br /> Do tej ostatecznie dotarłem po 4 godzinach i 4 minutach. Rozczarowany? Na pewno, choć nie jakoś bardzo. Byłem przygotowany na wynik w granicach 3:40-3:45 co dałoby mi maksymalnie 4 lokatę w swojej kategorii - ta wiedza nieco złagodziła zawód ;) Tak jak pisał Bodzio - nasze problemy na zawodach są konsekwencją decyzji podejmowanych w trakcie przygotowań. Zakasuję więc rękawy i dalej robię swoje, żeby było lepiej.</span><br /></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span> Impreza przechodzi do historii, choć nie bez echa, bo pojawiło się trochę internetowego szumu. Czy słusznie? Ponoć dla popularności - nieważne co ważne, że gadają. Ja osobiście odnieść się do komentarzy nie mogę - na Gravelowe Mistrzostwa Polski zabrałem gravela, bo roweru MTB nie posiadam. Trasa? Przejezdna, choć dla mnie stolicą polskiego gravela są Kaszuby. Nie wierzycie? Zapraszam na Gravelondo - startujemy w październiku ;)</span><br /></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><br /></span></span></span></span></p><p style="text-align: center;"><span><span><span></span></span></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span><span><span><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiER9NcaEd85nNGEp6n1ium32ri5M--qOQxhtnoVYPlRIQw40zi5mm9dZ1728JpZaTKB9AS9ElplXgGNyK-ODYNVBGgw1YffFrn-WJEn4rwn2n8tkx1CvfdpGFna2yVICQgpSYJoAzu4p4vGw3eDiY9CCiHwIktCkq8qGmnXP8ROD4nSjxWSjoXKgE23g/s2048/WhatsApp%20Image%202022-09-02%20at%2022.14.30.jpeg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1536" data-original-width="2048" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiER9NcaEd85nNGEp6n1ium32ri5M--qOQxhtnoVYPlRIQw40zi5mm9dZ1728JpZaTKB9AS9ElplXgGNyK-ODYNVBGgw1YffFrn-WJEn4rwn2n8tkx1CvfdpGFna2yVICQgpSYJoAzu4p4vGw3eDiY9CCiHwIktCkq8qGmnXP8ROD4nSjxWSjoXKgE23g/w400-h300/WhatsApp%20Image%202022-09-02%20at%2022.14.30.jpeg" width="400" /></a></span></span></span></div><span><span><span><span><br />Dziękuję 7anna, dziękuję Vinic Wheels za możliwość ujeżdżania tego rumaka!</span></span></span></span><p></p>Małyhttp://www.blogger.com/profile/02955181802826186273noreply@blogger.com0Starachowice, Polska51.0368289 21.070976922.726595063821158 -14.085273099999998 79.347062736178856 56.227226900000005tag:blogger.com,1999:blog-3638928866138449065.post-29574304107026181562022-08-17T15:34:00.004+02:002022-08-17T15:34:38.562+02:00Historia pewnego segmentu...<p style="text-align: justify;"><span></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_iUyomITYU2hjG8FPFJktPV-nxfcNUw6y26-1Ybh2VRB9mB6VhqEvswnZlUh654Wt2qwBJPO_p466Jkc93CApEMFD3eCCLxCgx6XzXAjoQ7KLzfwE47ORBddhWZr7jwQxDGCmYT_vjiSADP7cMPXeiDouATwR2Jvwa7NXB7LSsO29IfxbZSj6kDzKcw/s1022/FireShot%20Capture%20054%20-%20Test%20nogi%20pod%20NDW...%20-%20Ride%20-%20Strava%20-%20www.strava.com.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="647" data-original-width="1022" height="203" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_iUyomITYU2hjG8FPFJktPV-nxfcNUw6y26-1Ybh2VRB9mB6VhqEvswnZlUh654Wt2qwBJPO_p466Jkc93CApEMFD3eCCLxCgx6XzXAjoQ7KLzfwE47ORBddhWZr7jwQxDGCmYT_vjiSADP7cMPXeiDouATwR2Jvwa7NXB7LSsO29IfxbZSj6kDzKcw/s320/FireShot%20Capture%20054%20-%20Test%20nogi%20pod%20NDW...%20-%20Ride%20-%20Strava%20-%20www.strava.com.png" width="320" /></a></div> Pamiętam jak dziś moment kiedy dotychczas niepodważalna pozycja biegania w moim sportowym życiu została nieco zachwiana. Był rok 2015 - kiedy mówiłem o uprawianiu sportu wiadomo było, że mówiłem o bieganiu. Inne aktywności? Sporadycznie, bez większego zaangażowania i na pewno bez pasji. Byłem na szkoleniu w Koszalinie, gdzie odbywał się bieg sztafetowy na dystansie 100 kilometrów. Szalona idea wymagała zaangażowania szalonych osób, biegowych świrów, a za takiego właśnie uważałem Michała. Długo go nie namawiałem na przyjazd. Ba! Na przyjazd rowerem! Bo jak szaleć to szaleć - plan był taki, że po zakończeniu sztafety (oprócz nas drużyna miała jeszcze 3 członków) ruszymy pociągiem do Słupska, a dalej do Trójmiasta rowerami!<span><a name='more'></a></span><p></p><p style="text-align: justify;"><span> Wtedy bieg nie robił na mnie żadnego wrażenia, za to setka kilometrów na rowerze?<span> Z punktu A do punktu B?</span> Byłem tym podekscytowany jak dziecko! W dodatku startowaliśmy dość późno i większość trasy zrobiliśmy w nocy. A piszę to wszystko, bo to właśnie wtedy pomyślałem, że rower to może być to! Skoro w bieganiu ciągle prześladują mnie kontuzję to może trzeba sięgnąć po alternatywę. Na początku nie mogłem jej znaleźć, ale po tym przejeździe (zakończonym o 3 nad ranem pod domem totalnie zaskoczonej żony! :) ) wiedziałem już, że to mnie kręci. To był początek pięknej przygody, która trwa do dzisiaj. Na święta 2015 roku dostałem swoją pierwszą szosę i jak tylko zrobiło się nieco cieplej ruszyłem przed siebie.</span><br /></p><p style="text-align: justify;"><span><span> W zasadzie od razu lądując na... NDW. Wtedy jeszcze nie znałem tego podjazdu. Nie wiedziałem, że nie tylko dla mnie jest on kultowy. Niemniej pojawiałem się na nim regularnie i praktycznie od samego początku był dla mnie wyznacznikiem tego w jakiej jestem formie. Niemniej dopiero w 2018, gdy założyłem konto na Stravie, gdy odkryłem segmenty zacząłem porównywać swoje czasy na tym podjeździe.</span><br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span> Pierwszym, choć niezbyt ambitnym, wyzwaniem było złamanie 6 minut, co udało się niemal od razu. Znacznie dłużej męczyłem się z barierą 5 minut. Mimo, że zacząłem pojawiać się na Rondo Chwaszczyno to raczej NDW zaliczałem już na solo albo w grupetto notując przeważnie 5 minut z mniejszym lub większym ogonem.</span><br /></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span> Dopiero w 2020 roku, również podczas Rondo, odnotowałem 4:42! Co może na kolana nie rzuca, ale ważąc ponad 90 kilogramów musiałem już solidnie się napocić, żeby w takim czasie dotrzeć na górę. A o tym jak bardzo niech świadczy fakt, że przez ponad 2 lata mimo solidnych treningów nie udało mi się poprawić tego wyniku. Choć prawdą też jest, że ani razu na poważnie się za niego nie wziąłem.</span><br /></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span> Aż nadszedł obecny rok, kiedy to parokrotnie PR był na wciągnięcie ręki - 4:44, 4:45... Wiedziałem, że jest noga i grzechem byłoby tej wiedzy nie wykorzystać!</span><br /></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span> Od rana byłem pewny swego - wiedziałem, że dziś pojadę po PR na NDW. Aby jeszcze dodatkowo się zmotywować napisałem o swoich planach Bodziowi, a później jeszcze Patrycji. Wiedziałem, że tuż przed początkiem na pewno zaczną się głupie myśli w głowie, że może jednak nie dzisiaj, że w sumie coś tam w kolanie strzyka, udo lekko jest obolałe. I wiedziałem, że wówczas fakt, że głośno powiedziałem co dzisiaj zrobię - pomoże mi to zrobić.</span><br /></span></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span><span> Dojazd bardzo spokojny, bez żadnego szarżowania, z paroma krótkimi sprintami pod górę. Tuż przed samym NDW - korek. Zawróciłem w stronę Sopieszyna i zrobiłem drugie podejście. Tym razem w miarę czysto. Na Wahoo miałem ustawione Strava Live Segments więc od razu wiedziałem czy idzie dobrze czy jednak dupa. Choć tego drugiego w ogóle nie brałem pod uwagę. </span><br /></span></span></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span><span><span> Ruszyłem od początku mocno, ile fabryka dała. Efekt? Sekunda straty po 180 metrach... Tutaj nastąpiła mała konsternacja. Czyżbym aż tak mocno jechał robiąc to 4:42? Może jednak noga nie jest obecnie aż taka mocna? Ch***! Trzeba zrobić swoje i zobaczyć efekty!</span><br /></span></span></span></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span><span><span><span> Mijam zakręt za zakrętem i na wypłaszczenie wjeżdżam z zapasem 5 sekund. Wiedziałem, że przede mną najtrudniejszy moment. Przeklęta płaska półka, na której zamiast odpocząć muszę jeszcze dokręcić. Tak robię! Dokładam kolejne 2 sekund. Jest super, ale...</span></span></span></span></span></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span><span><span><span><span> Zaczynam tracić czucie w rękach. Ledwo mogę utrzymać kierownicę! Pierwsza myśl - mam zawał, muszę zwolnić, zatrzymać się, wezwać pomoc. Lekka panika. Chyba cała krew krążyła po nogach i niewiele trafiało do mózgu, bo chwilę zajęło mi zanim doszedłem, że to żaden zawał, a po prostu tak mocno ściskam kierownicę napierając z całych sił na pedały...</span><br /></span></span></span></span></span></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span><span><span><span><span><span> Przez to zamieszanie straciłem 3-4 sekundy, ale momentalnie je odrobiłem z nawiązką na drugiej części podjazdu. Na szczycie zameldowałem się z nową życiówką wynoszącą 4:34 i nie boję się powiedzieć na głos, że na dzień dzisiejszy stać mnie żeby złamać 4 i pół minuty. Czy spróbuję? Nie wiem. NDW stanowi odnośnik tego czy jestem w formie. Dziś wiem, że jestem więc może lepiej w inny sposób ową formę wykorzystać niż latać na solo pod okoliczną górkę :)</span><br /></span></span></span></span></span></span></span></span></span></span></p>Małyhttp://www.blogger.com/profile/02955181802826186273noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3638928866138449065.post-73210491768393303462022-07-13T15:03:00.002+02:002022-07-13T15:03:15.011+02:00Szukając powodu - relacja z Kaszubski Gravel Kartuzy 2022<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEglzwF1Wx9MvyfInes81_vdkLupgbgvYuciVCe2cr5Wl_lZStIOwa9u_w6H1RKyXV0Q4nDv2z_-Y0gWCUOlBEtTdLBu_c5JCn7EgLImMnidkNCAPTfzCh5G0mCEA2v87dKqXncBSfSXTTMxAHfXmnYCXvgV7cU4XYRf0vNkF_MTWhdPl7SpkqwehegBPA/s2016/7qghPJRQxHFXxxuHsb2LKwrMfJok-FoBDtBfx3EfWfY-2048x995.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="980" data-original-width="2016" height="156" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEglzwF1Wx9MvyfInes81_vdkLupgbgvYuciVCe2cr5Wl_lZStIOwa9u_w6H1RKyXV0Q4nDv2z_-Y0gWCUOlBEtTdLBu_c5JCn7EgLImMnidkNCAPTfzCh5G0mCEA2v87dKqXncBSfSXTTMxAHfXmnYCXvgV7cU4XYRf0vNkF_MTWhdPl7SpkqwehegBPA/s320/7qghPJRQxHFXxxuHsb2LKwrMfJok-FoBDtBfx3EfWfY-2048x995.jpg" width="320" /></a></div> <span> Od imprezy minęło już trochę czasu, a u mnie ciągle nie pojawiła się relacja. Jednak zawsze wypadało coś ważniejszego albo - nie będę ściemniał - nie chciało mi się do tego siadać. Już nawet nie o to chodzi, że jakby nie było będzie to relacjonowanie własnej porażki. W końcu z tych można wyciągnąć więcej nauki niż z pięknych zwycięstwo. Niemniej cała impreza (choć zorganizowana na tip top), cały ten dzień nie będą mi się dobrze kojarzyły. Zbieg zdarzeń około sportowych sprawił, że na starcie nie powinienem się w ogóle pojawić - ale się pojawiłem </span>🤷♂️. A skoro w sobotni poranek zameldowałem się w Kartuzach to nie było innego wyjścia - trzeba jechać.<span><a name='more'></a></span><p></p><p style="text-align: justify;"><span> Pogoda? Jak wszystko tego dnia - niczym piach w oczy... Pierwszy dzień upałów rzędu 30</span>°C i lepiej. Ogólnie lubię jeździć w takich warunkach, ale jak każdy - potrzebuję czasu na zaadoptowanie się do nich. Tutaj tego czasu nie było. Nie ma co się jednak mazać - dla każdego pogoda była taka sama :)</p><p style="text-align: justify;"><span> W przeciwieństwie do startu na Cyklo - zadbałem o nawodnienie i zabrałem ze sobą na trasę bukłak oraz dwa bidony. Liczyłem, że to pomoże w walce ze skurczami (mały spojler - nie pomogło).</span><br /></p><p style="text-align: justify;"><span><span> Start masowy to coś czego mi brakowało na imprezach gravelowych, ale tutaj ciężko żeby było inaczej, bo na długi dystans w Kartuzach zdecydowała się zaledwie garstka osób. Ruszyliśmy punktualnie o 6:09 :) I trzeba przyznać, że dość żwawym tempem. Średnia z pierwszych 12 kilometrów to ponad 30 km/h. Przy mojej formie to szaleństwo, ale niestety bądź stety trwałem w nim. <br /></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span> Pierwszy podjazd dokonał wstępnej selekcji. Zostaliśmy na czele we trzech - z Patrykiem Sienkiewiczem i Krzyśkiem Czetyrko. I o ile Patryk zaraz nam odjechał - o tyle z Krzyśkiem spędziłem znaczną część czasu na trasie. Jego nazwisko było jedynym jakie kojarzyłem na liście startowej. I chociaż to jego brat - Grzesiek, jest jak na razie nie pokonany w ultramaratonach gravelowych, to Krzysiek też przypadkowym rowerzystą nie jest ;)</span><br /></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span> We dwóch było znacznie łatwiej jechać - nie dość, że można było rozmową odciągnąć głowę od upału i zmęczenia, to jeszcze pilnowaliśmy się wzajemnie z piciem. Organizator zaplanował bufet na 180 kilometrze, ale ustaliliśmy że zatrzymamy się jakieś 60 kilometrów wcześniej w przydrożnym sklepie, a później zobaczymy czy kolejne uzupełnienie zapasów będzie niezbędne.</span><br /></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span> Po kilkudziesięciu kilometrach jazdy we dwóch, dołączył do nas Wojtek Dworczyk. Gdzie dokładnie? Pojęcia nie mam.... Powiedziałbym, że teraz to już szliśmy po zmianach jak Bodzio Express na Żuławach. Tyle tylko, że jakie zmiany? Jaka praca? W zasadzie to była jedna wielka walka o przeżycie. Tak po prawdzie to 3 walki, bo każdy, mimo że razem, swoją toczył niezależnie. </span><br /></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span> Jeszcze do postoju na 120. kilometrze jakoś dotarłem. Napiłem się, schłodziłem, uzupełniłem zapasy. Wydawało się, że wszystko jest ok. Chociaż tętno od pierwszych kilometrów skaczące aż do 180 bpm mogło wskazywać, że prędzej czy później będę miał problemy.</span><br /></span></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span><span> Takowe pojawiły się już 10 kilometrów za bufetem. Klasycznie - skurcze. Udało się je jeszcze jakoś opanować. Jednak zaczynało brakować mi sił. Po kolejnych 10 kilometrach puściłem koło chłopaków i zostałem sam. Jaka to była bomba! Parę razy miałem już zjazd energetyczny, ale nigdy aż taki! Miałem dość wszystkiego. Skurcze, kryzys, bomba - ostatnie o czym myślałem to kontynuowanie jazdy. Tyle tylko..... że ciągle jechałem. W tym momencie byłem na 4 pozycji, po cichu liczyłem że ktoś skapituluje i chyba tylko to sprawiało, że nie zrezygnowałem z dalszej rywalizacji.</span><br /></span></span></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span><span><span> A skoro tak to wyobraźcie sobie jak się poczułem jak jeszcze przed bufetem minął mnie Marcin Pastusiak. Marzenia o podium odjechały. Głowa siadła całkowicie, a fakt że ciągle byłem na trasie zawdzięczałem temu, że znajdowałem się dość daleko od domu.</span><br /></span></span></span></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span><span><span><span></span></span></span></span></span></span></span></span></span></p><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhoL7TwxzlsvZ3outyWM3AgTYIVB2kFFXVUCYLp_4nT3lE99lyEGjQbL8wc8DbUu-pskMP2MvsWaKJO12J5tuHyB3ZW4VoSiGMgTzeEuzUXHRH0W8FZaaQy3JbOPB6_IBjN3budIPblxPBtFAcBfS8df28b6Lnvy2dAcPsSjAKdY8XAAjCcE5u-73N2hg/s2016/rREJu07HQZjXmTqWrZ9mFVOJLrGcdUBVVfwBLJVkIb4-995x2048.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="2016" data-original-width="980" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhoL7TwxzlsvZ3outyWM3AgTYIVB2kFFXVUCYLp_4nT3lE99lyEGjQbL8wc8DbUu-pskMP2MvsWaKJO12J5tuHyB3ZW4VoSiGMgTzeEuzUXHRH0W8FZaaQy3JbOPB6_IBjN3budIPblxPBtFAcBfS8df28b6Lnvy2dAcPsSjAKdY8XAAjCcE5u-73N2hg/s320/rREJu07HQZjXmTqWrZ9mFVOJLrGcdUBVVfwBLJVkIb4-995x2048.jpg" width="156" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">I to by było na tyle :)</td></tr></tbody></table><div style="text-align: justify;"> Zaplanowałem, że zejdę na bufecie. Tyle tylko, że posiedziałem tam trochę, zjadłem, popiłem, schłodziłem się i... ruszyłem dalej. Już bez wiary, bez chęci. Już nie szukałem sposobów, żeby radzić sobie z problemami - interesował mnie jakiś powód, żeby zejść z trasy, zatrzymać się, odpuścić....</div><p></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span><span><span><span><span> Taki pojawił się po pokonaniu około 195 kilometrów - padł Wahoo, zostałem bez nawigacji. Niby jeszcze spróbowałem wrzucić ślad GPX do zegarka, ale w gruncie rzeczy wiedziałem, że klamka już zapadła. TOP5 mnie nie interesowało, podium odjechało, a ja byłem w naprawdę opłakanym stanie. Dobiłem jeszcze do 200 kilometra i zadzwoniłem do teścia, żeby mnie zgarnął.</span><br /></span></span></span></span></span></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span><span><span><span><span><span> Czy dzisiaj uważam, że to była słuszna decyzja? Zdecydowanie. Powinienem zakończyć to znacznie wcześniej. O tym do jakiego stanu się doprowadziłem niech świadczy fakt, że aby w ogóle zasnąć żona przyniosła mi do łózka kompresy lodowe. Naprawdę pierwszy raz w życiu jakakolwiek aktywność zniszczyła mnie aż do tego stopnia. Jednak zamierzam tam wrócić! Bo poziom organizacji był TOP! W dodatku trasa - coś pięknego! Mogłoby być tylko nieco mniej piasku, ale wszystkim się nie dogodzi 😁</span><br /></span></span></span></span></span></span></span></span></span></span></p>Małyhttp://www.blogger.com/profile/02955181802826186273noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3638928866138449065.post-10700457876399762782022-06-09T18:34:00.008+02:002022-06-09T18:39:23.643+02:00Nic dwa razy się nie zdarza? Czy na pewno?- relacja z Cyklo Gravel Gdańsk 2022<p style="text-align: justify;"></p><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEifB4BulbzR4kVdr6TBAIvWRAJKCzZ-AGcf6M0r-fW2HB5E4YUYPLKm5SSr_xGgW7PAOojRSX6lKtKgiCH8V_jg17p5OKrMWsPwHVPTP1gKOPmrLhA4LylxMKS6vVBjC4m5SZtJe9kJKH2tMegZll11zlX2U5jtj-srQhDa5MRodMPnLohg26NmhXIElg/s1080/cg_CYKLOGRAVEL260520222048-1245.jpg" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="718" data-original-width="1080" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEifB4BulbzR4kVdr6TBAIvWRAJKCzZ-AGcf6M0r-fW2HB5E4YUYPLKm5SSr_xGgW7PAOojRSX6lKtKgiCH8V_jg17p5OKrMWsPwHVPTP1gKOPmrLhA4LylxMKS6vVBjC4m5SZtJe9kJKH2tMegZll11zlX2U5jtj-srQhDa5MRodMPnLohg26NmhXIElg/s320/cg_CYKLOGRAVEL260520222048-1245.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Fot. cyklo.info.pl/</td></tr></tbody></table><div style="text-align: justify;"> Są takie zawody, które są po prostu do odhaczenia. Często nawet nie chce mi się specjalnie rozpisywać o startach w takich impreza. I nie jest to żaden zarzut do organizatorów, bo mogą to być naprawdę rewelacyjnie zorganizowane wyścigi. Mną po prostu nie targają żadne emocje, a bez emocji to nie jest to samo. </div><p></p><p style="text-align: justify;"><span> Czy taką właśnie imprezą był ostatni Cyklo Gravel Gdańsk? Oj nie! Zdecydowanie nie. Byłem nakręcony na tą imprezę, chociaż nie ukrywam, że zeszłotygodniowe starty w GPA zakończone dwukrotnym podium, zdjęły nieco presji jaką na siebie gdzieś w głowie nakładałem. <span></span></span></p><a name='more'></a><p></p><p style="text-align: justify;"><span><span> </span>Cyklo Gravel Gdańsk kojarzył mi się niestety ze sporym zawodem z uwagi na zeszłoroczny start, z którego relację zakończyłem słowami "</span>Chciałem, robiłem co mogłem, ale dziś to nie był mój dzień, mój wyścig! Jeszcze wrócę - mocniejszy i mądrzejszy ;)"</p><p style="text-align: justify;"><span></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh3l1hioPneeedJRbDn8Mmmy1fFiZzayfnSiGFy6NAwCO0ohMQAcgdKg6oelucp1LdKxtx6UmP3QvJWclBKQa8vMI-uzoXulgONWMxtgBA4sQrbNpC0qBeoOFPsjgR1gJ32Z5GV1IExL3HmSUYGo-Iq6xROQXIZwqxt4epq8frLLXsE1mpbdBBHPaHqLQ/s1080/cg_CYKLOGRAVEL260520222048-1228.jpg" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="718" data-original-width="1080" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh3l1hioPneeedJRbDn8Mmmy1fFiZzayfnSiGFy6NAwCO0ohMQAcgdKg6oelucp1LdKxtx6UmP3QvJWclBKQa8vMI-uzoXulgONWMxtgBA4sQrbNpC0qBeoOFPsjgR1gJ32Z5GV1IExL3HmSUYGo-Iq6xROQXIZwqxt4epq8frLLXsE1mpbdBBHPaHqLQ/s320/cg_CYKLOGRAVEL260520222048-1228.jpg" width="320" /></a></span></div><span><div style="text-align: justify;"> No i wróciłem. Start zbiegł się z dostawą nowych strojów klubowych. Do tego Vinci przysłało nowy zestaw karbonowych kół - dzięki czemu po raz pierwszy założyłem do Krossa opony szersze niż 33mm. I tutaj ciekawostka, bo Vittoria Terreno Dry w rozmiarze 38mm po założeniu na Vinci GRV ma dokładnie 41mm. Tym samym margines błędu w ramie wynosił jakieś 1-1,5mm z każdej strony. Pozostało mieć nadzieję, że te koła są naprawdę sztywne :) Ale jak już mówimy o nowym sprzęcie to wiadomo chyba wiadomo jak go najlepiej zaprezentować na zawodach... :)</div></span><p></p><p style="text-align: justify;"><span><span> Dzień przed startem napisałem do Jurka, który niedawno ogolił Sudovię z propozycją, żebyśmy pojechali razem. Wystartowaliśmy o 5:50 i jeszcze na parkingu pod Decathlonem oderwaliśmy się od reszty grupy. Słaby jestem na szosowych zjazdach, a na tych szutrowych wygląda to jeszcze gorzej, w związku z tym musiałem się sporo namęczyć żeby nie jechać 219,5 kilometra na solo.</span><br /></span></p><p style="text-align: justify;"> Trasa w sporej mierze pokrywała się z tą z zeszłego roku dlatego niespecjalnie często musiałem gapić się w nawigację. Zresztą na ogół wystarczało pilnowania koła Jurka.</p><p style="text-align: justify;"><span><span><span> Tym razem nabrałem ze sobą całkiem sporo żeli, ale... tylko jeden bidon izotniku - drugi niestety okazał się zbyt wąski i latał w koszyku... Pamiętając rok ubiegły zapaliła się lampka ostrzegawcza, ale uznałem, że powinno być dobrze. Czemu tak pomyślałem? Nie wiem. Tym bardziej, że przed tygodniem właśnie skurcze wyeliminowały mnie z finiszu podczas GPA.</span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span></span></span></span></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span><span><span><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjAUe0yZEZ6DMDZWexxcE3oUds5XzHbxGJaSkaoiMNZb8aaJ1XjZKBGsVMK3LtfYw39VUkx7jox7vSe9m-gPaUPz5UzvQaZFoGMe0cq1KneYkweUtKSwI7nR1OtqvN2MonQ3wctJAUCx0lAF5yIIsK4_RclyV2TwA6zc-VM7XX-YIYL-bS55Roqf4wsfQ/s1080/cg_CYKLOGRAVEL260520222048-1115.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="718" data-original-width="1080" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjAUe0yZEZ6DMDZWexxcE3oUds5XzHbxGJaSkaoiMNZb8aaJ1XjZKBGsVMK3LtfYw39VUkx7jox7vSe9m-gPaUPz5UzvQaZFoGMe0cq1KneYkweUtKSwI7nR1OtqvN2MonQ3wctJAUCx0lAF5yIIsK4_RclyV2TwA6zc-VM7XX-YIYL-bS55Roqf4wsfQ/s320/cg_CYKLOGRAVEL260520222048-1115.jpg" width="320" /></a></span></span></span></div><span><div style="text-align: justify;"> Pierwsze kilometry mijały w zasadzie bez historii. Doganiamy kolejnych zawodników, Jurek ucieka na zjazdach, ja go doganiam na płaskim. Jakoś leci. Obywa się bez większych problemów technicznych. Jedynie po wplątaniu gałęzi w koło zrywa mi się mocowanie przewodu hamulcowego. Jurek ratuje mnie trytką - jedziemy dalej.</div></span><p></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span> Po mniej więcej 80 kilometrach (dokładnie jak przed rokiem - sic!) pojawiają się delikatnie spięcia w udach. Do mety 140 kilometrów.... Jeszcze się nie poddaję, ale już wiem że o ile nie zdarzy się nic nadzwyczajnego pozostanie mi walka o drugie miejsce. Mówię Jurkowi, żeby się nie oglądał jak zostanę, bo zaczynają się problemy ze skurczami. </span><br /></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span> Ostatecznie niemal dokładnie na 100. kilometrze zostaję sam. Kilka razy muszę przystanąć, żeby rozciągnąć nogi. Dramat, dramat i jeszcze raz dramat. Tutaj już byłem wqrzony na maksa. Drugi rok z rzędu i drugi raz daję dupy i w tak frajerski sposób eliminuję się z walki o dobre miejsce. Prze głowę przeleciała nawet myśl o zejściu z trasy. Jednak ostatecznie postanowiłem dojechać do końca, żeby zaliczyć dłuższy trening - po prostu trening.</span><br /></span></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span><span> Na bufecie w Kartuzach uzupełniłem bidon, napiłem się wody, wziąłem 3 Cole, 3 banany i pojechałem dalej bez zbędnej straty czasu. Tego i tak traciłem co niemiara na każdym podjeździe. W porównaniu do zeszłego roku - byłem w stanie powolutku wjeżdżać, ale tylko na najlżejszym przełożeniu i możliwie najniższej kadencji. No cóż lepsze to niż butowanie.</span><br /></span></span></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span><span><span> Jak wyglądała sytuacja w klasyfikacji nie sprawdzałem. Znając listę startową zakładałem, że jeżeli dojadę to skończę zawody na 7-10 miejscu. Co jakiś czas oglądałem się za siebie czekając aż miną mnie chłopaki z Automatyki. Jednak najbardziej skupiałem się na tym jak ustawiać nogę, żeby nie pojawił się skurcz.</span><br /></span></span></span></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span><span><span><span> Te 120 kilometrów to była prawdziwa męka. Niby malownicza, fajna trasa, a ja nijak nie mogłem się nią cieszyć. Sprawy nie polepszała również pogoda. Ulewa -> słońce -> wiatr i tak w kółko. Przemoczeni jechaliśmy już niemal od początku. Powiedzieć, że była to pogoda dla koneserów to jak nie powiedzieć nic :)</span><br /></span></span></span></span></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span><span><span><span><span> Ostatecznie na mecie melduję się ponad pół godziny za Jurkiem. Tam dostaję informację, że jestem drugi. Niedowierzam? Pewien jestem, że nie są jeszcze uwzględnione wszystkie czasy i dlatego błędnie zostałem ulokowany na drugiej pozycji. Mija jednak czas, a Bartek zaprasza mnie na dekorację mówiąc, że nikt nie ma już w zasadzie szans na strącenie mnie z drugiej lokaty. Szok? Mało powiedziane, bo choć właśnie po to rano tutaj przyjeżdżałem to po tym co się wydarzyło na trasie nawet nie pomyślałem o podium.</span><br /></span></span></span></span></span></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span> PS: A koła okazały się sztywne jak cholera - 9 godzin napierania po każdej nawierzchni, a na tylnym trójkącie nie ma nawet śladu obtarcia! Vinci - chapeau bas!</span><br /></p>Małyhttp://www.blogger.com/profile/02955181802826186273noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3638928866138449065.post-40949779234205030832021-11-30T10:50:00.000+01:002021-11-30T10:50:09.759+01:00Panie i Panowie organizatorzy chapeau bas - relacja z Super Pucharu Polski CX V Owocowy Przełaj<p style="text-align: justify;"><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhezdTUs18yRnoDP2WnCxOe68dfgJMMxvzyN36AjVqmLvjIhB8uy6sgw0NHoJjEyVS-SuZv79m5BSVkr_ma0785YzXBjKafWSpFLDURwSRm5c45C1iy8GnL7-QKtJvrIMnHhRN-6TKjI77Z/s2048/262259619_239160998301604_1008983818910822395_n+%25281%2529.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1364" data-original-width="2048" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhezdTUs18yRnoDP2WnCxOe68dfgJMMxvzyN36AjVqmLvjIhB8uy6sgw0NHoJjEyVS-SuZv79m5BSVkr_ma0785YzXBjKafWSpFLDURwSRm5c45C1iy8GnL7-QKtJvrIMnHhRN-6TKjI77Z/s320/262259619_239160998301604_1008983818910822395_n+%25281%2529.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Fot. VeloArt</td></tr></tbody></table><br /> <span> Niemal dokładnie dwa lata temu napisałem, relację z IV Owocowego Przełaju, którą zatytułowałem "</span><a href="http://biegaczzpolnocy.blogspot.com/2019/11/do-minionej-niedzieli-i-wyscigu.html" target="_blank">Tak proszę Państwa powinno wyglądać sportowe święto!</a>". W miniony weekend wróciłem do Laskowic na V edycję tej imprezy i... nic się nie zmieniło - Owocowy Przełaj to w dalszym ciągu sztos! Jeżeli Bryksy są porównywalne do belgijskich przełajów to tutaj mamy cyclocross po polsku. I to jaki cyclocross!</p><p style="text-align: justify;"><span> Nad odwołaniem tej imprezy przed rokiem najbardziej ubolewałem. Jednak co się odwlecze... Jak tylko ogłoszono zapisy na tegoroczny wyścig od razu się zapisałem. Tutaj nie ma znaczenia aktualna forma, priorytety w sezonie - nawet kontuzjowany przyjechałbym chociaż pokibicować. Owocowy Przełaj to taki must have w kolarskim półświatku. <span></span></span></p><a name='more'></a><br /><p></p><p style="text-align: justify;"><span><span> Jednak skupmy się na tej minionej niedzieli. Niestety w tym roku do Laskowic jechałem bez rodzinki. I w zasadzie bardzo dobrze, że taki był od początku plan, bo noc z soboty na niedzielę okupiona była prawdziwą walką. Dziecięca wirusówka w pełnym wydaniu i tutaj chyba nie ma co wchodzić w szczegóły ;)</span><br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiVeuGOsOAF1VNa8jWGpIPeL55KQRa6CjkzV2h6HnScrDhyLrwn7J19X63wo1ULkEWm4cmbn20BcrZ5Zl7X9kmjLeMhCRsGqgeZA67KZhYFg7A42BeKEMxPnVieISHe001H3k6AAbIOSamk/s2048/261827609_236823768550292_3731218468662506659_n+%25281%2529.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1364" data-original-width="2048" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiVeuGOsOAF1VNa8jWGpIPeL55KQRa6CjkzV2h6HnScrDhyLrwn7J19X63wo1ULkEWm4cmbn20BcrZ5Zl7X9kmjLeMhCRsGqgeZA67KZhYFg7A42BeKEMxPnVieISHe001H3k6AAbIOSamk/s320/261827609_236823768550292_3731218468662506659_n+%25281%2529.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Fot. VeloArt</td></tr></tbody></table><br /> Niemniej nawet zarwana noc nie osłabiła entuzjazmu! Kawka o 5:30, i niecałą godzinę później już siedziałem w aucie. Po drodze zagarnąłem jeszcze Kamyka i Dawida, a następnie A1 i ogień po przygodę!</span><br /></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span> Na miejsce dotarliśmy około 8:30. Sprawny odbiór pakietów i na trasę, która do 9:45 pozostawała otwarta. Od pierwszych metrów cieszyła mi się gęba - BŁOTO! Nie na darmo w logo Gravelondo widnieje MUD LOVIN' CRIMINALS! Oczywiście ze sportowego punktu widzenia, przy moich gabarytach i kiepskiej technice, trasa zalepiona błotem nie wróżyła niczego dobrego. Jednak to Owocowy Przełaj - tutaj trzeba się bawić, a jak się bawić to najlepiej w błocie!</span><br /></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span> W porównaniu do poprzedniej edycji dołożono piaskownicę i zmodyfikowano końcówkę rundy. Jak się miało okazać niedługo - będę miał jeszcze długo co wspominać dzięki tym zmianom ;)</span><br /></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span></span></span></span></span></span></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjerdaJ2WAsacnBhzhm9NCzVukT63qUPOpJQD89v9BxfthpHiQ0tqQA50GxfcWJ-GWytXRwFqZEziDh-pQS2bcMc5QoEIhIP06lmyv-Qg77dNHyuax-l73ujCMADpOk_GADhf0DJC2tX4SI/s1920/262378026_966554837270800_2202208779356663688_n.gif" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1280" data-original-width="1920" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjerdaJ2WAsacnBhzhm9NCzVukT63qUPOpJQD89v9BxfthpHiQ0tqQA50GxfcWJ-GWytXRwFqZEziDh-pQS2bcMc5QoEIhIP06lmyv-Qg77dNHyuax-l73ujCMADpOk_GADhf0DJC2tX4SI/s320/262378026_966554837270800_2202208779356663688_n.gif" width="320" /></a></div><br /> Pierwsi na trasie pojawili się Mastersi, gdzie podobnie jak przed tygodniem pokazali się Michał i Łukasz.<br /><p></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span><span> Godzinę później na trasę ruszyliśmy my - amatorzy. Punktualnie o 10:50 ponad setka osób rozpoczęła bój. Początek jak zawsze - ciasno, ciasno i jeszcze raz ciasno. Starałem się pilnować Mateusza z VeloGD i Szymona. Tą rundę pojechaliśmy dość wolno, ale biorąc pod uwagę zagęszczenie na trasie i ogólny chaos - nie było źle.</span><br /></span></span></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span><span><span> Na szczęście wjeżdżając na kolejne okrążenie było już nieco luźniej. Szymon jechał cały czas 3-4 pozycje przede mną. Miałem wszystko pod kontrolą. Bardzo ostrożnie starałem się jechać w błotnistych zakrętach, a nieco mocniej na suchym podłożu. I to był błąd. Ta trasa nie wybacza nawet najmniejszego zagapienia. Szybki zjazd, wyprzedzam 2 osoby, za chwilę 90 stopni w prawo na suchym podłożu i... delikatny uślizg koła... Nic wielkiego, delikatnie rozerwana bluza, po 5 sekundach znowu jestem na rowerze, ale... Prawa strona to strona napędowa, wózek zahaczony o szprychy, łańcuch między kasetą a szprychami... Szybko podciągnąłem wózek, wyrwałem łańcuch i ogień. Niestety w kolejnym zakręcie znowu próbowałem zmienić przełożenie i powtórka z rozrywki. Już byłem pogodzony z końcem wyścigu, ale jakoś udało się poodginać przerzutkę na tyle, żeby nie wpadała w koło. Z 11 przełożeń zrobiło mi się nagle 5-6 (które w dodatku zmieniały się co chwilę same), ale jechałem.</span><br /></span></span></span></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span><span><span><span> Defekt spowodował, że znalazłem się na końcu stawki. Jednak co najważniejsze była chęć walki. Uznałem, że jak długo sprzęt nie odmówi posłuszeństwa tak długo będę walczył! Część błotnistych nawrotów musiałem biegać, przy tych przełożeniach i tej nodze - nic innego nie wchodziło w grę.</span><br /></span></span></span></span></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span><span><span><span><span> </span></span></span></span></span></span></span></span></span></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhaVzEJi-mWHKptLn8WPAj2MDqaKp9XKAB1AO2sqG2JmzGpNLeTl6dgfjah_IkivXiGHWRCjlyEh-6jhEyRv3vYARA2JcPadwhUC9S0fvUYzym4WuqHnvWHBH3djQJeVYVZOOMa__kEBZjM/s1920/262163735_279508590792817_8137281913846693937_n.gif" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1280" data-original-width="1920" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhaVzEJi-mWHKptLn8WPAj2MDqaKp9XKAB1AO2sqG2JmzGpNLeTl6dgfjah_IkivXiGHWRCjlyEh-6jhEyRv3vYARA2JcPadwhUC9S0fvUYzym4WuqHnvWHBH3djQJeVYVZOOMa__kEBZjM/s320/262163735_279508590792817_8137281913846693937_n.gif" width="320" /></a></div><br /> Chwilę przed sekcją piaskową dogoniłem trzecią zawodniczkę wśród kobiet, jednak zabrakło mocy, żeby wyprzedzić ją przed piaskownicą. Przez piasek jechałem jej po kole, a kiedy zwolniła spróbowałem zmienić tor jazdy i wyprzedzić ją bokiem. Efekt widzicie na załączonych obrazkach. Tutaj pozbierałem się w mgnieniu oka, ale jazdy miałem w tym momencie już dość. Naprawdę, żeby to była jakakolwiek inna impreza to bym zszedł z trasy. Kurczę, ale to Owocowy Przełaj - nie ma innej opcji jak jechać dalej. Niemniej od tej pory skupiając się głównie na bezpiecznym dotarciu do mety.<p></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span><span><span><span><span><span> Jasne - jechałem na tyle mocno na ile się dało. Aczkolwiek średnie tętno niższe o 12 bpm w porównaniu do tego sprzed tygodnia pokazuje, że hamulec był lekko zaciągnięty. Niemniej doświadczenie zebrane, mocny trening zrobiony, czyli także ze sportowego punktu widzenia impreza na plus!</span><br /></span></span></span></span></span></span></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span><span><span><span><span><span><span><span> A całość? Rok temu napisałem:</span><br /></span></span></span></span></span></span></span></span></span></span></span></p><p><span><span><span><span><span><span><span><span><span><span><span></span></span></span></span></span></span></span></span></span></span></span></p><blockquote style="text-align: justify;"><span>Jednak po przekroczeniu linii mety impreza się nie skończyła. Teraz można było wreszcie posłuchać robiącego świetną robotę DJ'a, skosztować lokalnych smakołyków czy napić się najlepszej (wg Pati) kawy! Kiedyś wydawało mi się, że najlepszy klimat mają małe, kameralne imprezy. Tutaj zaś mieliśmy największą imprezę przełajową w Polsce, kampera Michała Kwiatkowskiego pod biurem zawodów, a jednocześnie czułem się jakbym pojechał do babci na wieś i z chłopakami umówił się na rundę po sadzie. Panie i Panowie organizatorzy chapeau bas i do zobaczenia za rok!</span></blockquote><p style="text-align: justify;">w tym roku jedynie biuro zawodów było w innym miejscu, a co za tym idzie kamper Michała Kwiatkowskiego nie stał koło niego tylko tuż przy trasie :) Reszta się zgadzam i tak jak przed rokiem - Panie i Panowie organizatorzy chapeau bas i do zobaczenia za rok! </p><p></p>Małyhttp://www.blogger.com/profile/02955181802826186273noreply@blogger.com0Laskowice, Polska53.4918961 18.453871825.181662263821153 -16.7023782 81.802129936178844 53.6101218tag:blogger.com,1999:blog-3638928866138449065.post-80299696420645209282021-11-24T13:16:00.005+01:002021-11-24T13:16:33.088+01:00Bogdziewicz Team na robocie - relacja z XVIII Bryksy Cross 2021<div style="text-align: justify;"><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_NseLmFwExgaxtViefWsdfsYXlPmnSJ1i-Nn8hs5PUp73iGOUUMc3KCNPmhIEf14tzL5OG9cOCy39jXTeIUC_sxWYkr7j5DQHjpW7Q-FhpcGIWYte_aFkz1uON2Ka4MzGB_vfVROjlcsa/s2048/258843205_177292054540713_4852788252104822680_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1536" data-original-width="2048" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_NseLmFwExgaxtViefWsdfsYXlPmnSJ1i-Nn8hs5PUp73iGOUUMc3KCNPmhIEf14tzL5OG9cOCy39jXTeIUC_sxWYkr7j5DQHjpW7Q-FhpcGIWYte_aFkz1uON2Ka4MzGB_vfVROjlcsa/s320/258843205_177292054540713_4852788252104822680_n.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">fot. Łukasz Zienkiewicz<br /><br /></td></tr></tbody></table> Ostatnio postanowiłem, że w tych dziwnych covidowych czasach nie będę stawiał sobie dalekosiężnych planów startowych. Ot po prostu - decyzję o starcie podejmuję spontanicznie, a startuję tylko w okolicy, żeby ograniczyć do maksimum logistykę. Stąd moja obecność na Cyklo Kartuzy, Cyklo Pelplin, rezygnacja z ŻTC czy wszystkich imprez w górach. Tyle tytułem wstępu, a teraz opowiem Wam jak przejechałem całą Polskę, żeby tuż przy trójstyku polsko - czesko - słowackim 3 kwadranse pojeździć rowerem w kółko.</div><div style="text-align: justify;"><span><span> </span>Mówiąc najprościej - wystartowałem u VeloGD i świat przełajów znowu mnie wchłonął! Wystarczyła godzinka na maksymalnym tętnie i znowu zaczęło się przeglądania kalendarza imprez CX, analizowanie bieżników w oponach 33 - milimetrowych, rozkminianie co do ciśnienia w kołach i tego czy po tych schodach da się wjechać czy jednak rama na ramię.<span><a name='more'></a></span></span><br /></div><div style="text-align: justify;"><span><span> </span>Do tego ruszyły nasze treningi przełajowe z Bodzio Team, na których w tym roku zadebiutowałem. W zasadzie jedyne czym to się różni od zawodów to fakt, że nie mam przypiętych numerów startowych. Reszta bez zmian - od początku do końca ogień, a po wszystkim nogi jak z waty i problemy ze złapaniem oddechu.</span></div><div style="text-align: justify;"><span><span><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgIeY19_rTWcq8LUwtkPnDWTsg3C20aAIOHBeGSSWDQIwMnZsf683zsF8T3xOOwY2IqF9Z5N0GDPMDePSQOaprOx2IHf-kzZYLFP8tKzXs3Zez9vFkL-QHZygR8qlBNC3AcZYiHmW-ZDxog/s2048/254997770_728269431466726_5330333660815585203_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1536" data-original-width="2048" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgIeY19_rTWcq8LUwtkPnDWTsg3C20aAIOHBeGSSWDQIwMnZsf683zsF8T3xOOwY2IqF9Z5N0GDPMDePSQOaprOx2IHf-kzZYLFP8tKzXs3Zez9vFkL-QHZygR8qlBNC3AcZYiHmW-ZDxog/s320/254997770_728269431466726_5330333660815585203_n.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">fot. Łukasz Zienkiewicz</td></tr></tbody></table><br /><br /> </span>Kiedyś śledząc Puchar Polski usłyszałem, że jedną z fajniejszych imprez przełajowych w Polsce jest ta w Gościęcinie i gdy zobaczyłem wydarzenie na FB, zapytałem Michała czy się wybiera. Nie tylko dostałem odpowiedź, że tak, ale także propozycję wspólnego wyjazdu. Było 6 dni do startu. Lekko się wahałem, ale... raz się żyje. W środę byłem już na liście.</span></div><div style="text-align: justify;"><span><span> </span>Pierwotnie plan był taki, że lecimy rano 600 kilometrów, startujemy i wracamy 600 kilometrów. Ostatecznie jednak pojechaliśmy w piątek wieczorem i zaliczyliśmy nocleg niedaleko startu.</span></div><div><div style="text-align: justify;"> Do Gościęcina polecieliśmy we 3 z Michałem i Łukaszem. Chłopaki startowali o 13 w Mastersach, ja zaś godzinę później w Amatorach. Na miejscu byliśmy koło 11 żeby przejechać jeszcze 2-3 rundy i zapoznać się z trasą. Mówi się, że powinno się zabierać na zawody tylko sprawdzony sprzęt i powiedzmy, że Michał taki miał. Za to Łukasz i ja w zasadzie do ostatniej chwili działaliśmy przy swoich maszynach. Nowe opony, koła, kółka przerzutek, okładziny hamulcowe - a wszystko to "za 5 dwunasta". Mały spojler - oba rowery miały problem ze schodzącym powietrzem, w dodatku u mnie rozwalił się ekspander od sterów :) Ale wyciągnąłem wnioski - szykowanie roweru na Owocowy Przełaj zacząłem już dzisiaj ;)</div><span><div style="text-align: justify;"> Startu chłopaków opisywać nie będę, bo zupełnie nie wiem co działo się w ich głowach. Dodam tylko z kronikarskiego obowiązku, że Michał zajął miejsce tuż za podium, a Łukasz otworzył drugą dziesiątkę.</div></span></div><div style="text-align: justify;"><span><span> Jak chłopaki jechali ja już miałem w głowie własny wyścig. Rozgrzewka, klejenie buta (nie pytajcie...) i chwilę przed 14 sędziowie zaczęli wyczytywać nazwiska, abyśmy ustawili się na starcie.</span><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span><span><span> </span>Od samego początku ogień. Prędkość 45 km/h, dohamowanie, nawrotka i znowu ogień. Minęło ledwie 50 sekund, a tętno wskoczyło na ponad 170 bpm, którego miało nie opuścić przez następne 50 minut.</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span> Na przełajach jest tak, że jak startujesz z samego końca, a co gorsza startujesz z samego końca i nie masz cholernie mocnego depnięcia, to pierwsze okrążenie jest okrążeniem instalacyjnym. Jedziesz na maksa, zwalniasz w kolejce przed przeszkodami i ciasnymi nawrotami. Dużo lepiej jest na kolejnej pętli - wtedy już nie zwalniasz nigdzie - każdy nieszczęsny metr trasy musisz pokonać na swojego obecnego maksa. Nienawidzisz sam siebie, wszystkich dookoła i najchętniej cisnąłbyś ten rower w cholerę, ale mimo wszystko starasz się z całej siły naciskać na pedały. To w zasadzie ciężko wytłumaczyć. Cyclocross jest w brew jakiejkolwiek logice. Rozkładanie sił? Absolutnie - od początku musi iść ogień. To tak jakbym tempo z biegu na 1 kilometr chciał utrzymać przez godzinę - czysty obłęd. I taki właśnie jest przełaj. Najtrudniejsza odmiana kolarstwa i jednocześnie najwięcej dający trening przed wiosną i latem.</span><br /></div><div style="text-align: justify;"><span><span><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEigNn684bHTOQZml3RCwnWfHsBq0uKie1FMbKyqsmVGMcwVsb1zVpsjKSPkbrUF-zPp7lo3qnx8bSIH5jJ7mzBxrIJM1y_g-hmpXFbrTTCtNpISx2SA_kNC4_jd-pStMsP6UJudEl57Vg5p/s2048/257609608_1259528951192598_8415423246208452141_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1468" data-original-width="2048" height="229" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEigNn684bHTOQZml3RCwnWfHsBq0uKie1FMbKyqsmVGMcwVsb1zVpsjKSPkbrUF-zPp7lo3qnx8bSIH5jJ7mzBxrIJM1y_g-hmpXFbrTTCtNpISx2SA_kNC4_jd-pStMsP6UJudEl57Vg5p/s320/257609608_1259528951192598_8415423246208452141_n.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">fot. Łukasz Zienkiewicz<br /></td></tr></tbody></table> Wróćmy jednak do Gościęcina, na trasę XXVIII Bryksy Cross'u, na trasę która choć nie miała w zasadzie nic niespotykanego - żadnego pojedynczego efektu WOW. Za to całość.... Na Bryksach efektem WOW była właśnie ta całość. Tam skupienie było wymagane na każdym kawałeczku tej trasy jechaliśmy cały czas góra - dół, lewo - prawo, trawersy, schody, deski, ciasne nawroty. To co od razu rzuca się oczy to to fakt, że w Gościęcinie, jak masz nogę, to wyprzedzać możesz w każdym miejscu na trasie. Nie ma wąskich ścieżek, singli - dysponujesz mocą - lewa wolna.</span><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span><span><span> Niemniej nie bez znaczenia dodałem - jak masz nogę, gdyż osobiście tego dnia wiele się nie nawyprzedzałem. Skupiałem się bardziej na płynnej jeździe i unikaniu wywrotek czy defektów. Na plus jedynie fakt, że udało mi się dojechać na metę bez dubla! Byłem ostatnim niezdublowanym zawodnikiem i z czasem 50:30 zameldowałem się na 26 pozycji. Średnie tętno na poziomie 178bpm sugeruje, że tego dnia dałem z siebie ile mogłem, a to najważniejsze. W dodatku pierwsze koty za płoty i czas pomyśleć o kolejnym Superpuchare Polski - tym razem w Laskowicach Pomorskich. Owocowy Przełaj to moim zdaniem sztos!</span><br /></span></span></div>Małyhttp://www.blogger.com/profile/02955181802826186273noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3638928866138449065.post-17539775271495196802021-10-25T10:35:00.004+02:002021-10-25T10:35:33.891+02:00Na spontanie albo wcale - relacja z Great Lakes Gravel 2021<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi9rAo-Z_bY84ZyK270KtUMuGu5BHsu9XEYk0DyRt0D5Oo9sSSvzvhaURwVlqSHoPtZ2lV5rtl44Gw1eM8ddINRqakHPKtBmuOUhAtDvBk4y9MFAuVypG2pZ66LJ4ojVNJ9AqR82Tj4LpUN/s1870/242521799_379407097154357_1696935472311956759_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1247" data-original-width="1870" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi9rAo-Z_bY84ZyK270KtUMuGu5BHsu9XEYk0DyRt0D5Oo9sSSvzvhaURwVlqSHoPtZ2lV5rtl44Gw1eM8ddINRqakHPKtBmuOUhAtDvBk4y9MFAuVypG2pZ66LJ4ojVNJ9AqR82Tj4LpUN/s320/242521799_379407097154357_1696935472311956759_n.jpg" width="320" /></a></div><br /> <span> Nie wiem nawet od czego zacząć tą relację. Na myśl o tej imprezie w głowie pojawia mi się bałagan, w zasadzie prawdziwy chaos. Chęć startu w takim ultramaratonie chodził za mną już od dawna. Decyzję o starcie podjąłem przed rokiem i to dość spontanicznie - wziąłem do ręki telefon i pierwszy post jaki mi się wyświetlił na FB to ten z informacją, że po weryfikacji zgłoszeń na GLG są jeszcze wolne miejsca. Wysłałem więc maila i tak oto znalazłem się na liście startowej.</span><p></p><p style="text-align: justify;"><span> Do startu miałem jeszcze rok, więc w ogóle nie zaprzątałem sobie nim głowy. Priorytetem jest dla mnie szosa i aż do 12.09 skupiony byłem tylko na niej. O starcie w GLG zacząłem myśleć w poniedziałek, a więc 4 dni przed imprezą. Do tego czasu nawet nie sprawdziłem w jakim stanie jest mój sprzęt, co mam, czego nie mam, co muszę kupić, co wymienić. Totalny spontan! Czy to właściwe podejście? Nie, zdecydowanie nie. W dodatku po starcie w Kartuzach całe ciśnienie ze mnie zeszło. W zasadzie czułem się jak na roztrenowaniu. Postanowiłem, że wezmę to co w garażu i jakoś to będzie. Żadnych nowości, bo te tuż przed startem przeważnie się nie sprawdzają.<span></span></span></p><a name='more'></a><br /><p></p><p style="text-align: justify;"><span> W czwartek pożegnałem się z Pati i dzieciakami i razem z Dawidem pojechałem do Lidzbarka skąd w piątek rano mieliśmy ruszyć do Wilim. Tam okazało się, że mój rower wygląda dość skromnie na tle innych. Nie miałem ze sobą żadnej torby na ramie. Ba! nie miałem nawet małej podsiodłówki. Na ramie miałem tylko dwa koszyki - w jednym tkwiła narzędziówka, a w drugiej bidon (z którego całą zawartość nietkniętą wylałem po powrocie do domu). Reszta wyposażenia zmieściła się do plecaka Salomona, z którego ostatni raz korzystałem chyba na jakimś ultra biegowym :)</span><br /></p><p style="text-align: justify;"><span></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhTPcYXgn6MC1Aj8aPdVBBO5BtDzqDW17E1KdBPEWi_HnTUpJTCYP4BfTYZRnnoNGYrodX9hgE9a0NkhAorh5RaveUtoJgo7w-pATlAsf8oK8Q1FivW52qZxIGwgW4cSHlFxF3yjh2nioLT/s1870/242664970_379409503820783_1093009801752614275_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1247" data-original-width="1870" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhTPcYXgn6MC1Aj8aPdVBBO5BtDzqDW17E1KdBPEWi_HnTUpJTCYP4BfTYZRnnoNGYrodX9hgE9a0NkhAorh5RaveUtoJgo7w-pATlAsf8oK8Q1FivW52qZxIGwgW4cSHlFxF3yjh2nioLT/s320/242664970_379409503820783_1093009801752614275_n.jpg" width="320" /></a></span></div><span><br /> Rano odebraliśmy pakiety i około 7:30 ruszyliśmy na trasę. Startowaliśmy w paroosobowej grupie, ale w gruncie rzeczy plan był taki, żeby pilnować tylko siebie na wzajem. Jeździliśmy razem środową szosę z Bodzio Teamem, lataliśmy sobotnie Gravelondo. Wiadomym było, że kondycyjnie jesteśmy na bardzo zbliżonym poziomie. Pokrzyżować plany mogła jedynie awaria sprzętu lub kontuzja. I tutaj od razu mały spoiler - pierwsze przytrafiło się mi, a drugie Dawidowi 😆</span><br /><p></p><p style="text-align: justify;"><span> Okazało się, że zmiana w ostatniej chwili obuwia, jakiej dokonał Dawid, choć podyktowana zdrowym rozsądkiem, bo zapowiadano deszcze, nie była najlepszą opcją. Inne buty to inne ustawienie bloków, inna grubość podeszwy (mowa o butach zimowych zamiast letnich). Innymi słowy - przez pierwsze 50 kilometrów było fajnie, a potem wysiadły kolana. Zmiana wysokości siodła nieco pomogła, ale jedno z kolan bolało już do końca i z tego co wiem, mimo że od zawodów minął ponad miesiąc - dalej boli. Jednak bikefitting robiony na szybko, gdzieś w polu, nie jest najlepszą opcją ;)</span></p><p style="text-align: justify;"><span><span></span></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgsB_fbaA6MHthNYoMGjIolM8fa6n02GjFZltYikfuFIrJcT0j5vW2kB6y_K7v66BEMBFYWE3weG50ShPGDit5cLPCnbdEX2kPtdETyA2sH912KbWzz6dFBSpP3eh-Q5Sftk3ObQPPK5ZQ2/s1870/242716605_379407130487687_4132579477491942469_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1247" data-original-width="1870" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgsB_fbaA6MHthNYoMGjIolM8fa6n02GjFZltYikfuFIrJcT0j5vW2kB6y_K7v66BEMBFYWE3weG50ShPGDit5cLPCnbdEX2kPtdETyA2sH912KbWzz6dFBSpP3eh-Q5Sftk3ObQPPK5ZQ2/s320/242716605_379407130487687_4132579477491942469_n.jpg" width="320" /></a></span></div><span><br /> Od tego momentu w ramach przekąsek ja jadłem żelki, a Dawid ibuprom. Innymi słowy - typowe ultra jakie znam z biegowych tras. Ale wracając do mnie - też popełniłem durny błąd za który musiałem zapłacić - jedno koło miałem zalane mlekiem, a drugie było na dętce. Bałem się o kapcia, więc... nabiłem przeszło 4 bary ciśnienia. Ale to było głupie! Szprychy w przednim kole rozwaliłem jeszcze przed setnym kilometrem. Na szczęście udało się je jakoś podokręcać z pomocą napotkanego spacerowicza i jego kombinerek. Za to z zerwaną szprychą w okolicach 200 kilometra już nic się nie dało zrobić. Szybki zjazd po tarce z dupą na siodełku i po wyjeździe na asfalt poczułem charakterystyczne kołysanie tylnego koła. Szczerze? Byłem już załamany. Nie wspominałem, ale plan na ten wyścig zakładał 24-28 godzin jazdy i ani minuty dłużej. Niby limit był ustalony na 72h, ale ja miałem swój własny, bo w sobotę byłem umówiony z żoną na wesele jej koleżanki. Wiedziałem, że w razie czego szwagier przyjedzie i zgarnie mnie z trasy. Po uszkodzeniu tylnego koła pomyślałem, że to jest właśnie ten moment. Tyle tylko, że było już po zmroku, oddaliłem mapę - najbliższa duża miejscowość - Suwałki. W zasadzie najgorsza opcja. Koło choć miało solidne bicie to nie szorowało o tylny trójkąt. Pomyślałem, że spróbuję dostać się do Olecka (280km) i tam podejmę dalsze decyzje.</span><p></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span> Od tego momentu już do samego końca na każdym zjeździe podnosiłem tyłek z siodła i jechałem na stojąco. Naturalnie też - spuściłem nieco powietrza z obu kół :)</span><br /></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span></span></span></span></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEisIGxrjC9mNOPD8-lb7JFbKhH1kjV7kH5uF_3K21UBXvTJaZr5gvkUwJVw4J09ucHQCDtE_rg7GT06_rEw-VDNcLPsAJJYKOaolA1tmiaovYAlqnly1HRs97iCxc0Abn784hh8L7Ee6_J9/s1870/242596709_379989733762760_5206198318940821724_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1247" data-original-width="1870" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEisIGxrjC9mNOPD8-lb7JFbKhH1kjV7kH5uF_3K21UBXvTJaZr5gvkUwJVw4J09ucHQCDtE_rg7GT06_rEw-VDNcLPsAJJYKOaolA1tmiaovYAlqnly1HRs97iCxc0Abn784hh8L7Ee6_J9/s320/242596709_379989733762760_5206198318940821724_n.jpg" width="320" /></a></span></div><span><br /> Zaczęła się noc, a jak wiadomo na dystansie ultra wszystko co najciekawsze dzieje się właśnie w nocy. To właśnie wtedy kończy się jazda rowerem, a zaczyna przygoda. Nie inaczej było i tym razem. Spotkaliśmy kilka osób, momentami jechaliśmy nawet w 5. Jednak w momencie największego chyba kryzysu było nas 4. Z Orlenu w Olecku (280km) wyruszyliśmy około 22:30. Żaden z nas specjalnie nie studiował przebiegu trasy więc zaufaliśmy komuś na stacji, który krzyknął że następny postój to Orlen w Mikołajkach za 100 kilometrów. Szybka kalkulacja - 5 godzin i po krzyku.<br /></span><p></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span> I pewnie by tak było gdyby nie fakt, że noc to przygoda i tutaj nie zawsze kalkulacje się sprawdzają. Temperatura spadła do 8 stopni. Niby nie padało, ale w powietrzu dosłownie wisiała woda. Po chwili jazdy człowiek był cały mokry i wychłodzony. Jak ja wtedy żałowałem, że wziąłem tylko krótkie spodenki i olałem czapkę i rękawiczki!</span><br /></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span> Po kilku godzinach chłopaki zaczęli przeliczać, sprawdzać i wyszło im, że te 100 kilometrów do Mikołajek to tak naprawdę 130 kilometrów.... Praktycznie z miejsca jeden stwierdził, że on musi się zatrzymać tu i teraz, żeby odpocząć. Zapytaliśmy tylko czy jest pewien, że wie co robi. Był pewien, był dorosły - dalej pojechaliśmy we 3. Chłopaki mieli w tym momencie potężne kryzysy. Brak snu oraz zmęczenie zbierały żniwo. Jechałem przodem oni we dwóch byli lekko z tyłu. Nagle usłyszałem jak Dawid coś krzyczy. Okazało się, że nasz napotkany kolega... zasnął i wyjechał poza drogę. Na szczęście nic poważnego się nie stało. W dodatku bardzo go to rozbudziło :)</span><br /></p><p style="text-align: justify;"><span><span> </span></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjgN90GTfUdJBeFmSsVM2PrR8RTnpi_QxGcQI0rFV4paRPVte1HBJIvg8kWeGY93g749_yBDRiSXwcHJzKnLNWbD_9uZHzk_gvdjiExD7_uksRmegfumYHq24fpOf5qVwrJOXnGOK7Uwk32/s1870/242659477_379990103762723_3618536025793608104_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1246" data-original-width="1870" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjgN90GTfUdJBeFmSsVM2PrR8RTnpi_QxGcQI0rFV4paRPVte1HBJIvg8kWeGY93g749_yBDRiSXwcHJzKnLNWbD_9uZHzk_gvdjiExD7_uksRmegfumYHq24fpOf5qVwrJOXnGOK7Uwk32/s320/242659477_379990103762723_3618536025793608104_n.jpg" width="320" /></a></div><br /> Odcinek Olecko - Mikołajki był faktycznie najtrudniejszą przeprawą, ale zdaję sobie sprawę, że to głównie przez godzinę jego pokonywania. W Mikołajkach zameldowaliśmy się około 5 rano i miałem 100%, że teraz pójdzie już jak z płatka. W końcu zaraz miało wzejść słońce, a przerabiałem to już wielokrotnie - wraz ze wschodem słońca wstępują w człowieka nowe siły!<br /><p></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span> Niestety z Orlenu w Mikołajkach... wyjechałem sam. Dawid bardzo dosadnie i stanowczo stwierdził, że zostaje, żeby złapać chwilę snu, a i nasz nowo napotkany kolega stwierdził, że potrzebuje chwili odpoczynku. Ja w głowie już miałem wesele, a zamierzałem jeszcze chwilę się przednim zdrzemnąć we własnym łóżku dlatego pojechałem dalej sam. Na kilka kilometrów podłączyłem się do chłopaków z Olsztyna, jednak ostatnie godziny to już solo ride. W Mrągowie złapała mnie jeszcze ulewa. I w zasadzie to dobrze, bo inaczej okazałoby się, że deszczówkę zabrałem na darmo :)</span><br /></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span> Na mecie zameldowałem się ostatecznie po 25 godzinach i 36 minutach na 17. pozycji i... z ogromnym niedosytem. Chyba pierwszy raz w życiu mierzyłem się z ultra bez żądnych kryzysów. Ciało nie odmówiło posłuszeństwa, z głową było wszystko ok. Zupełnie nie jak na ultra. A przecież wyścigi na takim dystansie to taka trochę autodestrukcja. Zmasakrowana głowa, zniszczone mięśnie. Tymczasem po GLG 2021 zaliczyłem 3h snu, a następnie do 4 rano bawiłem się na parkiecie bynajmniej nie wylewając za kołnierz :) </span><br /></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span><span> I właśnie dlatego chciałbym jeszcze chociaż raz spróbować swoich sił z dystansem ultra na rowerze. Tym razem już bez tak wielkiej asekuracji i z nastawieniem na walkę z czasem. Tak, żeby mięśnie piekły jeszcze długo po zawodach, a głowa przeżywała katusze przez większość trasy. Tak, żebym na mecie czuł, że dałem z siebie wszystko! Czy będzie to GLG 2022? Nie wiem. Dla mnie te imprezy gravelowe to spontan, więc decyzję o kolejnym starcie też pewnie podejmę spontanicznie :)</span><br /></span></span></span></span></p>Małyhttp://www.blogger.com/profile/02955181802826186273noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3638928866138449065.post-12643666822046749762021-09-13T05:46:00.000+02:002021-09-13T05:46:30.450+02:00Po prostu szczęśliwy - relacja z Cyklo Kartuzy 2021<blockquote style="border: none; margin: 0 0 0 40px; padding: 0px;"><p style="text-align: justify;"></p></blockquote><p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg0A9tlkF1WrhIthwc4u_hHMMmnVzNr22srJ0kJFZiZK81uaMR6KCRCep0hBpo_uepnELPAN7N1m7LZj6E13nWNpmbq_31LPLg9Buav3jb4OmA1dnYj5PIuJOXTLxaUqmfXdxwlqqPkcj0T/s1944/241743751_4541688065888868_4300808182448096806_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1458" data-original-width="1944" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg0A9tlkF1WrhIthwc4u_hHMMmnVzNr22srJ0kJFZiZK81uaMR6KCRCep0hBpo_uepnELPAN7N1m7LZj6E13nWNpmbq_31LPLg9Buav3jb4OmA1dnYj5PIuJOXTLxaUqmfXdxwlqqPkcj0T/s320/241743751_4541688065888868_4300808182448096806_n.jpg" width="320" /></a><span style="text-align: justify;"> </span><span style="text-align: justify;">Miałem już w głowie co najmniej kilka (i to po części całkiem niezłych) wytłumaczeń dlaczego mi dzisiaj nie poszło. Miałem tylko, że nie będę ich Wam tu prezentował, bo poszło! Nie, nie wygrałem, ale przede mną nie przyjechał nikt słabszy ode mnie. Ba! Za mną dojechało całkiem sporo gości, których plecy niejednokrotnie oglądałem.</span></div><p></p><p style="text-align: justify;"></p><p style="text-align: justify;"><span><br /> </span>Jednak po kolei... Wyścig Cyklo Kartuzy 2021 tak naprawdę zacząłem się dla mnie jeszcze w roku ubiegłym, kiedy podczas zakończenia sezonu z chłopakami ze Startu Kartuzy zapowiedziałem, że skopana dupa na Cyklo Kartuzy 2020 będzie mnie bolała aż do kolejnej edycji, gdzie liczę, że się odegram. Wówczas Prezes zdążył już się wykąpać i zjeść coś zanim dojechałem na metę ;) W międzyczasie zdążyłem zmienić team, ale o rzuconych słowach nie zapomniałem.<span></span></p><a name='more'></a><p></p><p style="text-align: justify;"><span> </span>Cyklo Kartuzy traktowałem jako najważniejszy start w tym dziwnym covidowym sezonie. Niby pościgałem się już kilka razy na szosie, stanąłem nawet na podium. Jednak wiedziałem, że aby sezon był zaliczony do udanych w Kartuzach muszę dać z siebie wszystko. Klasyfikacja? Pudła? Czas? Generowania moc? To wszystko było bez znaczenia. Nie będę czarował - liczyły się tylko rywalizacja z chłopakami ze Startu i uczucie, że dałem z siebie wszystko. Po to właśnie wsiadłem do auta dzisiaj rano i obrałem kierunek na Kartuzy!</p><p style="text-align: justify;"><span><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj-6tdfrIaPpoQMB5gtBHPuzVOgT3yBvXB46fVpuPTSqpeVt5g6Y09KrIE-LQc4UVv2_hTgvekrrh8C1NyzUAgSzs95u-cCiiVtaub_AyWLf56z-9QrRGA360vw-S79LoDdMyVri2XE1zwa/s2048/241866279_586058442600520_9116761409758237789_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1634" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj-6tdfrIaPpoQMB5gtBHPuzVOgT3yBvXB46fVpuPTSqpeVt5g6Y09KrIE-LQc4UVv2_hTgvekrrh8C1NyzUAgSzs95u-cCiiVtaub_AyWLf56z-9QrRGA360vw-S79LoDdMyVri2XE1zwa/s320/241866279_586058442600520_9116761409758237789_n.jpg" width="255" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">fot. Bartosz Staniszewski</td></tr></tbody></table><br /> </span>Fizycznie byłem przygotowany całkiem nieźle. Bywałem już w tym sezonie w lepszej formie, ale z drugiej przed rokiem było zdecydowanie gorzej ;) Sprzętowo? Niestety na początku miesiąca okazało się, że koła od Vinci Wheels, na których miałem jechać ciągle jeszcze są gdzieś w transporcie. I tutaj z pomocą przyszedł mi Michał Bogdziewicz, który użyczył mi swoich stożków - DT Swiss ERC 1100 Dicut. Koła sztos - dziękuję Michał!</p><p style="text-align: justify;"><span> </span>W Kartuzach pojawiłem się już grubo przed 12. Dzięki kochanej Pati od rana mogłem skupić się tylko na przygotowaniach do wyścigu :) Odbiór pakietu, jak to na Cyklo, błyskawicznie. Fajnie, że w pakiecie nie było żadnych zbędnych pierdół - brawo. </p><p style="text-align: justify;"><span> </span>W związku z tym, że było wcześnie - zajechałem jeszcze do Prezesa zbić piątki z ekipą Startu - Daniel podziękuj żonie za drożdżówkę. Choć dzisiaj już w innych koszulkach to ciągle mamy wzorowe relacje.</p><p style="text-align: justify;"><span> </span>Rozgrzewkę zaliczyłem już w klubowym gronie z Bartoszem, Kamilem i Bartkiem. W trakcie okazało się, że opona, którą założyłem niestety nadaje się na śmietnik, ale cóż - czasu na jej wymianę już nie było. Następnym razem postaram się dzień wcześniej sprawdzić sprzęt - obiecuję :)</p><p style="text-align: justify;"><span><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHi7OYWq65XOpzw4_nv5_euwhlc3p9YmrL3kCdtQfCcDwVgypPa94X5Cs51VWaEzqOP2teHAml1ACVgPc-RbsYLyBu0mpI_87jpNwtguB75texxkAf89aOeO2Q6zcZa_yRSlXn0HxE2Kvw/s1944/241735033_4541730072551334_7402584721518582021_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1458" data-original-width="1944" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHi7OYWq65XOpzw4_nv5_euwhlc3p9YmrL3kCdtQfCcDwVgypPa94X5Cs51VWaEzqOP2teHAml1ACVgPc-RbsYLyBu0mpI_87jpNwtguB75texxkAf89aOeO2Q6zcZa_yRSlXn0HxE2Kvw/s320/241735033_4541730072551334_7402584721518582021_n.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">fot. Sebastian Galuba</td></tr></tbody></table><br /> Na starcie, wyjątkowo nie pchałem się z Jankiem do pierwszej linii. Stanąłem nieco dalej z Bartoszem i wiedziałem, że selekcja żadna na pewno nie nastąpi aż do Pomieczyńskiej Huty. Ruszyliśmy punktualnie o godzinie 13:00. Od początku towarzyszył nam spory opad deszczu. Ciasno, szybko i mokro - tak wyglądał początek wyścigu. Dawno nie zjeżdżałem do Prokowa tak, przepraszam za wyrażenie, zesrany jak dzisiaj.</span><br /></p><p style="text-align: justify;"><span><span> </span>Tuż za torami w Prokowie nastąpiło pierwsza "sprawdzam". Pewnie ktoś został, nie wiem, starałem się nie oglądać tylko jechać czujnie swoje. Miałem koło siebie Janka, a to oznaczało, że jest bardzo dobrze, wręcz zajebiście! Podjazd wszedł naprawdę luźno, choć tętno dochodzące do 180 bpm może sugerować coś innego ;)</span></p><p style="text-align: justify;"><span><span> </span>Jednak za chwilę miało nastąpić prawdziwe sprawdzenie - podjazd pod Pomieczyńską Hutę to moja zmora. To właśnie na nim zostałem obdarty z nadziei przed rokiem. Byłem na nim w piątek, żeby się sprawdzić i owo sprawdzenie, delikatnie mówiąc, nie wypadło najlepiej.<br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span> Tym razem zacząłem u Janka na kole. Nie obchodziło mnie nic innego jak tylko to, aby to koło utrzymać. Było mocno, ale jak niby miało być skoro jechaliśmy w ścisłej czołówce? Nogi piekły, tętno waliło o sufit, ale nie odpuściłem. Wjechałem ten cholerny podjazd razem z najmocniejszymi w stawce. Czy oni jechali równie mocno jak ja? Nie. Czy miało to dla mnie znaczenie? Nie!</span><br /></p><p style="text-align: justify;"><span><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgkCDwPtji1-bRYOMQjidZnUuZ-ZkDESwBOMKmt1Y7Na3enlbF_207T_9i5qrnNjlbGXzn47HQJtU87tln0SOta6qFbdjcruAXMu1_B3v4zFMANRn4tL00bm4nOwarpOApeQdkbH06AHlJJ/s2048/241495164_834944424052346_4981872742648207795_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1536" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgkCDwPtji1-bRYOMQjidZnUuZ-ZkDESwBOMKmt1Y7Na3enlbF_207T_9i5qrnNjlbGXzn47HQJtU87tln0SOta6qFbdjcruAXMu1_B3v4zFMANRn4tL00bm4nOwarpOApeQdkbH06AHlJJ/s320/241495164_834944424052346_4981872742648207795_n.jpg" width="240" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">fot. Bartek Łużyński</td></tr></tbody></table><br /> Dalsza jazda do Kartuz w zasadzie bez historii. Mocno, dość równo, czujnie i rozważnie. Zmiana trasy na dojeździe do mety zdecydowanie na minus, bo wprowadziła niepotrzebne narażanie zawodników na szlify i upadki, ale fakt, że pogoda była taka kiepska paradoksalnie sprawił, że nikt za bardzo nie zgrywał bohatera i w miarę bezpiecznie się wszystko skończyło.</span></p><p style="text-align: justify;"><span> Na drugiej z 4 pętli stało się to co stać się musiało. O ile dobrze kojarzę ruszyli chłopaki z BUU na pierwszej hopce za Prokowem. Tam jeszcze udało mi się dojść do koła. Jednak poprawka pod Pomieczyńską Hutę mnie zniszczyła. Nie odcięło mi prądu całkowicie, ale ból w nogach uniemożliwił zabranie się do ucieczki. Zostałem razem z Bartkiem i Lucjanem. Niestety okazało się, że Bartek chwilowo zaliczył klasyczną bombę. </span></p><p style="text-align: justify;"><span> W Pomieczyńskiej Hucie było nas trzech - Lucjan, Grzegorz i ja. Mocna i równa współpraca sprawiła, że dogoniliśmy jeszcze dwóch chłopaków. Pięć osób to już dość solidna ekipa do pracy. Niestety nie minęła jeszcze druga pętla, a dwóch dościgniętych kolegów wypisało się ze współpracy. Zostaliśmy we trzech. Szanse na doścignięcie kogoś przed nami były nikłe, nikogo nie widzieliśmy też za plecami. Musieliśmy po prostu utrzymać tempo i jechać swoje.</span></p><p style="text-align: justify;"><span><span> Pod koniec trzeciej pętli Grzegorz rzucił, że ma już dość i nie będzie wychodził na zmiany, ale jednocześnie honorowo odpuści finisz. Od tego momentu jechaliśmy po zmianach tylko we dwóch z Lucjanem. W życiu bym nie postawił, że będzie to najmocniejszy zawodnik Startu tego dnia, ale tak właśnie było. Gdzieś za nami jechali Prezes, Adam, Kuba czy Łukasz. A Lucjan się nie oszczędzał, zresztą ja też nie zamierzałem jechać na pół gwizdka i czekać, aż ktoś nas dorwie.</span><br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span> W zasadzie byłem już pewien, że walka między nami rozegra się na kresce, kiedy Lucjan rzucił, żebyśmy nieco uspokoili tempo, bo plecy mu powoli wysiadają. Grzesiek już od jakiegoś czasu miał dość, Lucjan właśnie zgłaszał problemy - nie długo zajęła mi kalkulacja. Na podjeździe za Prokowem jeszcze poczekałem, zebrałem siły, ale już pod Pomieczyńską Hutę ruszyłem. Szybko wypracowałem kilka metrów przewagi. Na szczycie było to już jakieś 100 metrów. Teraz kilka kilometrów z wiatrem do Hop - jechałem ile fabryka dała. W Hopach poczułem napinające się mięśnie. Miałem już wypracowaną małą przewagę więc pozwoliłem sobie na delikatny odpoczynek na zjazdach i dokręcanie na podjazdach. Od czasu do czasu byliśmy jeszcze z chłopakami na wzrokowej, ale im bliżej Grzybna tym bardziej byłem pewny swego. Nigdy w życiu nie udała mi się taka samotna ucieczka, a teraz byłem jej naprawdę blisko! Po wjeździe do Kartuz już wiedziałem! Ostatnie 2 kilometry to już ciche świętowanie i cieszenie się sukcesem.</span><br /></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span><span><span><span> Ostatecznie metę przekroczyłem jako 14 zawodnik OPEN i 4 w M3. Czy szczęśliwy? Cholernie! Czwarte miejsce jest niby niezbyt lubiane przez sportowców, ale nie w przypadku kiedy na 3 stoi klubowy kolega! Brawo Janek, choć następnym razem liczę, że ogolisz OPEN!</span><br /></span></span></span></p>Małyhttp://www.blogger.com/profile/02955181802826186273noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3638928866138449065.post-67665245818564843652021-08-28T20:38:00.004+02:002021-08-28T20:38:24.684+02:00100-kilometrowa droga przez mękę.... - relacja z Cyklo Gravel Gdańsk 2021<p style="text-align: justify;"><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj189mx3yOEfp5HqjQnXFJKbMqO10rggDhbtbg9miHJ-6ntJXcdax2-7rLY8mOOZI9ZvIw-D9paEatqbddp6ZqJPn6QnOWi6sYSp7XJFXZ_kWdd58yvjYai9EnUq7gZWiYBtKceL_VCHa5U/s2048/238050975_554047836020335_984162832111367860_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1536" data-original-width="2048" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj189mx3yOEfp5HqjQnXFJKbMqO10rggDhbtbg9miHJ-6ntJXcdax2-7rLY8mOOZI9ZvIw-D9paEatqbddp6ZqJPn6QnOWi6sYSp7XJFXZ_kWdd58yvjYai9EnUq7gZWiYBtKceL_VCHa5U/s320/238050975_554047836020335_984162832111367860_n.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Fot. Paweł Kamiński</td></tr></tbody></table> W zasadzie to większą część wyścigu zastanawiałem się czy napisać relację z dzisiejszej imprezy czy jednak sobie darować. Chcąc być z Wami szczery już w tym miejscu muszę wspomnieć, że to nie będzie normalna relacja, a raczej puszczanie w eter gorzkich żali i wylewanie frustracji. Jednak po pierwsze, żeby przejść z tym do porządku dziennego to sklecenie tych kilku zdań może pomóc. Po drugie, o ile jutro już będę chciał wyciągnąć wnioski z tej porażki to dzisiaj chce się po prostu mazać, wkurzać i tupać nogą (oczywiście tak delikatnie, żeby skurcze (tfu!) nie złapały).<span></span></p><a name='more'></a><p></p><p style="text-align: justify;"> Niemniej od początku - udziału w Cyklo Gravel Gdańsk nie byłem pewien praktycznie do dnia wczorajszego. Mówiłem nawet Kamykowi, że zobaczę jak będę się czuł w piątek i podejmę decyzję po rejsie. No właśnie rejs - 5 dni na wodzie, bez roweru. Ogólnie nawet fajna sprawa, akurat noga powinna być świeża. Jest z tym tylko jeden problem - ile bym nie pił elektrolitów w trakcie - zawsze schodzę na ląd odwodniony. Aczkolwiek wczoraj stwierdził, że wszystko jest ok, zrobiłem 2-godzinny rozruch na szosie. Noga podawała, nie miałem więc wątpliwości, że rano melduję się na zawodach. Co prawda nienajlepszym pomysłem było wychylenie kilku piwek w piątkowy wieczór, ale pusty dom, bez żadnych współdomowników - rozumiecie :) Poza tym to nie jest żadna wymówka, bo schemat z małym piwkiem na rozluźnienie przerabiałem wielokrotnie - zawsze sprawdzał się idealnie.</p><p style="text-align: justify;"> Rano obudziłem się przed budzikiem, około 4:15. Czułem się fatalnie, ale po zarwanej nocce i 4 poprzednich nocach na łódce, wcale mnie nie zdziwiło. Rytualne "śniadanie" w postacie smoothie, błonnika, oleju lnianego i zakwasu oraz ekstra naleśnik w moim mniemaniu miało wystarczyć za paliwo na pierwszą część wyścigu.</p><p style="text-align: justify;"> Nie chcąc niczego zapomnieć - wszystko spakowałem na spokojnie dzień wcześniej. Rano tylko się ubrałem i wsiadłem do auta.</p><p style="text-align: justify;"> Na miejsce dojechałem szybko, sprawnie i tak też wyglądał odbiór pakietu startowego. Kilka piątek, numer na kierownicę, tracker w kieszeń oczekiwałem na swoją kolej. Jestem Wam winien wyjaśnienie - start na CGG odbywał się w grupach. W mojej jechał m.in. Bartek i Paweł, więc wiedziałem, że może być to naprawdę przyzwoita jazda. Nastrój miałem bojowy. Do tego stopnia, że w zasadzie nie ukrywałem, że przyjechałem powalczyć o jak najwyższą pozycję nie wykluczając nawet zwycięstwa. Nie interesowała mnie przygoda, podziwianie widoków, koleżeńska przejażdżka. Zapisując się na zawody chcę wypruć sobie żyły za ja najlepszy wynik, walczyć do utraty tchu. Taki jest moje podejście do sportu. Kropka.</p><p style="text-align: justify;"> Punktualnie o 7:00 Marcin zaprosił nas na trasę. Wiedziałem, że gadki Bartka o szacunku do dystansu i Pawła o chęci przeżycia po prostu przygody można traktować z lekkim przymrużeniem oka. Nie myliłem się - zaraz po wjechaniu do TPK delikatnie zaciągnąłem i grupa szybko została zredukowana do naszej trójki. Znam chłopaków, wiele kilometrów razem przejechaliśmy, wiedziałem, że ziewania nie będzie.</p><p style="text-align: justify;"> Początek był kapitalny. Równe mocne tempo, żadnego oglądania się za siebie. Bartek co jakiś czas tylko sprawdzał ile mamy do grup przed sobą. A mieliśmy coraz mniej. Jechaliśmy mocno, ale średnie na poziomie 24 km/h, kazały myśleć, że wszystko jest pod pełną kontrolą. Przed tygodniem z Bodziem na szutrach napieraliśmy >30 km/h i wszystko było ok. Czemu więc teraz miałoby nie być? Już spieszę z odpowiedzią....</p><p style="text-align: justify;"> Lampa ostrzegawcza zapaliła się gdzieś koło 50 kilometra. Bardzo delikatnie i bez wpływu na jazdę - zaczęły mi się spinać mięśnie nóg. Skurcze? Już? Uznałem, że odpuszczę kilka zmian, wciągnę żel, popiję izotonikiem i na pewno wszystko będzie ok. Ha Ha Ha...</p><p style="text-align: justify;"> Naiwniak ze mnie. Jakoś udawało się powstrzymywać co większe fale skurczy aż do 88 kilometra. Wtedy dosłownie wyrzuciłem rower spod siebie. Spacer, rozciąganie - nic nie pomagało. Chłopaki odjechali, a wraz z nimi nadzieja na... cokolwiek. W tym momencie co by się nie stało już czułem się przegranym. Może i bym zszedł z trasy, ale nienawidzę tego robić. Tak miałem na bieganiu i na rowerze też nic się nie zmieniło. Żadnego DNF.</p><p style="text-align: justify;"> Liczyłem, że skurcze w końcu dadzą za wygraną. Miałem w końcu przed sobą 100 kilometrów do pokonania i 1000 metrów podjazdów. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało, że będą to podjazdy. Wiecie co to było? Podejścia. Każdą zasraną górkę musiałem pokonywać z buta - każde mocniejsze dociśnięcie pedała dosłownie rzucało mnie na ziemię z cholernym grymasem bólu. 1000 metrów podejście i wszystko z buta. Za każdym razem jak moja noga dotykała ziemi czułem pieprzone upokorzenie, złość. W dodatku nic nie mogłem z tym zrobić.</p><p style="text-align: justify;"> Dobrze, że za Kartuzami dołączył do mnie na chwilę Daniel. Poratował elektrolitami, pokrzepił - naprawdę dzięki! Najgorsza była jednak bezsilność. Tętno spadało, głowa chciała napierać, a te cholerne skurcze odbierały całą nadzieję.</p><p style="text-align: justify;"> Sytuacja nieco się poprawiła na 150. kilometrze. Uwierzyłem, że jeszcze może chociaż w końcówce ruszę jak należy. Przez 11-12 kilometrów żadnych skurczy - cud! Tyle tylko, że cud prysł jak mydlana bańka na niedokończonym moście w Kolbudach. Musiałem zsiąść z roweru i później przez dłuższą chwilę myślałem, że już na niego nie wsiądę, Pierwszy 3 próby zakończyły się fiaskiem. Udało się dopiero za 4 razem. Tyle tylko, że wyjazd z Kolbud to cholerny, długi podjazd, więc sami już wiecie.... butowanie.</p><p style="text-align: justify;"> Miałem dość, miałem naprawdę dość. Na twarzy miałem wymalowany mix rozczarowania, frustracji i czystej złości ze zdecydowaną przewagą tej ostatniej. Numer który i tak ledwo już się trzymał pod koniec po prostu zerwałem i schowałem do kieszeni. W tamtym momencie przeżywałem dramat.</p><p style="text-align: justify;"> Po wjeździe na stadion, szybko oddałem trackera i czym prędzej poleciałem do auta, schowałem rower i wyjechałem ze stadionu. 8 miejsce to nie dramat, ale nie po to dzisiaj przyjechałem. W Kartuzach cieszyłem się jak głupi z miejsca 21, ale tam nie liczyłem na walkę o zwycięstwo. Dzisiaj tak.</p><p style="text-align: justify;"> A jak poszło chłopakom? Zgodnie z planem ogolili imprezę i zgarnęli dublet - pierwsze i drugie miejsce. Byli to jedynie zawodnicy z czasem poniżej 8 godzin! Szacuneczek Panowie! Chciałem, robiłem co mogłem, ale dziś to nie był mój dzień, mój wyścig! Jeszcze wrócę - mocniejszy i mądrzejszy ;)</p>Małyhttp://www.blogger.com/profile/02955181802826186273noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3638928866138449065.post-18508140095009803552021-08-02T15:51:00.007+02:002021-08-03T07:07:00.368+02:00Kociewskie Tour de France - relacja z Cyklo Pelplin 2021<p style="text-align: justify;"></p><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgIPIKMR04rw8rVr26GBpA-1VPsuCZHKmdU9zeAT8BbXfHIvJ7_ELcnox00d2maH2KKQIykPYv8U2yNxEgaQHSZHOZoXRu5Pvi7mOr-KAfp3VVcbjK2ek-X5ukyzmUlprGcoLpB9f9ATABV/s2048/229225840_208846194582066_3184195189312502969_n.jpg" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1363" data-original-width="2048" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgIPIKMR04rw8rVr26GBpA-1VPsuCZHKmdU9zeAT8BbXfHIvJ7_ELcnox00d2maH2KKQIykPYv8U2yNxEgaQHSZHOZoXRu5Pvi7mOr-KAfp3VVcbjK2ek-X5ukyzmUlprGcoLpB9f9ATABV/s320/229225840_208846194582066_3184195189312502969_n.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">fot. Szymon Gruchalski</td></tr></tbody></table><br /> Ponad 7 miesięcy minęło od ostatniego wyścigu szosowego spod egidy Cyklo, a muszę przyznać, że mam spory sentyment do tego cyklu. Tak więc choć samo ściganie w tym sezonie rozpocząłem pod koniec sierpnia to z niecierpliwością czekałem na Pelplin.<p></p><p style="text-align: justify;"> W 2019 roku startowałem tam na dystansie krótkim, ale definitywnie już pożegnałem się z mini. Jak się ścigać to w spodenkach ;) A tak już na poważnie - trasę w Pelplinie znałem dobrze i wiedziałem, że o jakieś odjazdy będzie ciężko. Przeczuwałem, że wszystko się rozegra po sprincie z dużej grupy, a że sam jestem duży gość (albo bardziej dobitnie - grubas 😁) to można powiedzieć, że mógłby to być wyścig pode mnie. Są jednak pewne "ale". Najważniejszy to mój brak nogi, która wygenerowałaby wystarczające waty na tych końcowych kilkuset metrach. Poza tym mało ostatnio startuję, nie jestem otrzaskany w ściganiu się w peletonie, odpuszczam walkę na łokcie na rzecz bezpieczeństwa. No i jazda na alibi - często na finiszu jestem tak usatysfakcjonowany, że nie dałem się zerwać, że już sprint sobie odpuszczam. To błąd - pracuję nad tym, efektów póki co brak. No ale po kolei.<span></span></p><a name='more'></a><p></p><p style="text-align: justify;"></p><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj53L2w4kSLKgK591qjd7NduHrToLzvnMtdvCOaBYYoyqN5IZBxp6R6V-cJODoWp9U1w-tukBjW9onh0PzS5KfUbYC7Eboneu7B44quCaQCW6rwq6h6VHc0E2OWoDQL4T_7qdxtJ4e8ZAin/s1011/231370088_478940936777923_5153244160466149135_n.jpg" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1011" data-original-width="1011" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj53L2w4kSLKgK591qjd7NduHrToLzvnMtdvCOaBYYoyqN5IZBxp6R6V-cJODoWp9U1w-tukBjW9onh0PzS5KfUbYC7Eboneu7B44quCaQCW6rwq6h6VHc0E2OWoDQL4T_7qdxtJ4e8ZAin/s320/231370088_478940936777923_5153244160466149135_n.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">fot. Kamil Skoneczny</td></tr></tbody></table><br /> W Pelplinie zameldowałem się koło 10. Szybko ogarnąłem sprawy formalne i z Łukaszem ruszyłem na rozgrzewkę. Pojechaliśmy przypomnieć sobie jak będzie wyglądała końcówka. Ostatnie dwa zakręty to nie rurki z kremem. Akurat tam wyjątkowo chwila nieuwagi mogłaby być katastrofalna w skutkach.<p></p><p style="text-align: justify;"> Na starcie, dzięki Jankowi, zameldowałem się w pierwszej linii. Nasz Bogdziewicz Team był reprezentowany na długim dystansie w sumie przez 4 osoby, bo poza nami jechał jeszcze Paweł i Tomek. Jaki miałem plan na ten wyścig? Bardzo prosty - zamierzałem się jak najdłużej trzymać koła Janka. Jeździłem z nim parę razy ostatnio i za każdym razem mnie zrywał, więc byłem pewien, że jego koło to dobre koło.</p><p style="text-align: justify;"> Ruszyliśmy punktualnie o 11:30. Zaraz za startem był kilkuset metrowy podjazd i gdzieś przez głowę mi przemknęło, że trzeba będzie uważać na jakieś akcje od początku. Zupełnie niepotrzebnie. Ten początek przypominał pierwsze kilometry z Rajdów dla Frajdy. Wszyscy patrzyli po sobie, nikt nie chciał wziąć na siebie ciężaru rozprowadzania peletonu. Przyspieszenie nastąpiło po około 3 kilometrach. Niemniej to płaski Pelplin nie było większych szans, żeby to się porwało. Szczególnie, że choć trochę wiało to nie mieliśmy do czynienia z silnymi bocznymi podmuchami, które wymusiłyby pojawienie się rantów. Jechaliśmy ławą. </p><p style="text-align: justify;"><br /> Jeszcze na początku wyścigu zaznaczyłem swoją obecność, wysuwając się na czoło peletonu. Jednak jakiekolwiek akcje nie wchodziły z grę. Żeby to się udało musiałbym znaleźć się w liczniejszym odjeździe, który byłby w stanie jechać z prędkością około 45 km/h. A czy to nie zakończyłoby bombą? Bardzo wątpliwe.</p><p style="text-align: justify;"></p><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjMbySq31hWM268_Qzq3npSPsdOJbjqInjrwPL19tbWzS85ApAO5uTzQ102psFJbg5pHrTBWlxAMmGBmvsUVT828nr1K5asPYZd0xyyfDdwcWnlLtkQCVTbz6lWKoDUwxlOR7nP_GrVDPHp/s2048/231037125_208844547915564_6379607815108786154_n.jpg" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1363" data-original-width="2048" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjMbySq31hWM268_Qzq3npSPsdOJbjqInjrwPL19tbWzS85ApAO5uTzQ102psFJbg5pHrTBWlxAMmGBmvsUVT828nr1K5asPYZd0xyyfDdwcWnlLtkQCVTbz6lWKoDUwxlOR7nP_GrVDPHp/s320/231037125_208844547915564_6379607815108786154_n.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">fot. Szymon Gruchalski</td></tr></tbody></table> Po kilku minutach schowałem się w grupie i czekałem na to co się wydarzy. No i tutaj chyba nikogo nie zaskoczę - nie wydarzyło się nic aż do samego końca. Było kilka kraks. W jednej z nich ucierpiał Robert (a szczególnie jego rower), z którym jeszcze w czwartek jechaliśmy chwaszczyńskie Rondo. Jedną z nich próbował wykorzystać Gryf Tczew, ale szybko akcja została skasowana. W miarę spokojnie dojechaliśmy na 4-kilometrową rundę po Pelplinie. Z 85-osobowego peletonu zostało nas 45 osób. Zaczęła się walka o jak najlepsze miejsce przed finiszem. No i to jest właśnie ten moment, gdzie zabrakło sprytu, odwagi, pewności siebie i umiejętności. Z ostatniego łuku wyszedłem w okolicach 30 pozycji i lekko od niechcenia finiszowałem z dupą na siodle - coś niewybaczalnego.<p></p><p style="text-align: justify;"> Ostatecznie zameldowałem się na mecie niecałe 3 sekundy za zwycięzcą na 21 pozycji jako 7 zawodnik w M3, a więc kategorii, którą wygrał Janek - chapeu bas! Jest nad czym pracować, ale punkt wyjściowy jest bardzo dobry. Pamiętam jak nie tak dawno, gdy dojeżdżałem na metę czołówka była już po dekoracji ;)</p>Małyhttp://www.blogger.com/profile/02955181802826186273noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3638928866138449065.post-92048439973833408782021-06-28T16:45:00.007+02:002021-06-28T16:47:45.339+02:00 Jaki tu spokój na na na na... - relacja z GPA na szosie Szczytno 2021<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><span style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_qsPo82m_5AGHamU_mbx7zWzq2v3Nwolt3u6B_VlRlq91vMxAY89MBdwmITON6x8IyUaIkhId5KHniXE5kUigHKKEBVGEoUFNFKcs7yKaMDMimGs1GC2X6BPPe1YVwEUmXmMU_IsQBzvg/s1800/207326542_4138109982892559_7114382653529804750_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1800" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_qsPo82m_5AGHamU_mbx7zWzq2v3Nwolt3u6B_VlRlq91vMxAY89MBdwmITON6x8IyUaIkhId5KHniXE5kUigHKKEBVGEoUFNFKcs7yKaMDMimGs1GC2X6BPPe1YVwEUmXmMU_IsQBzvg/s320/207326542_4138109982892559_7114382653529804750_n.jpg" width="320" /></a></div> Start w Szczytnie planowałem już od zeszłego roku. Jeszcze na mecie w 2020 roku podjąłem decyzję, że za rok wrócę i znowu powalczę o dobrą lokatę. Niemniej zapisałem się dość spontanicznie nie tak dawno temu i.... do końca nie wiedziałem czy pojadę na te zawody. Po pierwsze Szczytno jest atrakcyjne jeżeli jest połączone z weekendowym wyjazdem całą rodziną do dziadków na Warmię. Tym razem dziadków nie było. Po drugie przed rokiem byliśmy całą ekipą. Tym razem chętnych do wyjazdu nie było. Tak naprawdę jeszcze w sobotę gryzłem się z myślami czy jechać czy tym razem sobie darować. Sprawdziłem trasę - 2,5h drogi nie wyglądało źle, ponadto miałem już wszystko opłacone. A co tam - raz kozie śmierć - jadę.</span></div><p></p><p style="text-align: justify;"> Kiedy już miałem wszystko w aucie Mieszko zapytał się gdzie jadę i kiedy odpowiedziałem, że na zawody zapytał: - "<i>A przywieziesz mi puchar?</i>" Lekko zmieszany odpowiedziałem, że pucharu raczej nie, ale na pewno przywiozę dla Niego i dla Mili - medal. Niemniej utkwiło mi to gdzieś z tyłu głowy, że oczekiwania w domu są znacznie większe niż pamiątkowy medal. A gdzie walczyć o puchary jak nie na GPA?<span></span></p><a name='more'></a><p></p><p style="text-align: justify;"> Na miejscu zameldowałem się mocno przed czasem. Na spokojnie odebrałem pakiet, zjadłem coś i schowany w cieniu cały czas się nawadniałem. Z rozgrzewki zrezygnowałem całkowicie, bo wiedziałem, że na pewno będziemy się rozgrzewać już w trakcie jazdy.</p><p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhHbMn5ZLTRa42umMeBQTIvuIx7eh-rDhB5JNyCS0Cd2BXZgBRZsbjg12e5zk4RANp5M0TcQ6UbH1mYivoSeI7J_ggKI5FM9bviHIqRGzpw-_KCQfKBXIHuMfDzEG6FIp2BF2QzgRhxcXjl/s1800/208936044_4138108102892747_6973159846256680327_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1800" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhHbMn5ZLTRa42umMeBQTIvuIx7eh-rDhB5JNyCS0Cd2BXZgBRZsbjg12e5zk4RANp5M0TcQ6UbH1mYivoSeI7J_ggKI5FM9bviHIqRGzpw-_KCQfKBXIHuMfDzEG6FIp2BF2QzgRhxcXjl/s320/208936044_4138108102892747_6973159846256680327_n.jpg" width="320" /></a></div> Jedyne czego nie przewidziałem to to, że ta rozgrzewka będzie trwała... przeszło 100 kilometrów na 105-kilometrowej trasie. W takim wyścigu jeszcze udziału nie brałem. Od początku nie było żadnej współpracy. Miganie się od wychodzenia na zmianę, spowalnianie - pracować nie zamierzał nikt, a jednocześnie wszystkie próby odjazdów były bardzo szybko kasowane. Początkowo mnie to strasznie irytowało, ale szybko uświadomiłem sobie, że jestem jednym z najcięższych zawodników, a finisz w tym roku jest nieco mniej stromy niż podczas ubiegłorocznej edycji. Idealną dla mnie więc końcówką będzie sprint z dużej grupy.<p></p><p style="text-align: justify;"> Co do samego wyścigu to nie różnił on się niczym od spokojnego, niedzielnego coffe ride'u z tą tylko różnicą, że na czele pojawiało się jedynie kilka tych samych twarzy.</p><p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj55HfYDZQ7XZD5q1AY2BmthqRS8pphnQDInZsrPnIH7_Iy8oKgQ_spv27f8yNmk2w12lIpA1Mo5-eYornH41vhJRFriIWfJ8r6JTvHkDIfs7VoEgB9C1kMOh9dl5HVTrbmGj1Gq37NrhW7/s1800/208073391_4138103616226529_3439079973986869717_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1800" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj55HfYDZQ7XZD5q1AY2BmthqRS8pphnQDInZsrPnIH7_Iy8oKgQ_spv27f8yNmk2w12lIpA1Mo5-eYornH41vhJRFriIWfJ8r6JTvHkDIfs7VoEgB9C1kMOh9dl5HVTrbmGj1Gq37NrhW7/s320/208073391_4138103616226529_3439079973986869717_n.jpg" width="320" /></a></div> Warto odnotować jedynie dwa fakty - po pierwsze w okolicach 100 kilometra z rowu wybiegł nam pies i wyłożył nasz peletonik. Dwie osoby szlifowały asfalt, a znacznie więcej zwiedziło pobliski rów. Szczęście w nieszczęściu - nikomu nic poważnego się nie stało, ale organizator który jechał za nami przerwał na chwilę wyścig i wznowił go kiedy wszyscy się pozbierali. I za to wstrzymanie wyścigu szczególnie wdzięczny powinien być Łukasz, który mimo, że leżał na asfalcie zdołał skutecznie zafiniszować i zgarnąć pierwsze miejsce. Tuż za jego plecami na metę wleciałem ja i Sebastian uzupełniając tym samym podium.<p></p><p style="text-align: justify;"> Tak oto po raz drugi startując w barwach Bogdziewicz Team zdobywam swoją najlepszą jak dotąd lokatę na rowerze. Jednak miejsce miejscem, ale do domu wracałem szczęśliwy przede wszystkim dlatego, że mogłem przywieźć Mieszkowi puchar, o który rano mnie prosił!<br /></p><p style="text-align: justify;"> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh5f0UGnQdbE9XZ_TVq7az03jm6HLc5vzRp9YC1Qk5VDYEGL_PwBPaX3jg5WkwgJKU84aLi1E4JrWj2ARJoqWQVmNhHFAbxfFJagsf0AU09aQwYB9Ba85J-AGFDd0xZSe3oxugM1aPGddV4/s1800/206759399_4138099739560250_5159776242747554766_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1800" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh5f0UGnQdbE9XZ_TVq7az03jm6HLc5vzRp9YC1Qk5VDYEGL_PwBPaX3jg5WkwgJKU84aLi1E4JrWj2ARJoqWQVmNhHFAbxfFJagsf0AU09aQwYB9Ba85J-AGFDd0xZSe3oxugM1aPGddV4/s320/206759399_4138099739560250_5159776242747554766_n.jpg" width="320" /></a></div><div style="text-align: justify;"> A no i na koniec jeszcze jedna rzecz, o której chciałem wspomnieć. Taka anegdotka. Otóż w wyścigu brał udział Dawid*. A kim jest Dawid? Otóż Dawid to taki uśmiechnięty nieustannie gość w super czapeczce, zajebistym stroju i na kozackim rowerze, którego pierwszy raz zobaczyłem.... po mniej więcej 90 kilometrach. Dawid jechał spokojnie przyczajony w tyle i ani w głowie mu było pracowanie w peletonie. W tym wypadku "pracujący Dawid" to taki oksymoron. No ale co tam - każdy czasem ma zły dzień i jedyne co chce to dojechać w plecaku do końca. Ale, ale - Dawid wcale nie zamierzał spokojnie dojechać do końca. Dawid widząc na asfalcie "1 km do mety" ruszył jak Tommy Lee Jones w Ściganym. Tyle tylko, że po około 200 metrach zaczął szybko poruszać łokciem góra-dół prosząc o zmianę, którą jak ostatecznie dostał kawałek dalej to od niemal wszystkich. Otóż Dawid - tak się nie robi. Nie wiezie się całego wyścigu schowanym w tyle, żeby zaatakować na kresce. No i nie prosi się o zmianę na finałowym sprincie ;) Mam nadzieję, że jeszcze gdzieś się spotkamy na zawodach i wtedy już będziemy mogli razem od początku iść po zmianach.</div><p></p><p style="text-align: justify;">*<i>imię wymyślone na potrzebę historii</i></p>Małyhttp://www.blogger.com/profile/02955181802826186273noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3638928866138449065.post-34938699510857233092021-06-19T07:40:00.003+02:002021-06-19T07:40:17.440+02:00Nic nie zapowiadało, że to będzie udany wyścig tymczasem udany to mało powiedziane! - relacja z Wyścigu o Puchar Burmistrza Kartuz 2021<p style="text-align: justify;"><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg9h-JyTYh5XZE4w-ospx5UDkY209HU8UV2bh5u2CNzYCPd0W_S2YFu79NxKdfSxDzr6rzdUf8D30a7-XNlmjzBTcPoJVlsTIAalKsfbHgKITIbQa34eYcbsG0ktPuKY9ezbjTlHayabv8P/s960/202893345_1825485574277552_3610338348509660272_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="640" data-original-width="960" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg9h-JyTYh5XZE4w-ospx5UDkY209HU8UV2bh5u2CNzYCPd0W_S2YFu79NxKdfSxDzr6rzdUf8D30a7-XNlmjzBTcPoJVlsTIAalKsfbHgKITIbQa34eYcbsG0ktPuKY9ezbjTlHayabv8P/s320/202893345_1825485574277552_3610338348509660272_n.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Fot. Szymon Kwiatkowski</td></tr></tbody></table> Otwieram oczy, czuję ból głowy. Spoglądam na zegarek - 5:06. Za wcześnie, żeby wstawać, ale nos mam tak zawalony, że muszę to zrobić. Dmuchanie zakończone krwotokiem - kurczę normalnie klasyka - w dzień wyścigu nie może być normalnie. </p><p style="text-align: justify;"> Wyścig o Puchar Burmistrza Kartuz, bądź jak kto woli Mistrzostwa Polski Amatorów Merida (jak stanowi regulamin), to na pierwszy rzut oka zwykła gonka. Dla mnie jednak, z przynajmniej kilku powodów, taka zwykła nie była. Po pierwsze nie startowałem od 9 miesięcy, co sprawiało, że czułem się niemal jak debiutant. Zresztą trochę byłem debiutantem, bo we wrześniu w Bytowie jechałem jeszcze w barwach Startu Kartuzy. Dziś zaś miałem po raz pierwszy pojechać w stroju Bogdziewicz Team!</p><p style="text-align: justify;"> No i właśnie - jak już mówimy o barwach klubowych to nie będę ukrywał, że rywalizacja z kolegami ze Startu też dodawała trochę smaczku zawodom. Klęska na Cyklo, gdzie Prezes mnie niemal zdublował czy nieco mniej sromotna, ale jednak przegrana w Bytowie sprawiały, że chciałem się w końcu odegrać.<span></span></p><a name='more'></a><p></p><p style="text-align: justify;"> Tylko jak tu myśleć o odgrywaniu się przy takim fatalnym samopoczuciu. Zatoki zawalony, łeb boli - przez bardzo krótką chwilę rozważałem nawet odpuszczenie startu, żeby trochę się podkurować przez niedzielnymi zawodami. Tylko, że w tym roku okazji do ścigania i tak jest wyjątkowo mało, szkoda więc odpuszczać. Jeszcze w czasach biegania przyjąłem taktykę, że mogę się źle czuć, ale odpuszczam tylko gdy mam gorączkę. Zmierzyłem - 37 stopni Celsjusza, a więc nie ma wymówek - jadę!</p><p style="text-align: justify;"> Chwilę po 13 przyjechał Kamyk, zapakowaliśmy sprzęt, wypiliśmy po kuflu... izotonika i w drogę. Szybkie załatwianie formalności i na rozgrzewkę. Pojechaliśmy w stronę Prokowa, chciałem jeszcze raz zobaczyć szybki zjazd, którego najbardziej obawiałem się na całej trasie. I to był słuszny kierunek, bo nie miałem pojęcia, że zarządca drugi nie dokończył jeszcze remontu i na owym zjeździe był obecnie sfrezowany jeden pas przez co na środku mieliśmy kilkucentymetrowy uskok.</p><p style="text-align: justify;"> Na starcie organizatorzy poinformowali, że ze względu na ten niebezpieczny zjazd będziemy mieli start honorowy, a ściganie zaczniemy dopiero za zjazdem.</p><p style="text-align: justify;"> Ruszyliśmy punktualnie o 16. Z nieba lał się żar, temperatura w cieniu przekraczała 30. kreskę. Nie przejechaliśmy nawet kilometra kiedy za plecami usłyszałem przeraźliwy huk. Byłem pewien, że ktoś właśnie stracił rower. Na szczęście okazało się, że wybuchła tylko opona, a Daniel dzięki pomocy wozu technicznego szybko wrócił do peletonu.</p><p style="text-align: justify;"> Chwilę później doszło do największego absurdu - ostre ściganie zaczęło się... na szczycie tego niebezpiecznego zjazdu. Wóz wstrzymywał nas tylko na fragmencie gdzie był nowiutki, równy asfalt, a rozpoczął wyścig jak wjechaliśmy na rozoraną przez drogowców ulicę. Na szczęście byłem z przodu i nie miałem za bardzo czasu żeby zastanawiać się co tu się właśnie odwaliło.</p><p style="text-align: justify;"> Początek jak zawsze - każdy poszukiwał swojego miejsca w peletonie, a że noga jeszcze świeża to i tempo szło konkretne. Wiedziałem, że najtrudniejszym momentem będzie podjazd z Garcza do Chmielna i wjazd do Kartuz, gdzie co tydzień ścigamy się na blachę.</p><p style="text-align: justify;"> Starałem się jechać jak najbliżej przodu, żeby nie dać się zaplątać w jakąś głupią kraksę. Na pierwszym podjeździe do Chmielna mocniej zaciągnął Piotr Wadecki, ale widać było że on nie zamierzał się dzisiaj ścigać, a jedynie dobrze bawić. Na górze zaczekał na resztę peletonu. Ja od początku jechałem swoje. Równym mocnym tempem wjechałem na górę, szybki zjazd i poprawka już w Chmielnie. Nie chciałem się bawić w dobrze znane akcje z krótkiego dystansu Cyklo, gdzie czołówka peletonu po każdym zjeździe maksymalnie wyhamowuje, by po chwili znowu dołożyć. W ogóle czułem się właśnie jak na krótkim na Cyklo, gdzie jednak więcej jest cwaniactwa niż solidnej jazdy i współpracy. Kilka razy próbował zachęcić chłopaków do jazdy na wachlarzu Bartek, Majbike'i też chciały współpracować, ale nic się nie kleiło. Każdy wolał palić głupa i wieźć się po kole. Dałem kilka zmian, ale też nie zamierzałem dowieźć kolegów w plecaku na kreskę. </p><p style="text-align: justify;"> W trakcie poszło kilka odjazdów, parę osób uciekło, ale miałem koło siebie Bartka, Daniela, Prezesa z chłopakami ze Startu i wiedziałem, że finisz razem z nimi ujmy mi na pewno nie przyniesie. A prawdę mówiąc kryzysy miałem od samego początku, największy zaś na drugim podjeździe Garcz - Chmielno. Tam już zaczynałem puszczać koło i do teraz nie wiem jak udało mi się zmusić do dołożenia i dociągnięcia do reszty. Na szczęście się udało, ale byłem już mocno wymęczony. Aczkolwiek patrząc po współtowarzyszach nie tylko ja. </p><p style="text-align: justify;"> Do Ręboszewa jeszcze jakoś jechaliśmy, ale tam już zaczęło się czarowanie na maksa. Jechaliśmy w kilka osób na czele, nikt nie chciał dać specjalnie nam zmiany, nikt nie miał też nogi, żeby odjechać na solo. W pewnym momencie mocno znudzony i zażenowany na czub wyjechał Prezes. Liczyłem, że w końcówce może Start Kartuzy weźmie na siebie nadawanie tempa, ale nic takiego nie miało miejsca. Każdy jechał na siebie i pewnie byśmy tak leniwie i ciotowato dojechali niemal na kreskę, gdyby nie... Piotr Wadecki, który ponownie postanowił nadać trochę kolorytu tej rywalizacji i zaciągnął na wjeździe do Kartuz. Było już za blisko mety, żeby peleton zwolnił. Odkąd wjechaliśmy do Kartuz pilnowałem już tylko koła Prezesa, którego udało mi się wyprzedzić na ostatnim łuku. Niemniej Daniel - gratuluję pudła w M50!</p><p style="text-align: justify;"> Ja zaś ostatecznie zamknąłem drugą dziesiątkę i chociaż lubię kolarstwo za to, że na wyścigu jest jeden zwycięzca i reszta przegranych to dzisiaj mimo tego 20 miejsca czułem się tak samo, jak nie lepiej niż ten zwycięzca. Nic nie zapowiadało, że to będzie udany wyścig tymczasem udany to mało powiedziane! Bodzio - tętno na kresce 192 bpm, obiecałem, że pójdę w trupa i tak było! Wstydu chyba nie ma ;)</p>Małyhttp://www.blogger.com/profile/02955181802826186273noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3638928866138449065.post-91840704348090309832021-05-20T08:47:00.007+02:002021-05-20T08:48:35.949+02:00Dzień konia!<p style="text-align: justify;"></p><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3Tw30ejYpsdpNVcH6Em5oSD4uTWplmh845jjiIWNcP0fEC5ApbnbqyTCDcHwpyso9AjeG7YslHcDQYHupPImGk1CqIvebH5MF9sZjMyzZYmEqBLFnutk1CJgDyTDeu6XhOwDfuGCwh2Hw/s2048/186496796_538573627526251_1952000547826077285_n.jpg" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1536" data-original-width="2048" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3Tw30ejYpsdpNVcH6Em5oSD4uTWplmh845jjiIWNcP0fEC5ApbnbqyTCDcHwpyso9AjeG7YslHcDQYHupPImGk1CqIvebH5MF9sZjMyzZYmEqBLFnutk1CJgDyTDeu6XhOwDfuGCwh2Hw/s320/186496796_538573627526251_1952000547826077285_n.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Fot. Michał Bogdziewicz</td></tr></tbody></table><div style="text-align: justify;"> Nie będę ukrywał, że po tygodniowej przerwie, czekałem na środowe Żuławy bardziej niż na weekendową szosę. Szczególnie, że po ostatnim razie miałem "rachunki do wyrównania". Już wówczas wracając do domu postanowiłem, że będę dokręcał całość nawet jak miałbym to robić na solo.</div><p></p><p style="text-align: justify;"> Rano jadąc autem czułem, że to może być ciężka jazda. Zdecydowanie za krótki sen, wieczorna joga i nie najlżejsze treningi od początku tygodnia sprawiły, że świeżości nie było we mnie ani odrobiny. I jeszcze te zakwasy... Skręcając rower zastanawiałem się tylko jak długo uda mi się utrzymać koło. A peletonik był naprawdę zacny. Mocnych koni nie brakowało, a i ilość była całkiem pokaźna.</p><p style="text-align: justify;"> Punktualnie około 7:30 nastąpił odjazd ze stacji Orlen Koszwały. Pierwsze obroty korbą i.... coś dziwnego - czuję się naprawdę nieźle. Pierwsza myśl - miłe złego początki :) No nic, jeszcze ostatnie gadki, skręt w lewo i zaczynamy pracę.<span></span></p><a name='more'></a><p></p><p style="text-align: justify;"> Pierwsza piątka mija nawet nie wiem kiedy. Staram się cały czas pilnować Piotra, żeby nie robić dziur w wachlarzu i nie musieć później gonić. Tętno? Zbliżone do tego, które notuję jadąc rano do pracy. Zresztą nie musiałem nawet sprawdzać wartości, bo po prostu czułem się co najmniej bardzo dobrze. Daleki jednak byłem od euforii - przede mną jeszcze ponad 70 kilometrów, a tempo wiedziałem, że nie spadnie, a wręcz przeciwnie - wzrośnie.</p><p style="text-align: justify;"> Zanim się obejrzałem - byliśmy już po drugiej stronie S7. Średnia prędkość 40,4 km/h, średnie tętno 142 bpm. Tym razem nie umierałem na Wyspie Sobieszewskiej. Nie odpuszczałem zmian i cały czas skoncentrowany jechałem równo jak po swoje. Ponoć wiał wiatr, rzekomo całkiem nieprzyjemny - nie wiem. Pamiętając jazdę sprzed 2 tygodni, dla mnie dziś pod tym względem było rewelacyjnie. Grupa była liczna, więc wiele czasu nie spędzało się na czele peletonu.</p><p style="text-align: justify;"> Chociaż standardowo na wyspie był krótki "piknik w biegu" to ponownie przekraczając S7 średnia jeszcze wzrosła. Zaskakująco niska była wartość średniego tętna. Na wartościach 150 bpm zimą realizowałem treningi tlenowe. Wszystko to wyglądało obiecująco. Pierwszy raz zacząłem się zastanawiać nad tym jak pojechać... końcowy sprint :)</p><p style="text-align: justify;"></p><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjtB-wKBLvS72diOcbWS8subtV7PinphyBaQlXpAuqx-eHZYHCmBfti4eahefYEEWwUSxQgUzBiJZkc37qZ1eHoWHwQQteR_dRH_V7IKOYgnuE3Vwk5vcMrQ14lqITyuJ0dffVJtgEgoT_L/s2048/187129768_307740030825481_5692296850706607974_n.jpg" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1536" data-original-width="2048" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjtB-wKBLvS72diOcbWS8subtV7PinphyBaQlXpAuqx-eHZYHCmBfti4eahefYEEWwUSxQgUzBiJZkc37qZ1eHoWHwQQteR_dRH_V7IKOYgnuE3Vwk5vcMrQ14lqITyuJ0dffVJtgEgoT_L/s320/187129768_307740030825481_5692296850706607974_n.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Fot. Michał Bogdziewicz</td></tr></tbody></table><div style="text-align: justify;"> Jadąc wzdłuż S7 pod wiatr nieco zwolniliśmy przez co dłuższą pętlę zakończyliśmy z czasem o 22 sekundy gorszym niż mój PR. I mimo, że na drugą wjechaliśmy nieco okrojonym składem byłem pewien, że nie zwolnimy. Nikt się nie oszczędzał - no może poza Michałem, ale akurat gdyby on jechał swoje to miałby raczej solo</div><div style="text-align: justify;">ride niż trening w grupie. I nie jest to żadna kurtuazja z mojej strony, bo próbkę jego możliwości mieliśmy na około 6-7 kilometrów do końca, kiedy nie stąd ni zowąd odjechał nam razem z Piotrem i Wiktorem. Rozumiecie - płaska jak stół trasa, lekki wiaterek, rozpędzony peleton i nagle 3 gości tak po prostu odjeżdża i reszta nie jest w stanie nic zrobić.</div><p></p><p style="text-align: justify;"> Próbowaliśmy gonić w 6, ale po 2-3 kilometrach już było wiadomo, że nic z tego nie będzie i główny sprint zostanie rozegrany między wymienioną trójką. Do ostatniego zakrętu współpraca układa się całkiem nieźle, a dalej - zabawa. Przynajmniej tak zakładałem. Aczkolwiek Agata postanowiła, że nie będzie długiego czarowania i ruszyła pierwsza niemal od początku ostatniej prostej. Szybko wskoczyłem jej na koło i choć cały trening czułem się rewelacyjnie to na kontry chłopaków nie miałem już z czego odpowiedzieć.</p><p style="text-align: justify;"> Podsumowując jednak całość - zajebisty trening! Najlepsze Żuławy ze wszystkich dotychczasowych. A i wcześniej wspominałem, że na drugiej pętli na pewno nie zwolnimy. No więc stratę 22 sekund z pierwszej odrobiliśmy z nawiązką i na całości poprawiłem PR o 2 sekundy ;) Za tydzień znowu mam przerwę, ale na początku czerwca melduję się znowu na Żuławach! TGV z Bodziem rusza punktualnie!</p>Małyhttp://www.blogger.com/profile/02955181802826186273noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3638928866138449065.post-51032054684580221572021-05-05T16:54:00.000+02:002021-05-05T16:54:06.383+02:00Wietrzne Żuławskie Pendolino<p style="text-align: justify;"><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgThyphenhyphen5v9c9iqIMBMYmc-gqGKQxWu5T09QJefOxihSrDVvc_rFudFa1BWwXn7ZKxyGEGY_iyH2oOi_LpxxdyS6U1_gySZ2fe_syLHbWZdFNLILaXe5YcZL6zINK5yqmfmgq0dSSHjVDztb-P/s2048/181929966_825307188082541_4502982615042018531_n+%25281%2529.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1536" data-original-width="2048" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgThyphenhyphen5v9c9iqIMBMYmc-gqGKQxWu5T09QJefOxihSrDVvc_rFudFa1BWwXn7ZKxyGEGY_iyH2oOi_LpxxdyS6U1_gySZ2fe_syLHbWZdFNLILaXe5YcZL6zINK5yqmfmgq0dSSHjVDztb-P/s320/181929966_825307188082541_4502982615042018531_n+%25281%2529.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">fot. Michał Bogdziewicz</td></tr></tbody></table></p><p style="text-align: justify;"> Od kilku tygodni środowy poranek kojarzy mi się równie mocno z Żuławami jak ten zimowy, sobotni z Gravelondo. Oczywiście środa to nie sobota i trzeba wykazać się nieco wyższą kombinatoryką, żeby móc pojawić się na Orlenie. Niemniej jak tylko mogę - wykorzystuję każdą taką możliwość. Co mną kieruje, żeby zrywać się skoro świt i w totalnej "piździawie" (do tej pory jeszcze na inną pogodę nie trafiłem :) ) gnać z rowerem kilkadziesiąt kilometrów, by przez chwilę pokręcić? Otóż zasada, którą poznałem już podczas biegania - chcesz być lepszy, trenuj z lepszymi. Nie ma innej drogi, a na Żuławach nie ma przypadkowych ludzi. Każdy jeden dysponuje mocną nogą. Ktoś może powiedzieć, że mógłbym pojechać do Chwaszczyna i ścigać się z równie mocnymi zawodnikami. Jasne, tylko tutaj jest słowo klucz - w Chwaszczynie mogę się ścigać, a na Żuławach mogę trenować. I to trenować pod fachowym okiem Michała, który na bieżąco eliminuje błędy i kontroluje to co dzieje się w grupie.</p><p style="text-align: justify;"> Jednak kończmy już z tymi przydługim wstępem, bo dzisiaj chciałem kilka zdań odnośnie dzisiejszej jazdy. Prawdę mówiąc nie nastawiałem się, że będzie specjalnie łatwo. Tam nigdy nie jest łatwo (przynajmniej dla mnie). Aczkolwiek wielkiego umierania też nie brałem pod uwagę. I to chyba był błąd.<span></span></p><a name='more'></a><p></p><p style="text-align: justify;"> Cały poprzedni tydzień spędzony na siłowni, majówka mocno obfita w kilometry i wszystko zwieńczone wczorajszymi testami wydolnościowymi powinny zapalić w głowie jakąś lampkę. Tutaj spojler - nie zapaliły. Rano rower w bagażnik, buziak od żony, szybka wizyta w przedszkolu i kierunek Koszwały. Pogoda nie zachęcała do rozbierania się więc czapka, nogawki, rękawiczki i długa bielizna wydawały się dobrym pomysłem. Tutaj kolejny spojler - nie był to dobry wybór.</p><p style="text-align: justify;"> Na miejscu było nas w sumie 9 osób. Michał od razu zapowiedział, że będzie dużo kręcenia, bo wiatr będzie dmuchał z różnych stron. Na starcie okazało się, że będziemy mieli wóz techniczny. Miło choć nie zamierzałem pierwotnie z niego korzystać.</p><p style="text-align: justify;"><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEilHoZLMbf78nr2YPzXLnYfEfzJ83cRjNlHrc3K_r2QjpupybvqdCrf8qGlJkGB3Fv9JXzClBntXzO8q3HGao0UY6j_1hrrXoYhE4ZN4fk5dhIEbDjOvpsV1XX6AN8NGJtqlo-xsGZMOCTe/s2048/181664255_798868354341621_6788189557207013721_n+%25281%2529.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1310" data-original-width="2048" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEilHoZLMbf78nr2YPzXLnYfEfzJ83cRjNlHrc3K_r2QjpupybvqdCrf8qGlJkGB3Fv9JXzClBntXzO8q3HGao0UY6j_1hrrXoYhE4ZN4fk5dhIEbDjOvpsV1XX6AN8NGJtqlo-xsGZMOCTe/s320/181664255_798868354341621_6788189557207013721_n+%25281%2529.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">fot. Michał Bogdziewicz</td></tr></tbody></table> Początkowe kilkaset metrów to w zasadzie rozgrzewka, śmiechy, bajery, luźna jazda i powolne ustawianie wachlarza. Pracę zaczęliśmy za pierwszym zakrętem. Od razu konkretnie z towarzyszącym WMORDĘWIND'em. Kilka obrotów korbą i zapaliła się wreszcie lampka w głowie - od razu czerwona. Na ostrzegawczą było już za późno. Choć tętno było bardzo w porządku to uda już zaczynały palić. Taki ból na tym etapie nigdy nie wróży sukcesu. Z kolei poddawanie się już na starcie to jeszcze gorszy pomysł. Zaczęły się pojawiać w głowie różne plany awaryjne, jednak decyzja mogła być tylko jedna - jadę tak długo aż spuchnę!</p><p style="text-align: justify;"> Przez chwilę przemknęła mi taka myśl, że skoro jest tak cholernie wietrznie to może będziemy jechać nieco wolniej. O ja głupi - szanowne towarzystwo momentami ten wiatr chyba jeszcze nakręcał. Miałem wrażenie, że tylko ja cierpię z jego powodu.</p><p style="text-align: justify;"> Jeszcze przed 10. kilometrem chwila zagapienia kosztowała mnie utratę koła i konieczność samotnej walki z wiatrem. Na szczęście pogoń zakończyła się sukcesem. Niemniej kilka zmian po dojechaniu musiałem odpuścić. Nawet mi było trochę głupio z tego powodu, że wszyscy z Agatą na czele równo pracują, a ja wiozę dupsko w plecaku. I właśnie sprawiło, że nie przedłużałem odpoczynku i jeszcze przed wiaduktem wróciłem do pracy.</p><p style="text-align: justify;"> Kilka kilometrów dalej kolejny moment zawahania i kolejny raz dałem się zerwać. W zasadzie już byłem pogodzony z jazdą solo, ale wtedy wkroczył wóz techniczny, który szybko dociągnął mnie do reszty. Boczny wiatr sprawiał, że na Wyspie Sobieszewskiej lepiej było pracować niż wieźć się z tyłu, dlatego starałem się nie odpuszczać żadnej zmiany. Oddechowo ciągle było ok, mogłem dość swobodnie rozmawiać, ale nogi jakby zalane betonem.</p><p></p><div style="text-align: justify;"><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhOp-NW-pnThDIITX9WsmBTABKZNwevLmHcQXjRXQAGXQP2l_JGN8pnVB0bipY1bVRJzrWTp058Vh24cXgCXHVWtXAYh8rNsTqijES5PwxDKD8JbjZEQtTnyIHIhwzIXBGeBMY4u-CKeu4u/s2048/182075649_135152211931757_6550970274888998425_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1536" data-original-width="2048" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhOp-NW-pnThDIITX9WsmBTABKZNwevLmHcQXjRXQAGXQP2l_JGN8pnVB0bipY1bVRJzrWTp058Vh24cXgCXHVWtXAYh8rNsTqijES5PwxDKD8JbjZEQtTnyIHIhwzIXBGeBMY4u-CKeu4u/s320/182075649_135152211931757_6550970274888998425_n.jpg" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">fot. Michał Bogdziewicz</td></tr></tbody></table> Po 30. kilometrze, podczas jazdy wzdłuż Martwej Wisły nasz dość niewielki peleton zaczął się dodatkowo rwać. Tutaj już, przy tym wietrze, za cel postawiłem sobie skrupulatnego pilnowania przodu. Zostanie z tyłu nie dawało żadnego odpoczynku, a było niemal gwarancją kłopotów. O czym przekonali się najpierw Bartosz z Agatą, a następnie Adam i ja. Z przodu została piątka i kiedy już straciłem nadzieję, że ich dogonię (w zasadzie chcąc być uczciwym - to nawet się cieszyłem, że zaraz odpocznę :) ) Panowie zwolnili. Fuck! Najpierw dojechałem ja, potem Adam i po chwili dołączyła Agatą, którą dociągnął nasz wóz techniczny :)</div><div style="text-align: justify;"> Zmian starałem się już nie odpuszczać. Chciałem jechać na całość, na ile starczy sił. I tutaj stało się coś dziwnego, bo choć oczywiście czułem już trudy tej jazdy, oswoiłem się z bólem. Jadąc wzdłuż DK 7, walcząc z bocznym wiatrem byłem naprawdę bojowo nastawiony. Pierwszy raz tego dnia pomyślałem, że może jednak pojadę całość. Niby obiecałem sobie, że jak wytrwam w grupie do 50. kilometra to kończę trening, ale....</div><p></p><p style="text-align: justify;"> Mijając rondo w Koszwałach pomyślałem, że zjeżdżam. Później - jadę jednak dalej. Agata krzyknęła, że kończy, Mariusz też zjechał, ale patrzę, że Adam jedzie dalej. Stanąłem w korby, dojechałem do niego - jadę całość. Niestety bądź właśnie stety dowiedziałem się, że Adam jedzie jedynie dokręcić kilka kilometrów. Strata do uciekającej czwórki była już za duża. Ja byłem już ujechany jak koń. Ostatecznie - dokręcam z Adamem i kończę.</p><p style="text-align: justify;"> Ulga jak dojechałem z powrotem do auta była ogromna. Jednak nie będę ukrywał, że ambicja została trochę podrażniona. Rano jadąc na Żuławy w planach miałem pełny dystans. Dziś się nie udało, walka trwa, spróbuję następnym razem!</p>Małyhttp://www.blogger.com/profile/02955181802826186273noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3638928866138449065.post-66552311649341672172020-10-10T21:03:00.003+02:002020-10-10T21:03:21.277+02:00W KOŃCU! - relacja z Rondo Chwaszczyno 3 X 2020<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhLwE-v8B6FdhkaHBYV8qPOlDB8W0FVtjK5SOUdtnliEYgwJ16cE-61oPt6tyUD7IUbDP2nGN3-UoW3vAD4_HyFefor8fTDERQtePf_JU3IAPkDMv7EkmWaJcCIA3OBO2c2oxTM3bLSgJiA/s2048/20200303_100212.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1536" data-original-width="2048" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhLwE-v8B6FdhkaHBYV8qPOlDB8W0FVtjK5SOUdtnliEYgwJ16cE-61oPt6tyUD7IUbDP2nGN3-UoW3vAD4_HyFefor8fTDERQtePf_JU3IAPkDMv7EkmWaJcCIA3OBO2c2oxTM3bLSgJiA/s320/20200303_100212.jpg" width="320" /></a></div> Tak prawdę mówiąc to powinna tutaj się pojawić relacja z Orlen Lang Team Race w Bytowie. Nawet już parę razy przysiadłem do jej napisania. Tyle tylko, że jakoś chyba nie bardzo byłoby o czym pisać, bo choć były to świetne zawody to nie odcisnęły większego piętna w mojej świadomości. Ot po prostu - kolejny wyścig odhaczony. Nie to co Rondo Chwaszczyno z poprzedniego tygodnia! Jednak trzymajmy się jakiejś chronologii.<p></p><p style="text-align: justify;"> Dnia 3. października nie powinno mnie w ogóle być w Chwaszczynie. Już dawno planowałem, że w tym dniu pojawię się w Słupsku na pomorskiej edycji Rajdów dla frajdy. Tyle tylko, że najpierw okazało się, że chętnych na wspólny wyjazd brak. A tym co zupełnie przeważyło szalę była - ekonomia. Dojazd stówka, wpisowe stówka. Stracony cały dzień, a w zamian wycieczka z mocnym finiszem. Żeby się zmęczyć w sobotę, nie musiałem jechać przez całe województwo. Wystarczyło wsiąść na rower o polecieć do Chwaszczyna. I właśnie na taką opcję zdecydowałem się w sobotę rano.<span></span></p><a name='more'></a><p></p><p style="text-align: justify;"> Szybko zorientowałem się, że tego dnia w Chwaszczynie samotnie będę reprezentował kartuski Start. Rano słuchając prognozy pogody nastawiałem się piękną słoneczną aurę z niemalże letnimi temperaturami. Tymczasem już pierwsze chwile na zewnątrz zweryfikowały zapowiedzi synoptyków. Termometr wskazywał okolice 10 kresek, a z nieba padał deszcz...</p><p style="text-align: justify;"> W głowie jednak miałem 9. zasadę Velominati ("Jeśli jeździsz w złych warunkach atmosferycznych, to znaczy, że jesteś dobry skurwiel. Kropka."). Poza tym wiedziałem, że im gorsze będą warunki tym większe moje szanse na utrzymanie się w grupie do końcowych rozstrzygnięć. Tutaj muszę wyjaśnić jedną sprawę. Zimą jeżdżę Gravelondo, latem chwaszczyńskie Rondo. W obu przypadkach mogę pokręcić z prawdziwą śmietanką nie tylko pomorskiego ale i krajowego peletonu. Znam oczywiście swoje miejsce w szeregu, ale chcąc notować progres cele jakie sobie postawiłem to utrzymać się w pierwszej grupie zarówno na Gravelondo jak i na Rondo. W zeszłą zimę udało mi się w przypadku tej pierwszej imprezy. Od 2018 roku próbuję dokonać tego również na chwaszczyńskiej ustawce.</p><p style="text-align: justify;"> Mimo kiepskiej aury na starcie pojawiło się naprawdę liczne grono dwóch kółek w szosowym wydaniu z liczną reprezentacją BUU na czele z Kubą. Widać było koszulki VeloGD czy ASE Trek Gdynia. To wcale nie musiało być spokojne Rodno na jakie miałem nadzieję.</p><p style="text-align: justify;"> Zaczęło się żwawo. Strava twierdzi, że tylko raz szybciej pokonywałem odcinek z ronda do Karczemek. Starałem się mocno pilnować czołówki. Tuż przed Warznem zakręciłem nieco mocniej i wysunąłem się na czoło. To akurat lekcja z Bytowa - chcesz mieć kontrolę to jedź z przodu.</p><p></p><div style="text-align: justify;"> Zmianę dostałem dopiero po kolejnym podjeździe za ścianką Warzno, a tam już wiedziałem, że nie dam się zerwać. Chwilę odpocząłem i byłem w pełni gotowy na szarpnięcie w Kłosowie. Jechałem czujnie z przodu i zbierałem siły na hopki przed... Hopami. To właśnie tam ostatnio puściłem koło. Tym razem nic takiego nie miało miejsca. Ciągle byłem w grze!</div><div style="text-align: justify;"> Nie wiem kiedy i kto podjął decyzję, ale zamiast odbić na Masłowo - pojechaliśmy prosto na Kartuzy. I to na dojeździe do Kartuz miała miejsce pierwsza kraksa tego dnia. Prosta, szybka droga, świetna widoczność i kraksa. Zaczęło się klasycznie od lizania koła, a skończyło na szlifowaniu asfaltu. </div><p></p><p style="text-align: justify;"> W tym momencie niemal wszyscy się zatrzymaliśmy, ale gdy postój się przedłużał część z nas ruszyła. Byliśmy przemoczeni, pogoda była do dupy, stanie śmierdziało chorobą z daleka. Początkowo jechałem z Robertem i Krisem, ale po chwili zostałem sam. Co chwilę się odwracałem czekając na peleton. Ten dogonił mnie na 43. kilometrze - w Kolonii i od razu... próbował zerwać. Sprzyjał temu mocny, boczny wiatr. Jechaliśmy na rancie. Strasznie musiałem się zagiąć. Tętno momentalnie poszybowało w okolice 180 bpm. Nie chciałem tego kończyć w tym momencie. Sukces! Ciągle byłem w mocno już wyselekcjonowanej grupie.</p><p style="text-align: justify;"> Przed Będargowem znowu zacząłem odstawać więc jak tylko dojechałem do peletonu... poprawiłem i dołączyłem do Roberta, który jechał samotnie kilkanaście metrów przed resztą. Po chwili wszystko się zjechało i szliśmy po zmianach. Przynajmniej w 4-5 osób podczas gdy reszta wiozła się w plecaku. Sam często tak robię, ale nie tym razem. Dziś chciałem być aktywnym w czubie tak długo jak się da. </p><p style="text-align: justify;"> Kolejnym wyzwaniem był podjazd w Donimierzu. Byłem już mocno zmęczony, dlatego... zaatakowałem pierwszy. Czekałem na szybką kontrę, ale nic takiego się nie wydarzyło. Dopiero na szczycie z koła wyszło mi dwóch kolegów, ale tego dnia byłem naprawdę cholernie zdeterminowany i choć tętno przekroczyło 180 bpm to dołożyłem i wskoczyłem im na koło.</p><p style="text-align: justify;"> W Szemudzie nie czekałem na to co się będzie działo - na zjeździe zakręciłem mocniej korbą, przyjąłem pozycję aero i pojechałem pierwszy. I kto wie czy to nie dzięki temu nie oszczędziłem sobie negatywnych wrażeń. To właśnie na tym podjeździe trafiła się druga kraksa tego dnia - tym razem z udziałem samochodu. Znowu się zatrzymaliśmy, znowu trochę to trwało i znowu nie chcąc długo czekać ruszyłem spokojnie w dalszą trasę.</p><p style="text-align: justify;"> Pod NDW wjechałem sam. Samotnie dojechałem też do wylotu z Nowego Dworu, gdzie doszedł i od razu minął mnie Kuba. Nawet nie próbowałem łapać jego koła. Chwilę później doszła mnie 4-osobowa grupa pościgowa. Tej już musiałem się złapać i udało się. Szliśmy razem po zmianach aż do ostatniego kilometra. Tutaj zmianę dał kolega, który chwilę wcześniej się do nas podłączył i nie byłem już w stanie utrzymać jego tempa. Na metę dojechałem chwilę po pierwszej piątce. </p><p style="text-align: justify;"> Niemniej to było to o co mi chodziło! Nie miałem nigdy ambicji wygrać Ronda - chciałem nie dać się zerwać w połowie trasy. I dziś to się właśnie udało! Ktoś może czytać to z politowaniem, bo kto się podnieca 6. miejscem na jakiejś ustawce. Jednak ten kto choć raz był na Rondzie, wie że te 6. miejsce na Rondzie smakuje lepiej niż podium na niejednych zawodach!</p>Małyhttp://www.blogger.com/profile/02955181802826186273noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3638928866138449065.post-38908800791793761672020-09-09T08:13:00.007+02:002020-09-09T08:13:47.661+02:00Viva la espontaneidad<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgJneh3aVgxwct78oWARj-Yl_JqpJB2A6OjEJpvTBkPIofncQvdQb8Qp0HZ1V92mtJJrfqRSjkabrpIM5artgU0YIsyq2t4WXHcapU4gQu_KEkGDUtGCigiireCvQptziM-wf96tb4hrorw/s960/119004563_3267337230015569_2598496249201410258_n+%25281%2529.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="720" data-original-width="960" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgJneh3aVgxwct78oWARj-Yl_JqpJB2A6OjEJpvTBkPIofncQvdQb8Qp0HZ1V92mtJJrfqRSjkabrpIM5artgU0YIsyq2t4WXHcapU4gQu_KEkGDUtGCigiireCvQptziM-wf96tb4hrorw/s320/119004563_3267337230015569_2598496249201410258_n+%25281%2529.jpg" width="320" /></a></div> Tego, że weekend będę jeździł rowerem byłem pewien. Z tym, że jeszcze do niedawna rękę bym dał sobie uciąć, że będzie to sobotni luźny rozjazd i Cyklo Krokowa w niedzielę. Tym bardziej, że było to otwarcie sezonu szosowego. Tego samego, który w zeszłym roku był dla mnie priorytetem. <p></p><p style="text-align: justify;"> Z tym, że ten 2020 rok... szkoda gadać. Roztrenowanie kwietniowo - majowe zbombardowało wypracowaną zimą formę i prawdę mówiąc nieco ostudziło zapały startowe. W dodatku okazało się, że nasz Start Kartuzy jest naprawdę liczną drużyną to nikomu za bardzo nie chce się jechać do Krokowej na zawody. 😕<span></span></p><a name='more'></a><p></p><p style="text-align: justify;"> No i najważniejsze - wtorkowy gravel pozwolił mi zawrzeć kolejne rowerowe znajomości, dzięki czemu dowiedziałem się, że chłopaki mają na weekend w planie 240-kilometrową wycieczkę gravelową po województwie. W pierwszej chwili wydawało się to absurdalnym pomysłem. Po pierwsze nigdy nie przejechałem tyle kilometrów, nawet na szosie. Po drugie byłem zupełnie nieprzygotowany - trenuję i startuję na zupełnie innych dystansach. Przy moim jeżdżeniu często brakuje mi tchu, a z biegowego doświadczenia wiem, że kilkanaście godzin na trasie bardziej wymęczy mięśnie i głowę.</p><p style="text-align: justify;"> Prawdę mówiąc do ostatniej chwili nie wiedziałem czy postawić na gravel czy jednak na niedzielny wyścig. Decyzja zapadła dopiero w sobotni poranek, a co za tym idzie - musiałem szybko lecieć do Decathlonu, żeby kupić chociażby... koszyki na bidon. Tak, tak - nie lubię mieć obwieszonego roweru. Picie to dla mnie ostateczność i jak już je biorę to chowam w tylnej kieszonce :) Niemniej na taką dłuższą wyprawę do kieszonek i tak miałem co włożyć.</p><p style="text-align: justify;"> Trasę też zgrałem na ostatnią chwilę, w ogóle na nią nie zerkając. Wiedziałem tylko, że start jest z centrum Wrzeszcza, co dla mnie oznaczało konieczność rozpoczęcia zabawy chwilę po 14. Szybki, rodzinny obiad, buziaki na drogę i hop na rower.</p><p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiEhSDUk0zvv2NcHOhuFvKDcBol0lx2bdFGebMJCxAxz5R4oI1MoKsBusEoX7Axw1LDjxEm0s7tWMJ9GN8ey_OzGMnUcQPsVESDxNbizUTExegQxLBF1dn5ZVyf3saDqgCxsF931A0KQOXT/s960/118997317_3267337816682177_1936854928971517628_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="720" data-original-width="960" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiEhSDUk0zvv2NcHOhuFvKDcBol0lx2bdFGebMJCxAxz5R4oI1MoKsBusEoX7Axw1LDjxEm0s7tWMJ9GN8ey_OzGMnUcQPsVESDxNbizUTExegQxLBF1dn5ZVyf3saDqgCxsF931A0KQOXT/s320/118997317_3267337816682177_1936854928971517628_n.jpg" width="320" /></a></div> Na miejscu spotkania czekało już 3 kolegów. Patrząc na ich rowery zacząłem się zastanawiać czy aby na pewno zabrałem wszystko co niezbędne. Miałem nadzieję, że chcą po prostu przetestować sprzęt przed Great Lake Gravel, na który ja się nie wybierałem.<p></p><p style="text-align: justify;"> Ruszyliśmy 7-osobową grupą chwilę po 15. Na wysokości Matarni dołączył Adam z Bartkiem. Od początku nikt nie forsował tempa. Zresztą patrząc teraz na wykres prędkości to jestem co najmniej mocno zaskoczony - niemal idealnie przez 200 kilometrów jechaliśmy równo 22-23 km/h. Oczywiście to nie przypadek, bo Bart co chwilę albo wyhamowywał czyjeś zapędy albo sam podkręcał tempo.</p><p style="text-align: justify;"> Wszystko szło jak z płatka aż do 30. kilometra gdzie dość niespodziewanie nastąpiła pierwsza selekcja i grupa skurczyła się do 8 osób. Arek złapał gumę i mimo blisko 20-minutowego postoju grupy nie udało mu się dołączyć. </p><p style="text-align: justify;"> Tuż przed Wejherowem kolejna selekcja i zaginął nam gdzieś Waldek. Próbowaliśmy nawet po niego wrócić, niestety nie udało się go zlokalizować. Dopiero później okazało się, że skrócił on trasę i ostatecznie nas wyprzedził. Niemniej Waldek jechał dalej sam i kilkadziesiąt kilometrów później jeszcze go spotkaliśmy.</p><p style="text-align: justify;"> Ostatnią osobą, która pożegnała się z grupą był Gienek - gość, który specjalnie na tą przejażdżkę przyjechał z Warszawy! Uznał, że to będzie najlepsze przetarcie przed GLG i chyba faktycznie będzie miał trochę materiału do analizy. Z Gienkiem pożegnaliśmy się tuż przed Lęborkiem.</p><p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhPvblR3qeScm4utL3puA0rEVSvybxlnBz4fLXLw1rf3ZLeHJH03aj_VD7lgUflfADhsx0uuSwEyuYohwC03LmjhXvi4OQL7in-iZUmGztMFxmjc19-LmSb8Nq6iLuUK8B46vtUYN0vScbn/s960/119096800_3267338656682093_3981538388969663459_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="960" data-original-width="720" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhPvblR3qeScm4utL3puA0rEVSvybxlnBz4fLXLw1rf3ZLeHJH03aj_VD7lgUflfADhsx0uuSwEyuYohwC03LmjhXvi4OQL7in-iZUmGztMFxmjc19-LmSb8Nq6iLuUK8B46vtUYN0vScbn/s320/119096800_3267338656682093_3981538388969663459_n.jpg" /></a></div> Pozostała szóstka już praktycznie do samego końca jechała razem. A trzeba przyznać, że prawdziwa zabawa zaczęła się właśnie w Lęborku. Do tego momentu było łatwo i przyjemnie. Od Lęborka, przynajmniej dla mnie, zaczęła się prawdziwa lekcja. Niemal 20 kilometrów ciągłego podjazdu. Do tego mokro, ciemno i po podłożu, które w niczym nie przypominało przyjemnych, szerokich szutrów. A zwieńczeniem tego odcinka były skurcze. Cholerne skurcze, które byłem pewien, że zakończą moją przygodę. <p></p><p style="text-align: justify;"> Na jednym z podjazdów, kiedy miałem już w nogach 160 kilometrów, dosłownie zawyłem z bólu. Zostałem z tyłu, chwilę porozciągałem nogę i ruszyłem. Chłopaki czekali kawałek dalej. Od razu powiedziałem, że to skurcze i raczej ciężko będzie tak jechać. Nie zamierzałem zwalniać grupy. Niemniej nie chciałem też zostać samemu w lesie, dlatego jak długo się dało tak długo zamierzałem trzymać się ekipy.</p><p style="text-align: justify;"> Minął kilometr, dwa, dziesięć a ja ciągle jechałem. Niby do planowanego bufetu na Orlenie w Kczewie jeszcze 50 kilometrów, ale i tak pojawiła się jakaś iskierka nadziei. Zresztą zauważyłem, że najgorzej jest pedałuję lekko na wysokiej kadencji, a poprawia się jak raz na jakiś czas zrzucę na mniejszą zębatkę, stanę i mocniej nadepnę na pedały. I tak też robiłem i nawet nie wiem kiedy licznik wskazał 200 kilometrów! Po raz pierwszy w życiu przekroczyłem tę barierę i to nie na szosie, ale na gravelu, w terenie i jadąc po nocy. W dodatku znajdowaliśmy się już na dobrze znanych mi trasach, niedaleko domu. To sprawiło, że jechało mi się wręcz rewelacyjnie. Czułem się jakby dopiero wsiadł na rower. W końcówce pozwoliłem sobie w tej euforii na solową ucieczkę na Orlen.</p><p style="text-align: justify;"> I na sam koniec, kilkaset metrów pod domem, kiedy już pożegnałem się z chłopakami.... kapeć. Godzina 2 nad ranem, w nogach blisko 230 kilometrów, a ja łapię gumę. Nawet nie chciało mi się tego ogarniać. Zsiadłem, poprowadziłem rower do domu. Mycie go też musiało poczekać.</p><p style="text-align: justify;"> Jeszcze przez jakiś czas nie mogłem zasnąć. Byłem cholernie zmęczony, ale też buzowały we mnie endorfiny. Nie raz i nie dwa spędzałem kilkanaście godzin na biegowych szlakach i wiedziałem, że wiąże się to zawsze z kryzysami. Tutaj większych kryzysów nie było. Zdziwiło mnie to. Gdyby nie skurcze to w ogóle byłoby idealnie.</p><p style="text-align: justify;"> Dzięki Panowie za tą wyprawę - było ekstra. Powodzenia na GLG. No i dziękuję Skarbie, że znosisz te moje wariactwa. Naprawdę trzeba mieć wyrozumiałą żonę, żeby móc sobie pozwolić na całonocne rowerowe włóczęgi po okolicznych lasach :)</p>Małyhttp://www.blogger.com/profile/02955181802826186273noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3638928866138449065.post-8749770751633826922020-09-03T07:06:00.001+02:002020-09-03T07:06:04.914+02:00Jak witać jesień to właśnie tak!<p style="text-align: justify;"><br /></p><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: justify;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg-ZhJ2Sjca9SeoxR-vkQRNx1rw7Fu_LoghN7hsJJkXbv4fX0SYRw84pATeFM8Zpl_J14SW1rgDt1VmL9bGKFjP3oTCM8G3et4PsS-wcJ-X6K7fBvpqVrnCoUxQwMUQUbRbsxMfaT9nEkyQ/s1920/118703688_3538720062819458_2989725550308355725_o.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1280" data-original-width="1920" height="274" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg-ZhJ2Sjca9SeoxR-vkQRNx1rw7Fu_LoghN7hsJJkXbv4fX0SYRw84pATeFM8Zpl_J14SW1rgDt1VmL9bGKFjP3oTCM8G3et4PsS-wcJ-X6K7fBvpqVrnCoUxQwMUQUbRbsxMfaT9nEkyQ/w410-h274/118703688_3538720062819458_2989725550308355725_o.jpg" width="410" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Fot. Mateusz Kuchtyk<br /></td></tr></tbody></table><div style="text-align: justify;"> Mimo, że kolarski sezon w tym roku został totalnie wywalony do góry nogami, a niektóre szosowe cykle jak chociażby nasz rodzimy Energa Cyklo Cup dopiero się zaczną to jednak czasu się nie oszuka. Dni stają się coraz krótsze, pogoda coraz bardziej kapryśna, na trasach coraz więcej wody i błota. Oczywiście to nie oznacza, że rower pójdzie w kąt. Wręcz przeciwnie - jeżdżenia będzie jeszcze więcej. Tyle tylko, że zamiast na czarnego Haibike'a coraz częściej spoglądam na żółtego Krossa. Nie inaczej było wczoraj. </div><span><a name='more'></a></span><p></p><p style="text-align: justify;"> Już od samego rana nie mogłem zebrać się na trening. W planach miałem interwały, a to wcale nie zachęcało do sięgnięcia po rower. Podświadomie szukałem pretekstu, żeby opóźnić wyjście w czasie. I wtedy z pomocą przyszedł Mateusz i jego zaproszenie na Wieczorny Gravel vol. 13. Kurczę pamiętam jak dostałem jakiś czas temu zaproszenie na inauguracyjną imprezę. Nie pamiętam już dokładnie dlaczego się wówczas nie pojawiłem, ale obiecywałem sobie, że na kolejnej ustawce na pewno będę. Zaproszenia dostawałem na każdą z kolejnych 12 i zawsze coś stawało na przeszkodzie. Pomyślałem, że dziś jest ten dzień kiedy pojadę. Tym bardziej, że trasa miała przebiegać w zasadzie pod moimi oknami.</p><p style="text-align: justify;"><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: justify;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj15W-7SK-lfh_ehnlYgmO99J79n-2CZCxqtVz1W0eb_AUMDksjRNyN6cUm8Th9ZHN_xhl-0gs1P8azHdoCDm2KmGpd-iDnrJ6mdFGnRM663gDw8CvSAIdebVaHQuCUQ4Mw-L5c7lF6C0aZ/s1920/118653074_3538719969486134_1601993772778327384_o.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1280" data-original-width="1920" height="274" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj15W-7SK-lfh_ehnlYgmO99J79n-2CZCxqtVz1W0eb_AUMDksjRNyN6cUm8Th9ZHN_xhl-0gs1P8azHdoCDm2KmGpd-iDnrJ6mdFGnRM663gDw8CvSAIdebVaHQuCUQ4Mw-L5c7lF6C0aZ/w410-h274/118653074_3538719969486134_1601993772778327384_o.jpg" width="410" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Fot. Mateusz Kuchtyk<br /></td></tr></tbody></table> Chłopakom dałem znać, że odpuszczę sobie zjazd do Gdańska i razem z Kamykiem dołączymy w Barniewicach. Niby wiedziałem, że impreza nazywa się WIECZORNY Gravel, zaczyna się o 17:30, planowany dystans to 80 kilometrów, a Mateusz wspomniał, że wymagane są lampki. A jednak oświetlenie jakiekolwiek wrzuciłem do kieszonki już mając kask na głowie i niespecjalnie upewniając się czy jego ono w ogóle sprawne. Również po macoszemu potraktowałem zabezpieczenie się przed kapciem (brak dętki) czy odwodnieniem (brak bidonu). W zasadzie to tak jak spontanicznie zdecydowałem się na udział tak też spontanicznie się przygotowałem.</p><p style="text-align: justify;"> Do Barniewic około 17:50 dojechała 9-osobowa ekipa z Mateuszem i Bartem na czele. Patrząc na jej skład, raczej niewiele było obcych rowerów. Przypadkowych osób też tam nie było, więc zapowiadała się fajna i żwawa wycieczka. Osobiście bardzo lubię jak na ustawce jest odpowiedni stosunek sportu do rekreacji. Oczywiście spotykając się z kolegami na rowerze w środku tygodnia nie zamierzam ujeżdżać się z jęzorem na brodzie. Niemniej piknikowy koc i termos z ciepłą herbatą zostawiam z domu. Lata temu chodziłem na ustawki, których motto brzmiało "Bez spiny i bez ziewania" i to jest właśnie clou takich ustawek w moim mniemaniu.</p><p style="text-align: justify;"> Trasa choć przebiegała niedaleko domu potrafiła mnie parokrotnie bardzo pozytywnie zaskoczyć i pozwolić zobaczyć nowe miejsca, fajne szlaki. Poza paroma wyjątkami była naprawdę szybka, mocno gravelowa. Uniknęliśmy większych przeszkód, sypkich piasków, grząskiego błota. A zsiąść musieliśmy tylko dlatego, że w ostatnich dniach spadło z nieba nieco więcej wody.</p><p style="text-align: justify;"><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: justify;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiqhfhgJGWRNQ5ZEDHbGJVQvJ8wUGR7TyA0e7hbFm8qjYdMuB3Cp776TVCQG6tTuzi12TjPrFRg5QFB2dFhEGajK1z4rRYSMV0HIki8UzbzBPy2X7bHGf4fVvYQYwUDlFqeDYSXrsLFt8wj/s1920/118727442_3538719786152819_7746046319119013487_o.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1280" data-original-width="1920" height="219" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiqhfhgJGWRNQ5ZEDHbGJVQvJ8wUGR7TyA0e7hbFm8qjYdMuB3Cp776TVCQG6tTuzi12TjPrFRg5QFB2dFhEGajK1z4rRYSMV0HIki8UzbzBPy2X7bHGf4fVvYQYwUDlFqeDYSXrsLFt8wj/w328-h219/118727442_3538719786152819_7746046319119013487_o.jpg" width="328" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Fot. Mateusz Kuchtyk<br /></td></tr></tbody></table> A jak już mówmy o pogodzie to mieliśmy jak zamówioną! Padało w poniedziałek, leje dzisiaj, ale wtorek był rewelacyjny! Zresztą widać na zdjęciach! Dla takiego zachodu słońca warto siąść na rower! I to chyba właśnie te niesamowite okoliczności przyrody mnie tak naładowały. Prawdę mówiąc czułem się lepiej niż na jakiejkolwiek ustawce w tym roku. To był prawdziwy dzień konia. Ostatnie 10 kilometrów jechaliśmy we trzech szosą i nawet na chwilę nie pozwoliłem kolegą na rozprowadzanie, a jakby na koniec ktoś zaproponował zrobienie całej trasy raz jeszcze to naprawdę byłbym chętny...</p><p style="text-align: justify;"> ... aczkolwiek na pewno bym nie pojechał. No właśnie - prawda jest taka, że choć te wieczorne ustawki są kapitalne i odbywają się w świetnej atmosferze to mają jedną cholernie dużą wadę. Obywają się popołudniu/wieczorem. A ja wychodzę z założenia, że jest to czas dla rodziny. Żona wraca z pracy, dzieci wracają z przedszkola, a ja idę na rower? Może gdybym normalnie pracował na etacie 7-15 i po prostu raz na jakiś czas urywał się popołudniami to byłoby to ok. Tyle, że u mnie tak nie jest - jak idę do pracy to nie ma mnie dzień, dwa, trzy, tydzień. Za to jak jestem to jestem cały dzień i mając ochotę pojeździć mogę to robić od samego rana, gdy nikogo w domu nie ma. I dlatego wiem, że choć wczoraj było kapitalnie (dzięki Panowie raz jeszcze!) to w najbliższym czasie bardzo wątpliwym jest aby zdecydował się na powtórkę.</p>Małyhttp://www.blogger.com/profile/02955181802826186273noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3638928866138449065.post-14461336246680053532020-08-31T16:13:00.001+02:002020-08-31T20:52:25.476+02:00Najsmaczniejsza szosa w tym sezonie! - relacja z Rowerowe Żuławy Cyklo Cedry Wielkie<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfSJ79_sM_zZJOvntC5s-uCV4ig5kSfjD7PCDsU9x-J1acoWK6i_DYsI7g5D_vNoRZ_4aYb-qiUADSxEIn3opGlu_TjfnkQkHlPwTUCCodVnHT81BV7nwYOI2wJOllSsht07QI00whO6xi/s2048/received_1604470136402085.jpeg" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><img border="0" data-original-height="1152" data-original-width="2048" height="184" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfSJ79_sM_zZJOvntC5s-uCV4ig5kSfjD7PCDsU9x-J1acoWK6i_DYsI7g5D_vNoRZ_4aYb-qiUADSxEIn3opGlu_TjfnkQkHlPwTUCCodVnHT81BV7nwYOI2wJOllSsht07QI00whO6xi/w328-h184/received_1604470136402085.jpeg" width="328" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Fot. Tomek Ferenc<br /></td></tr></tbody></table><p style="text-align: justify;"> Kiedy jakiś czas temu napisał do mnie Bartek z zapytaniem czy byłbym zainteresowany robieniem za pacemaker'a podczas zaplanowanego na ostatnią niedzielę sierpnia rajdu po Żuławach - zgodziłem się bez wahania. Chociaż tak naprawdę do końca nie wiedziałem co sądzić o takiej formule imprezy. Niby szosa, a jednak bez ścigania? Ciężko było mi to sobie wyobrazić. Nie zrozumcie mnie źle, ale ja naprawdę traktuję rower jako narzędzie. U mnie kojarzy on się jednoznacznie ze sportem i rywalizacją, a jedynym odstępstwem od tego są przejażdżki z rodziną. Tak już mam. Kropka. <span></span></p><a name='more'></a><p></p><p style="text-align: justify;"> Tymczasem miałem wziąć udział w imprezie, gdzie mimo pakietu startowego, numeru na koszulce i na sztycy, ambicje sportowe nie miały jakiegokolwiek znaczenia. Powiem Wam szczerze, że pakując się rano do auta zupełnie nie wiedziałem na co się piszę i jak się do tego nastawić. Jedyne co mnie stresowało to fakt, że zadeklarowałem się, że będę trzymał prędkość na poziomie 30-32 kilometry na godzinę. Niby nie wiele, ale 110 kilometrów to spory dystans i z doświadczenia wiem, że przy kilku godzinach w siodle zawsze może się coś wydarzyć. Na szczęście Paweł zdecydował się na start, więc widziałem, że nie będę sam.</p><p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh_Z1h5J5wxPwLWDIll5SicUmPopVpLJbnE543lLNiSD8akPnYoazhugNocAmBXKGu9IzusP-48Fk4ZukqXO88ohaMumIy7Lzq_p05tFI9yg6C8TyS1lzxj3wsl7EkBBNlFsR5WdJV0KWs6/s1755/IMG_20200830_195439_509.jpg" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1755" data-original-width="1755" height="262" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh_Z1h5J5wxPwLWDIll5SicUmPopVpLJbnE543lLNiSD8akPnYoazhugNocAmBXKGu9IzusP-48Fk4ZukqXO88ohaMumIy7Lzq_p05tFI9yg6C8TyS1lzxj3wsl7EkBBNlFsR5WdJV0KWs6/w262-h262/IMG_20200830_195439_509.jpg" width="262" /></a></div><br /> Kiedy pojawiliśmy się we dwóch w Błotniku od razu poczułem klimat imprezy! To było rowerowe święto. Umyślnie nie piszę, że kolarskie, bo widać było nie tylko kolarzy. To co łączyło tych wszystkich ludzi to rower. Miejski, szosowy, trekingowy, górski - każdy jechał na czym chciał.<p></p><p style="text-align: justify;"> Zakładając strój, przypinając numer - kurczę nie będę kłamał - nakręciłem się trochę. Już zaczynałem żałować, że nie zdecydowałem się na prowadzenie jakiejś szybszej grupki. Zabawa zabawą, ale przecież można się też bawić dynamicznie 😁 Na liście startowej, poza nami znajdowały się tylko jeszcze dwa nazwiska. Na szczęście okazało się, że dwie kolejne osoby się dopisały i ostatecznie punktualnie o 10:40 ruszyliśmy w 6-osobowej grupie na trasę.</p><p style="text-align: justify;"> Nie tylko u mnie buzowała adrenalina, więc początek był dość żwawy. Starałem się zapanować nieco nad towarzystwem, ale umówmy się - była to raczej syzyfowa praca. Filip, Marcin i Paweł mieli ochotę na nieco szybszą jazdę niż zakładane 32km/h, a jeden z kolegów raczej nie był jeszcze gotowy na taką prędkość. Zostałem więc z Krzyśkiem i to z nim spędziłem większość trasy. Krzysiek, który jeszcze przed tygodniem brał udział w szosowej ustawce na rowerze trekingowym (!) również nie zamierzał mocno trzymać się granicy 32 km/h. No ja tym bardziej sam siebie rozprowadzać nie zamierzałem. Szybko zaktualizowałem cele. Plan był taki, aby pomóc Krzyśkowi uzyskać jak najlepszą średnią i zadowolonego doprowadzić aż do mety.</p><p style="text-align: justify;"> Na pierwszy bufet, na 45. kilometrze, dotarliśmy ze średnią 34 km/h. Tam spotkaliśmy pozostałą trójkę z naszej ekipy. Kawa ciastko, cola, znowu ciastko i tak wiele kcal później w końcu ruszyliśmy w dalszą drogę. Zaproponowałem Krzyśkowi, żeby trochę się spiąć i odcinek wzdłuż DK 7 pokonać w 5-osobowym składzie, aby uniknąć walki z wiatrem. Krzysiek się zgodził i drogę z NDG do Dworka pokonaliśmy ze średnią blisko 40 km/h. Dopiero po wjeździe na drugą pętlę chłopaki nam odjechali, a my we dwóch zostaliśmy uraczeni prawdziwym kolarskim #wmordęwind'em.</p><p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjvxljx3vqRh-0HalmHgGmPa-rt6wNtiC-UowGj-vHVSaJngzlbPhIw0lwBPqCP-A3rhXoMl9OPK19p5JQQiEusDISCOFMv1yPVRWXONR0blcL-sxNaoA_nZ5_JfA9F98YXvjbrXSlAx74Q/s2048/received_352163766165377.jpeg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1536" data-original-width="2048" height="246" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjvxljx3vqRh-0HalmHgGmPa-rt6wNtiC-UowGj-vHVSaJngzlbPhIw0lwBPqCP-A3rhXoMl9OPK19p5JQQiEusDISCOFMv1yPVRWXONR0blcL-sxNaoA_nZ5_JfA9F98YXvjbrXSlAx74Q/w328-h246/received_352163766165377.jpeg" width="328" /></a></div><br /> Na szczęście chwilę później zameldowaliśmy się na kolejnym bufecie.Tam oczywiście obecna była pozostała część ekipy. Kolejne obżarstwo, trochę plotek i na siodła. Tym razem trójka kolegów niemal od razu nam odjechała. Krzysiek mimo, że zapowiadał iż za chwilę na pewno złapią go kryzysy - żadnych kryzysów nie przechodził. Po 90 kilometrach ciągle mieliśmy średnią 34 km/h. A jak już 90 kilometr to bufet. Znowu obżarstwo aż miło! Kawki, ciasta, zupki, makarony, chleb ze smalcem, cola, energetyki - żarłem jak głupi, a i tak nawet 1/4 nie byłem w stanie spróbować!<p></p><p style="text-align: justify;"> Na tym ostatnim bufecie chłopaki zaproponowali, żebyśmy zrobili małą rotację. Marcin dołączył do Krzyśka, a ja zająłem jego miejsce w pierwszej grupie, żebyśmy mogli w końcówce dorzucić tą nutkę rywalizacji. </p><p style="text-align: justify;"> Wiedziałem, że lekko nie będzie, ale jednocześnie lekki uśmieszek nie schodził mi z twarzy. Nie czekałem i sam wyszedłem na pierwszą zmianę. Starałem się nie schodzić poniżej 40 km/h, a mimo to Filip po chwili jeszcze poprawił i już mieliśmy na 45 na liczniku. Kamyk gdzieś się zawieruszył i pierwszą swoją zmianę odpuścił. Zrobiłem swoje i po chwili znowu pojawił się Filip. Dawał naprawdę mocne i równe zmiany. Po nim w końcu pojawił się Kamyk i widać było, że jednak coś tam jeszcze ma w baku. Tym bardziej nie zamierzałem mu za szybko dawać zmiany w podzięce za wcześniejsze "zagapienie" 😁</p><p style="text-align: justify;"> Nie wiem jak odbierali to moi kompani, ale dla mnie te 20 kilometrów między ostatnim bufetem, a metą to były prawdziwe wyścigowe kilometry. Na każdej zmianie musiałem się spiąć. Ziewania nie było. A odcinek pod wiatr na otwartym terenie wzdłuż DK 7 był prawdziwą próbą.</p><p style="text-align: justify;"> W końcu dotarliśmy do Cedr, zostało ostatnie 3 kilometry i już można było sobie układać w głowie plan jak to wszystko rozegrać. Machnięcie Kamyka łokciem na 1100 metrów przed metą nawet nie wziąłem na poważnie, o czym od razu go poinformowałem. To był oficjalny początek czarowania. A to trwało raptem kilka sekund, bo na atak z 3 pozycji zdecydował się Filip. Bez wahania siadłem mu na koło i po chwili, gdy Filip odpuścił, spróbowałem poprawić. Niestety - skurcze. Aczkolwiek pewien byłem że i tak nikt za mną już nie jedzie. Aż tu nagle nie wiadomo skąd wyskoczył mi z koła Kamyk i tym samym nagroda główna, a więc chwała, splendor i uścisk dłoni powędrowała do niego!</p><p style="text-align: justify;"> Chwilę po nas na metę dotarli Marcin i Krzysiek. Cała grupa bez przykrych niespodzianek i z uśmiechem na ustach, a więc mimo, że w sumie nie trzymałem się narzuconych ram to mam poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Każdy dobrze się bawił, a to chyba najważniejsze.</p><p style="text-align: justify;"> Co do samej imprezy - jeżeli promocja jazdy rowerem to właśnie w taki sposób. Była to przede wszystkim impreza dla każdego. Zarówno Pan Heniek na składaku jak i Janek na nowym szosowym Treku mogli znaleźć coś dla siebie. Chciałeś przeżyć przygodę i przy okazji pozwiedzać Żuławy - proszę bardzo. Wycieczka rodzinna - jak najbardziej. Mocny trening bądź wyścig? Czemu nie. Słyszałem głosy, że biorę udział w płatnej wycieczce. Być może, ale ta organizacja, ilość atrakcji, pojemność pakietu i te bufety!!! - to było warte każdej ceny!</p>Małyhttp://www.blogger.com/profile/02955181802826186273noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3638928866138449065.post-58378404260013313182020-07-29T21:45:00.005+02:002020-07-29T21:45:56.687+02:00Słodko - gorzki smaku rywalizacji - relacja z Cyklo Gravel Krokowa 2020<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhLqixAayDp4FV_ZqcYcdcBBFc5H6dJHnPdQZWXCWly3UDrUA-dgteBc71N5iBW6x8Vdrncm8bjA0l8D6m_1oXpQou1WYABtqa3MfraaZhpwGY70fWvw3ri3En3tT3LC2acG9rqhlWVyGal/s1600/116803882_321876472317871_6748903936849544239_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhLqixAayDp4FV_ZqcYcdcBBFc5H6dJHnPdQZWXCWly3UDrUA-dgteBc71N5iBW6x8Vdrncm8bjA0l8D6m_1oXpQou1WYABtqa3MfraaZhpwGY70fWvw3ri3En3tT3LC2acG9rqhlWVyGal/s320/116803882_321876472317871_6748903936849544239_n.jpg" width="240" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Nie wiem czy kiedykolwiek o tym wspominałem, ale pisząc relację z jakichkolwiek zawodów zawsze zostawiam wolne pole tytułowe, bo choć tak naprawdę wiem jak przebiegły same zawody to nie wiem do końca co w moim odczuciu będzie najważniejsze. Może to być miejsce w końcowej klasyfikacji, może jakaś inna cyferka typu prędkość, tętno czy moc, a może jakiś szczegół, który na pierwszy rzut oka w ogóle nie powinien mieć żadnego znaczenia. Podobnie jest teraz kiedy zaczynam wracać wspomnieniami do zeszłej niedzieli i sam jestem cholernie ciekaw co z tego wyniknie, co zostało w mojej głowie z II edycji gravelowych zmagań w Krokowej.</div>
<div style="text-align: justify;">
Mocno chyba nie zaryzykuję jak napiszę, że Cyklo Gravel Krokowa to chyba pierwsza szutrowa impreza w Polsce, która doczekała się już kolejnej edycji. Przed rokiem była to nowość w Polsce - ściganie na gravelach. Rok 2020 przyniósł już wysyp gravelowych imprez, ale w 2019 w Żarnowcu mogliśmy czuć się pionierami w tego typu zmaganiach w naszym kraju. Jednak osobiście najmilej wspominam tamtą imprezę z zupełnie innego powodu. Otóż to właśnie wtedy, po raz pierwszy i jak dotąd jedyny, stanąłem na podium zawodów kolarskich. Już chociażby z tego powodu musiałem zapisać się na kolejną imprezę. A przyznam szczerze, że naprawdę długo wahałem się nad startem.</div>
<a name='more'></a><br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiqr5zInj4qJ0uElzw7Q1iSDie-m9JY9rBGjVg_PuxGzwQxCWjRMlDslYzNjQ5P_LUGF2yk4igy40iRsxRrgjui0ZTGGBXxJwoD8NHIySXoNf6ZQs4dYey7_6Tj0Kk-F8mzHPMjoqH425c7/s1600/116326861_2765356007029032_8653969717442896557_o.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1068" data-original-width="1600" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiqr5zInj4qJ0uElzw7Q1iSDie-m9JY9rBGjVg_PuxGzwQxCWjRMlDslYzNjQ5P_LUGF2yk4igy40iRsxRrgjui0ZTGGBXxJwoD8NHIySXoNf6ZQs4dYey7_6Tj0Kk-F8mzHPMjoqH425c7/s320/116326861_2765356007029032_8653969717442896557_o.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Fot. Cyklo</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
Od poprzedniej edycji wszystko szło zgodnie z planem. Sezon CX, później dobrze przepracowana zima, marcowa szosa w Hiszpanii i nagle COVID... Dwa miesiące lekkiego załamania, odstawienia roweru i jakiejkolwiek aktywności. W zasadzie w maju trzeba było ruszać od nowa. Kiepska waga, kiepska noga - niespecjalnie to zachęcało do brania udziału w jakiś zawodach. Tyle, że to Krokowa, gravel, u Bartka, 3 miejsce w poprzedniej edycji. Trudno - raz kozie śmierć! Pojadę, najwyżej będzie lipa.</div>
<div style="text-align: justify;">
O ile jesienią do Żarnowca jechałem sam to tym razem towarzyszyła mi Pati i Mieszko, choć z nim akurat trzeba było prowadzić długie pertraktacje, żeby namówić go na wyjazd :)</div>
<div style="text-align: justify;">
Poza mną kartuski Start reprezentował jeszcze Kamyk i to właśnie z Pawłem ustawiliśmy się na starcie zaraz po tym jak ruszyła bardzo nieliczna grupa ochotników na ściganie się na dystansie dwóch 36-kilometrowych pętli.</div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEioRl7GHaaAjgYr4jwrZSMNAkspYy1xSRYGJDI6PnkubABgKP4W_TJSuiQAqmN8mHb0PprcL6Zxl7ugPjVkTl4tNDXOROYuQ850g7wvqrNUOy0LZliFIFx_-YUU2RAJ0NJe0b2eonWV2cSr/s1600/116682844_419633828940159_9141664971045440310_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEioRl7GHaaAjgYr4jwrZSMNAkspYy1xSRYGJDI6PnkubABgKP4W_TJSuiQAqmN8mHb0PprcL6Zxl7ugPjVkTl4tNDXOROYuQ850g7wvqrNUOy0LZliFIFx_-YUU2RAJ0NJe0b2eonWV2cSr/s320/116682844_419633828940159_9141664971045440310_n.jpg" width="240" /></a> Już stojąc na starcie wiedziałem, że będzie cholernie ciężko. I nie mówię tutaj wcale o żarze lejącym się z nieba. Blisko 30-stopniowy upał był jednakowy dla każdego. Bardziej chodzi mi o skład rywalizacji. Ciba, Kuligowski, Krzywiel czy ekipy Klifu i Baszty to nie byli przypadkowi rowerzyści.</div>
<div style="text-align: justify;">
Ogień poszedł już od startu. Niby pamiętałem zeszłoroczny wyścig i to ile kosztowała mnie (nieudana) próba utrzymania koła Bartka i Jacka. Niemniej tym razem choć standardowo poszedł mocny zaciąg to nie kosztował mnie on aż tyle sił. Może dlatego, że nie rwałem się za 2-osobową ucieczką. Sam fakt, że byłem w grupie pościgowej był dla pozytywnym zaskoczeniem.</div>
<div style="text-align: justify;">
Staraliśmy się pracować po zmianach jednak chcąc byś szczerym muszę napisać, że tak gównianej współpracy dawno nie widziałem jeden ciągnął kilometr kolejny 400 metrów, kolejny w ogóle nie chciał wychodzić na zmianę. Harcownicy mogli robić co chcieli.</div>
<div style="text-align: justify;">
A co zrobili? Z chęcią bym napisał, niestety moja przygoda z pościgiem zakończyła się na 15. kilometrze, gdzie musiałem pokonać piaszczysty podjazd prowadząc rower. Co działo się później na czele mogę się tylko domyślać. Ja zostałem zupełnie sam. Chociaż nie - przez moment jechaliśmy razem z kolegą z Malborka, ale niestety jego koła nie poradziły sobie z kamienistym zjazdem.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgBokgH2NvqvR1o6542FcGJiFF2PHnFWODv_B5PxHXg8e1WENEnaiouAqppn6vTPd9y6M3urA7wvKB_weIF7wW6ANnSh6zDrJMlDv1gt58PL2jZOctmegqa5q9mnqwtlZ-MI5wmgLcaxgIl/s1600/116436994_282182283070725_4752976333703540183_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgBokgH2NvqvR1o6542FcGJiFF2PHnFWODv_B5PxHXg8e1WENEnaiouAqppn6vTPd9y6M3urA7wvKB_weIF7wW6ANnSh6zDrJMlDv1gt58PL2jZOctmegqa5q9mnqwtlZ-MI5wmgLcaxgIl/s320/116436994_282182283070725_4752976333703540183_n.jpg" width="240" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Później jeszcze przez parę kilometrów leciałem z Łukaszem, a od Sobieńczyc miałem już typową jazdę indywidualną na czas. Co chwilę oglądałem się za siebie spodziewając się zobaczyć Kamyka bądź kogoś z porozrywanego peletonu. Niemniej ani razu nikogo nie dostrzegłem za plecami. Nie gonił mnie nikt, ja też w zasadzie nikogo nie goniłem. W związku z tym nie byłem mocno zdziwiony, gdy na mecie okazało się, że chociażby podjazd po Sobieńczyce pokonałem minutę wolniej niż przed rokiem, podczas gdy na całej pętli poprawiłem się o blisko 3-4 minuty.</div>
<div style="text-align: justify;">
Prawdę mówiąc nie wiem co mam sądzić o tym wyścigu. Generalnie ostre ściganie zakończyłem na 15. kilometrze, a mimo to dowiozłem do mety czas sporo lepszy niż w ubiegłym roku. Niemniej nie przełożył się on zupełnie na klasyfikację, gdzie uplasowałem się na 13. miejscu OPEN i 4. w M3. Chociaż z drugiej strony w każdej innej imprezie takie miejsca brałbym w ciemno. Dlatego nie wiem co sądzić o tym wyścigu. Co najważniejsze - Mieszko wydaje się być zadowolonym z medalu :)</div>
Małyhttp://www.blogger.com/profile/02955181802826186273noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3638928866138449065.post-67720426896254285982020-06-23T09:49:00.001+02:002020-06-23T09:49:06.692+02:00Start Kartuzy na robocie - relacja z Grand Prix Amatorów na szosie #1 Tuchola 2020<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiNOfelkmWlv_U8MepqVvYkdKoqLjjG8RxcenDDKVoBjygG5jawiiJL3Hj7vs8sfrjV8JisvfObGwJR0uJjQ_LUOIzD6p08BparkEUbgJCYzg1fk9JqpKvO6TQx4bpNWA9MpHP4Ms2pOtWH/s1600/105192297_627932854490910_4729108244161097255_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="960" data-original-width="1439" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiNOfelkmWlv_U8MepqVvYkdKoqLjjG8RxcenDDKVoBjygG5jawiiJL3Hj7vs8sfrjV8JisvfObGwJR0uJjQ_LUOIzD6p08BparkEUbgJCYzg1fk9JqpKvO6TQx4bpNWA9MpHP4Ms2pOtWH/s320/105192297_627932854490910_4729108244161097255_n.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Przed rokiem sezon szosowy zacząłem startem w GPA w Olsztynie, gdzie niespodziewanie udało mi się utrzymać koło najlepszych i dojechać do mety na 7 miejscu. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie są to mistrzostwa świata, ani nawet nawet MP :) Niemniej jazda z główną grupą w jakimkolwiek peletonie cieszy. Basta!</div>
<div style="text-align: justify;">
Porównywanie sezonu 2019 i 2020 w zasadzie nie ma jakiegokolwiek sensu. Mam ogromną nadzieję, że takiego sezonu jak ten obecny nigdy więcej nie uświadczymy i będziemy go wspominać latami jako anomalię. Przed rokiem było wszystko zaplanowane, poukładane - wszystko działo się wg schematu. Obecnie zaś króluje spontaniczność - bo nie chciałbym tutaj mówić o chaosie. Planowanie? Nie ma sensu, bo dzisiejsze ustalenia już jutro mogą być totalnie nieaktualne.</div>
<a name='more'></a><br />
<div style="text-align: justify;">
I to właśnie dlatego znalazłem się na starcie GPA w Tucholi. Prawdę mówiąc nie było to ani blisko, ani nie kusiła mnie ranga zawodów. Wiedziałem jedynie po ubiegłorocznym starcie, że będzie fantastyczna zabawa, jak zawsze u Karola oraz (w tych czasach to nawet - przede wszystkim), że impreza się odbędzie. Co z tego, że są plany na fajne imprezy w lipcu czy sierpniu. Teraz jak nigdy na czasie jest powiedzenie <i>carpe diem</i>. Nie zamierzałem mocno się wahać. Sezon 2020 ponownie miał zacząć się podczas Rajdów dla Frajdy!</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhDDMym59MpAZzQ7J_4GWjOe7LYRl5v4M8eUqqkw7XfoDBlhKJk0Mxe36NlL5nTZ7mag-q3pl8z4ZfvA81NgcOwA7C-iEveovgqqoJme91xsplBWHUeKf4ATBmIaLYUf-A2vsnVozXNVEoz/s1600/105029455_1063527344062172_6907787312446187531_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1103" data-original-width="1600" height="220" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhDDMym59MpAZzQ7J_4GWjOe7LYRl5v4M8eUqqkw7XfoDBlhKJk0Mxe36NlL5nTZ7mag-q3pl8z4ZfvA81NgcOwA7C-iEveovgqqoJme91xsplBWHUeKf4ATBmIaLYUf-A2vsnVozXNVEoz/s320/105029455_1063527344062172_6907787312446187531_n.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Na start wybraliśmy się we dwóch z Łukaszem. Próbowałem przekonać większą ekipę, jednak bez skutecznie stąd tylko 2-osobowa delegacja kartuskiego Startu.</div>
<div style="text-align: justify;">
Pogoda zapowiadała się... fatalnie. Wg synoptyków czekały nas straszliwe burze, silne wiatry i ulewne deszcze. Czyli w zasadzie miało być wszystko co przewiduje 9. zasada z kodeksu Velominati :)</div>
<div style="text-align: justify;">
Tutaj jednak od razu mały spojler - prognozy się nie sprawdziły i pogodę mieliśmy wręcz wymarzoną do jazdy - pochmurnie, ciepło i bez większego wiatru.</div>
<div style="text-align: justify;">
Na starcie padło zarządzenie, że przez pierwsze 10 kilometrów się nie ścigamy. Miała to być rozgrzewka. Kiedy zaś dobiegła ona końca jechaliśmy całkiem zwartą grupą. Nie skłamię jak napiszę, że było nas około 30 osób.</div>
<div style="text-align: justify;">
Już przed startem wiedziałem czyje koło będę chciał utrzymać. Cały czas uważnie patrzyłem co robi Robert. Byłem w 100% pewny, że to on tego dnia jest najmocniejszy w peletonie i jedyne co muszę zrobić to trzymać się blisko niego.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi_ml-J0v81hVuwDeV6LUXThLUGhz4WRtl1Y0ahhZx4u-XXSSYPg1XkR4fMBr_sx1mgNGs8FKppUS_KeTgkRRskYgmP098WsbbX_0ENwO0sNjnWJKsnTi4OWdWgqKnTlGVzh8SS5ewL10V7/s1600/105007969_255754992546693_6848304696149073608_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="960" data-original-width="1439" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi_ml-J0v81hVuwDeV6LUXThLUGhz4WRtl1Y0ahhZx4u-XXSSYPg1XkR4fMBr_sx1mgNGs8FKppUS_KeTgkRRskYgmP098WsbbX_0ENwO0sNjnWJKsnTi4OWdWgqKnTlGVzh8SS5ewL10V7/s320/105007969_255754992546693_6848304696149073608_n.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Jechał niezwykle mądrze i wyrachowanie. Zaraz na początku "krzyknął SPRAWDZAM" kiedy ruszył mocno na jednym z nielicznych tego dnia pagórków. Następnie trzymał się w środku stawki. Ja wolałem jechać nieco bliżej czoła. W pamięci ciągle miałem zeszłoroczne CYKLO, gdzie parokrotnie uciekła mi szansa na walkę o cokolwiek, bo nie zorientowałem się, że idzie odjazd.</div>
<div style="text-align: justify;">
Trasa w Tucholi była płaska, a to nie sprzyjało rozrywaniu peletonu. Poza tym chyba nikt tak naprawdę nie miał ochoty, żeby to zrobić. Każdy atak kończył się tak samo - jeden gość ucieka, leci pogoń, nikt nie poprawia tylko siadają mu wszyscy na koło. Na początku było to trochę irytujące, jednak szybko zdałem sobie sprawę, że w zasadzie z moimi gabarytami taki finisz z grupy może działać na moją korzyść.</div>
<div style="text-align: justify;">
Świetnie układała mi się współpraca z Łukaszem, który za każdym razem jak tego potrzebowałem - służył kołem. Wszystko było po mojej myśli aż do 80 kilometra, gdzie... Robert zerwał łańcuch. Kurczę - niby odpadł murowany, wg mojej oceny, faworyt, ale z drugiej strony musiałem rozejrzeć się ponownie wokół siebie i wytypować innych mocnych rywali, których należałoby się trzymać.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiOFUSNMDMVfb9IcoclnYs0jw9i8KhtMx68ZQWGCOJo8ISKffWC2i8ZevRgvNrahpjI9QirWfv85P4TZoWfnranlpa2qfI81Pcwyqmjcfdk2eXh0UbRBDA_eY1wAX975l56d6kR5_kTwaTs/s1600/105702887_2644160095684073_9074140249802782608_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1268" data-original-width="1600" height="253" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiOFUSNMDMVfb9IcoclnYs0jw9i8KhtMx68ZQWGCOJo8ISKffWC2i8ZevRgvNrahpjI9QirWfv85P4TZoWfnranlpa2qfI81Pcwyqmjcfdk2eXh0UbRBDA_eY1wAX975l56d6kR5_kTwaTs/s320/105702887_2644160095684073_9074140249802782608_n.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Kolejne kilometry mijały dość spokojnie i przewidywalnie. W zasadzie nie działo się nic ciekawego, aż do 5 kilometrów przed metą. Wtedy całkiem niepozornie przed grupę wyskoczył Roland. Nie zareagował nikt, bo takich jednoosobowych ataków było dzisiaj już co nie miara. Tyle tylko, że minął kilometr, potem kolejny i kolejny i jeszcze kolejny, a przewaga Rolanda nad grupą, choć niewielka, to ciągle się utrzymywała. Zostało nam ledwie 950 metrów. Ktoś ruszył, pojechałem z nim. Przyspieszyłem, na podjeździe dałem z siebie wszystko, zyskałem kilka metrów nad grupą, dogoniłem Rolanda i podniosłem głowę, a tam zamiast mety zobaczyłem dobre 200 metrów trasy, które należy jeszcze pokonać. To mnie zniszczyło. Gdzieś tego nie doszacowałem, na ułamek sekundy zwątpiłem, odwróciłem się i było już po wszystkim. Usłyszałem tylko świst przelatujących chłopaków. Gdy dojechałem na kreskę - siedmiu pierwszych już odpoczywało.</div>
<div style="text-align: justify;">
Ósme miejsce niby cieszy, choć z drugiej strony nie będę owijał w bawełnę - apetyt był na zdecydowanie więcej. Niemniej - co się odwlecze... Dziś zdobyłem przede wszystkim doświadczenie i nie mam żadnych złudzeń - ono prędzej czy później zaprocentuje, musi zaprocentować! Kto wie - może już w Szczytnie, na kolejnej edycji GPA... :)</div>
Małyhttp://www.blogger.com/profile/02955181802826186273noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3638928866138449065.post-10010823108151724982020-06-08T10:48:00.001+02:002020-06-09T11:21:06.532+02:00Crème de la crème - relacja z Rondo Kartuzy #1<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhLWqQY2-JQ596CqIQ77yV2ZCQaxUjTBslgjpdntWGyMxpKee_6sCbXzHDGYlr6BybVCLv4qFEpTDP8M7IIJrNGD_NAkVROrIxIQ-vOvcUIkMSe5LLe91es100IfA0imTZyVZx8rlHzynPU/s1600/103271477_255981955507857_6209460513791338576_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="900" data-original-width="1600" height="180" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhLWqQY2-JQ596CqIQ77yV2ZCQaxUjTBslgjpdntWGyMxpKee_6sCbXzHDGYlr6BybVCLv4qFEpTDP8M7IIJrNGD_NAkVROrIxIQ-vOvcUIkMSe5LLe91es100IfA0imTZyVZx8rlHzynPU/s320/103271477_255981955507857_6209460513791338576_n.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Rok 2020 zostanie na pewno zapamiętany na długo. Sytuacja związana z pandemią dotknęła w zasadzie wszystkie sfery naszego codziennego życia - również sportu, również kolarstwa. Już w marcu wiedzieliśmy, że obecny sezon będzie... inny. Jaki dokładnie? Tego nie wiemy nawet dzisiaj, kiedy kalendarz startów powoli rusza po wiosenny lokaucie. Sytuacja jest bardzo dynamiczna i jedyną pewną rzeczą jest głód ścigania. Nikomu i niczemu nie ujmując - wirtualny wyścigi czy walka solo na segmentach to jednak nie jest kwintesencja tego sportu. To tylko zamiennik. Prawdziwych emocji dostarcza rywalizacja koło w koło, bark w bark. I właśnie to chciałem zobaczyć na niedzielnym Rondo Kartuzy.</div>
<a name='more'></a><br />
<div style="text-align: justify;">
Dostałem zgodę Prezesa na ułożenie trasy naszej ostatniej ustawki. Nie zamierzałem specjalnie kombinować. Wykorzystałem to co znałem i lubiłem dzięki jazdom na Rondo Chwaszczyno. I wzorem tych ostatnich postanowiłem dodać element rywalizacji - lotne premie. Również takie jak w Chwaszczynie - podjazd pod Donimierz, podjazd pod NDW oraz Koleczkowo.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjEWuHJ35TUJa7dzc0b9IOylkDaeJ_xOsOyKvUhMRPYsSoKdheKuj7l1E6xcqKwJwNrDIYljJjwwhA_92wuv8lIW2S7aA7IeTr3JcReU7-mOaFAQpKCzfWdgUkPYjcZOjI8hB6eHZmP1Nzf/s1600/103022810_3123601897708024_8826328528984255158_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="900" data-original-width="1600" height="180" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjEWuHJ35TUJa7dzc0b9IOylkDaeJ_xOsOyKvUhMRPYsSoKdheKuj7l1E6xcqKwJwNrDIYljJjwwhA_92wuv8lIW2S7aA7IeTr3JcReU7-mOaFAQpKCzfWdgUkPYjcZOjI8hB6eHZmP1Nzf/s320/103022810_3123601897708024_8826328528984255158_n.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Niemniej nasza kartuska ustawka tym różni się od imienniczki z Chwaszczyna tym, że my spotykamy się w większości teamowo. Sporadycznie pojawiają się osoby spoza Startu Kartuzy. Dlatego idea była taka, żeby co do zasady jechać w grupie, a jedynie w tych trzech miejscach dać z siebie wszystko, po czym poczekać na resztę.</div>
<div style="text-align: justify;">
Start zaplanowaliśmy na godzinę 8:30, ale razem z Pawłem, Sylwkiem i Michałem ruszyliśmy do Kartuz nieco wcześniej, żeby zaliczyć 17-kilometrową rozgrzewkę. Oczywiście można było sobie gadać, że to rozgrzewka i jedziemy luźno, bo przecież do Kartuz jest cały czas pod górę, że szkoda by było ubić nogę skoro dzisiaj będziemy rywalizować na premiach. Innymi słowy teoria teorią, a jak tylko ruszyliśmy to zaczęło się delikatne zaciąganie. Za chwilę ktoś rzucił, że miało być luźno, przez moment nawet tak było, a po jakimś czasie znowu ktoś dokręcał. Efekt był taki, że do Kartuz dotarliśmy po 30 minutach z lekko podwyższonym tętnem.</div>
<div style="text-align: justify;">
Chwila postoju na miejscu i zjechała się ekipa. Ponad 10 osób i praktycznie sami członkowie Startu. Na gościnnych występach był tylko Michał, który jechał z nami rozgrzewkę. Poza Grzebykiem i Łukaszem były praktycznie wszystkie mocne kopyta z naszego teamu. Zapowiadało się na naprawdę fajną zabawę.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg6Fh92OUdcbA36ZkIhrTIpK-igQQQf3tt5XrhJpUHi24INymqjcQeN7ukwjZfxufS7HjNzpdrtbMqyK1MKxCmHOEVFZJpcDM75Pst3bdBIKav6YhXzdQ3EIFue7ZaGieBuyX-oLbvdbaKL/s1600/103072151_588552051865295_756062605162437634_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="900" data-original-width="1600" height="180" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg6Fh92OUdcbA36ZkIhrTIpK-igQQQf3tt5XrhJpUHi24INymqjcQeN7ukwjZfxufS7HjNzpdrtbMqyK1MKxCmHOEVFZJpcDM75Pst3bdBIKav6YhXzdQ3EIFue7ZaGieBuyX-oLbvdbaKL/s320/103072151_588552051865295_756062605162437634_n.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Ruszyliśmy jak zawsze... z lekkim obsuwem. Śmiechy, gadki, luźna guma, ale jednocześnie Monika pilnując koła wyłapała 3 QOM'y. Pierwsze pary niespecjalnie oglądały się za siebie więc co jakiś czas trzeba było dociągnąć tyły i pospawać peleton. Prezes też co jakiś czas przywoływał do porządku ekipę. #BrawoDrużyna</div>
<div style="text-align: justify;">
Sam w głowie też układałem sobie jakiś plan na dzisiejsze premie. Zakładałem, że na pierwszy Donimierz może się czaić więcej osób, więc może być ciężko. W przypadku NDW - tam nie ma zmiłuj, jak nie masz formy to nie powalczysz, a u mnie obecnie po ponad 2 miesiącach izolowania się jest z nią krucho. Zostawało Koleczkowo... tylko nie mogłem być pewny czy pierwsze ponad 60 kilometrów mnie nie wykończy. I tak rozważając skręciliśmy w Łebnie w prawo. Zaczęły się lekkie przetasowania. Jakby mniej chętnie niektórzy wychodzili na zmiany. Każdy próbował znaleźć sobie dobrą pozycję i odpowiednio mocne koło. W końcu wjechaliśmy do Donimierza, lekki zjazd i ogień. Zaczął Sylwek, dość spokojnie, ale jednak kawałek przejechał na przodzie, a że Donimierz nie jest specjalnie długi... Przestałem kalkulować, analizować, w ogóle myślę - OGIEŃ! Szybko zyskałem kilka metrów przewagi i pewnie by mi to wystarczyło gdyby nie Adam. Gdy tylko siadłem w siodle wyskoczył mi zza pleców. I mimo, że i on nieco spuchł w końcówce to Donimierz był jego skalpem. Na trzecim miejscu dojechał Michał G. a dalej Prezes i Sylwek z Kamykiem.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjxWMkhqXB_tqlEI8yQvyVw1V2BMNCXg-HSbEtzq9WEkeaZWh1TJo2aMaRK8n0gBhhNNtx_wHF3JzabhmmtdTj1t0JIPUMMWv-YIUBk9_GeyNUe6QAZlLL6tx3hdSQcnXZXNFeae3FYWl-x/s1600/102794720_558529834835192_8149272327138446949_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="900" data-original-width="1600" height="180" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjxWMkhqXB_tqlEI8yQvyVw1V2BMNCXg-HSbEtzq9WEkeaZWh1TJo2aMaRK8n0gBhhNNtx_wHF3JzabhmmtdTj1t0JIPUMMWv-YIUBk9_GeyNUe6QAZlLL6tx3hdSQcnXZXNFeae3FYWl-x/s320/102794720_558529834835192_8149272327138446949_n.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Coś mi śmierdziało - Kamyk oddał ten podjazd bez żadnej walki, a przecież doskonale wiedziałem, że ma nogę! Podjechałem, zapytałem i wszystko jasne - Paweł szykował się na NDW. Taka deklaracja w zasadzie wszystkim ułatwiła zadanie. Wystarczyło siąść mu na kole i w końcówce albo strzelić albo wystrzelić do przodu.</div>
<div style="text-align: justify;">
Sam dojazd do NDW to w zasadzie zabawa. Za Sopieszynem udało nam się nawet z Prezesem odjechać na kilkanaście metrów i Daniel proponował dwójkową akcję, ale wygrał zdrowy rozsądek. Czekam na Kamyka i pilnuję koła.</div>
<div style="text-align: justify;">
Oczywiście Paweł nie jest głupi, wcale się nie wyrywał do przodu od początku podjazdu. Zaczął Kuper, który stwierdził, że mu i tak wszystko jedno bo pewnie zaraz spuchnie. Chętnych do dania mu zmiany nie było, a jak już to nastąpiło to ową zmianę dali wszyscy :)</div>
<div style="text-align: justify;">
Ta pierwsza część podjazdu to zabawa, czarowanie, ściemnianie i kombinowanie. Pierwsza selekcja nastąpiła na wypłaszczeniu. Depnął Kamyk poprawił Michał, doskoczył Adam, a ja starałem się tylko utrzymać ich koła. Po piętach deptał na Prezes, ale bez nikogo do pomocy raczej odpadł już z walki.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_-B3GkQgZp56aAnndMWAWNB7ijS0w4zH2V-vu48T5uD-Qnid5QsjEjneXVkxLxx1TDITaDO8rQnIOP9cIV3pMJ2eky0Zk5i1dbtUZunpiUFJWIIIrxaXCG3H2IW4-ImaYLVqRblJ7S8EK/s1600/103834654_275812260281232_3438811836870949644_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="900" data-original-width="1600" height="180" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_-B3GkQgZp56aAnndMWAWNB7ijS0w4zH2V-vu48T5uD-Qnid5QsjEjneXVkxLxx1TDITaDO8rQnIOP9cIV3pMJ2eky0Zk5i1dbtUZunpiUFJWIIIrxaXCG3H2IW4-ImaYLVqRblJ7S8EK/s320/103834654_275812260281232_3438811836870949644_n.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Zgodnie z przewidywaniami Kamyk raczej nie dostawał żadnych zmian i to on zaczął na czele ostatnią część podjazdu. Byłem tuż za nim czekając na zryw w końcówce w jego wykonaniu. Tyle tylko, że ten zryw nie następował. Zrównałem się z nim i po minie już wiedziałem, że nie nastąpi. Co więc zrobiłem? Dołożyłem. Niewiele, ale to wystarczyło... na wszystkich prócz Adama. Znowu pojawił się znikąd i znowu nie pozostawił żadnych złudzeń kto tego dnia jest królem gór(ek). Z niesamowitą wręcz lekkością nas objeżdżał.</div>
<div style="text-align: justify;">
Na szczycie nastąpiło lekkie rozprężenie, ktoś pojechał dalej, ktoś czekał na resztę i kiedy ruszyliśmy zwartą grupą przed siebie zorientowaliśmy się, że nie ma Kamyka i Michała. Od razu pomyślałem - Koleczkowo! Od ostatniej premii dzieliło nas niecałe 10 kilometrów. Obaj nie byli przypadkowymi gośćmi. Trzeba gonić. Ruszyłem i po chwili się zorientowałem, że jestem sam. Chłopaków dogoniłem w Nowym Dworze i od razu zaproponowałem wspólną ucieczkę.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj6go7GO7RzfiB59xWat_3mlAPBSjqlENWYhz_P7plfAERRvwG1fBklyTcGriHURWtZirJ7M8LV17cnOF2SpNdQQr57L15cNBjUJRcFYifhJufVu0_KugkgoTsidA1qeqtdGpowmAJh72qE/s1600/103109540_2376367045997582_2395391215388968218_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="900" data-original-width="1600" height="180" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj6go7GO7RzfiB59xWat_3mlAPBSjqlENWYhz_P7plfAERRvwG1fBklyTcGriHURWtZirJ7M8LV17cnOF2SpNdQQr57L15cNBjUJRcFYifhJufVu0_KugkgoTsidA1qeqtdGpowmAJh72qE/s320/103109540_2376367045997582_2395391215388968218_n.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Szliśmy mocno po zmianach. Podjazd pokonaliśmy z zapasem. Byłem coraz bardziej pewny, że ucieczka zakończy się powodzeniem, gdy nagle w Bieszkowicach odwróciłem się za siebie i zobaczyłem, że jest w zasadzie po akcji. Sylwek, Prezes, Adam i Michał Cz. musieli dawać jeszcze mocniejsze zmiany. No więc czekał nas finisz z 7-osobowej grupki. Wiedziałem, że tam żadnego podjazdu już nie będzie. Jedyne co napawało mnie jako takim niepokojem to dłuższy finisz. Niespecjalnie się czułem na walkę przy HRmax na dystansie kilometra.</div>
<div style="text-align: justify;">
Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Sylwek z Michałem zrobili świetną robotę i jak tylko zrobiła się między nimi przestrzeń wyskoczyłem dając z siebie ile fabryka dała. Nie oglądałem się, nie kalkulowałem - cisnąłem w korby ile fabryka dała. </div>
<div style="text-align: justify;">
Do trzech razy sztuka. Tym razem się udało. Choć zaraz za mną był oczywiście Adam, dalej Michał, Kamyk, Prezes i Sylwek z Michałem. </div>
<div style="text-align: justify;">
W Koleczkowie poczekaliśmy na resztę ekipy i wspólnie podjęliśmy decyzję, że... jedziemy do Rumi. Po co? Wiadomo - podjazd Łężyce. Po drodze mijamy jeszcze Poljana, dojeżdżamy do Rumi i zaczynamy zabawę. Tutaj już bez ostrej rywalizacji choć na czele znowu te same osoby. Długo ciągnął nas w górę Kamyk, ale na szczycie, jak zawsze tego dnia, pierwszy zameldował się Adam.</div>
<div style="text-align: justify;">
Zresztą podobnie jak na ściance Warzno. Naprawdę szkoda, że sezon 2020 wygląda jak wygląda, bo mamy w swoich szeregach porządnego konia.</div>
<div style="text-align: justify;">
Po cichu liczę, że mimo jazdy po różnych trasach utrzymamy ideę jazdy na premię. Taka rywalizacja pozwoli choć na chwilę poczuć smak ścigania. A jest to szczególnie ważne szczególnie teraz kiedy prawdziwych zawodów jest jak na lekarstwo. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
Donimierz:</div>
<div style="text-align: center;">
5 pkt. Adam K.</div>
<div style="text-align: center;">
3 pkt. Michał S.</div>
<div style="text-align: center;">
1 pkt. Michał G.</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
NDW:</div>
<div style="text-align: center;">
5 pkt. Adam K.</div>
<div style="text-align: center;">
3 pkt. Michał S.</div>
<div style="text-align: center;">
1 pkt. Paweł K.</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
Koleczkowo:</div>
<div style="text-align: center;">
5 pkt. Michał S.</div>
<div style="text-align: center;">
3 pkt. Adam K.</div>
<div style="text-align: center;">
1 pkt. Michał G.</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
Klasyfikacja Generalna:</div>
<div style="text-align: center;">
1. Adam K. 13 pkt.</div>
<div style="text-align: center;">
2. Michał S. 11 pkt.</div>
<div style="text-align: center;">
3. Michał G. 2 pkt.</div>
<div style="text-align: center;">
4. Paweł K. 1 pkt.</div>
Małyhttp://www.blogger.com/profile/02955181802826186273noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3638928866138449065.post-78574135758648622452020-06-02T17:59:00.000+02:002020-06-02T17:59:18.166+02:00Hiszpańsko - bojowe testowanie zaliczone na 5 - testy karbonowych kół Vinci Rapid 2020<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhROI1GT3HoIS1yfQrPstzL2ruPG7a48pMnpaQM5nrVTZFjhhFtRm3Z6MyVT3p3yMsIiKpRqMkijkLJH_oCP71W6u8xjwZWHSpFGH3ujxnwZZTlUg1lUCM6hyqs1GW92kz28E1B7avzzxhK/s1600/20200405_160400.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1600" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhROI1GT3HoIS1yfQrPstzL2ruPG7a48pMnpaQM5nrVTZFjhhFtRm3Z6MyVT3p3yMsIiKpRqMkijkLJH_oCP71W6u8xjwZWHSpFGH3ujxnwZZTlUg1lUCM6hyqs1GW92kz28E1B7avzzxhK/s320/20200405_160400.jpg" width="320" /></a> W ubiegłym roku miałem okazję testować karbonowe koła ze stajni <a href="https://www.vinciwheels.com/pl/" target="_blank">Vinci Wheels</a> - <a href="https://biegaczzpolnocy.blogspot.com/2019/05/sztywnosc-i-wszechstronnosc-w.html" target="_blank">Rapid w wersji 38mm pod oponę i hamulce szczękowe</a>. Wówczas zrobiły one na mnie bardzo dobre wrażenie dlatego cieszyłem się, że w sezonie 2020 będę mógł ponownie założyć Vinci i przy okazji porównać co się zmieniło od poprzedniego roku.</div>
<div style="text-align: justify;">
Tym razem zamierzałem przyłożyć się do zadania jeszcze bardziej i rzucić koła na głęboką wodę. Innymi słowy - moje ciężkie dupsko i hiszpańskie górki! Jedenaście dni latania po Hiszpanii to wg mnie odpowiedni czas, żeby móc powiedzieć co nie co o produkcie Vinci.</div>
<a name='more'></a><br />
<div style="text-align: justify;">
Mając do wyboru wszystkie modele - tj. wyścigowe Tore, bardziej uniwersalne Rapidy i pancerne XDRy, zdecydowałem się na te drugie. Rapidy z taką samą wysokością stożka jak przed rokiem. Jak porównywać to coś co znam. Jedyna różnica, poza zmianami konstrukcyjnymi, to typ ogumienia. Na Cyklo Lębork 2019 zabrałem koła na oponac</div>
h. Zaś do Hiszpanii leciałem z szytkami.<br />
<div style="text-align: justify;">
Jeżeli chodzi o obsługę ze strony firmy to, choć nie jestem typowym klientem, nigdy nie miałem żadnych problemów. Potrafiłem dzwonić z różnymi pytaniami i zawsze uzyskiwałem satysfakcjonującą odpowiedź.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhVzpBc3LfK3mfw0QdnrKlJOBQ0SOLMoqY1i6R1W6FJuXsfagQIwLnaGf-X0SEbuM07CR5pD2mcJBEnpRKMxnGTcxrDZqgobvln1r1icju5R_CLMrhpMxeaLvWf4-QYBXPRJcPorUGMzGmT/s1600/20200405_160806.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1600" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhVzpBc3LfK3mfw0QdnrKlJOBQ0SOLMoqY1i6R1W6FJuXsfagQIwLnaGf-X0SEbuM07CR5pD2mcJBEnpRKMxnGTcxrDZqgobvln1r1icju5R_CLMrhpMxeaLvWf4-QYBXPRJcPorUGMzGmT/s320/20200405_160806.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Same koła dotarły do mnie już z naklejonymi szytkami, z kompletem pokrowców, szybkozamykaczami oraz zalecanymi okładzinami hamulcowymi. Masa? Wg mojej wagi gotowe do jazdy koła ważyły 1846g. Mało! Tylko czy to powinno dziwić? Nie, szczególnie jak weźmiemy pod uwagę, że Rapidy 2020 są bliźniaczo podobne do wyścigowych kół Tore 2019. Mamy tutaj te same rozwiązania, z których przed rokiem korzystali zawodowi kolarze Team Hurom.</div>
<div style="text-align: justify;">
Kończąc teorię należy jeszcze wspomnieć o budowie kół. O ile nie zaskoczeniem nie jest zastosowanie szprych aero Wing, które Vinci stosuje już od ubiegłego roku. O tyle piasta i obręcz zostały już nieco zmodyfikowane - przede wszystkim w celu zmniejszenia wagi i poprawienia osiągów. Aczkolwiek nie tylko - w obręczy pod oponę - zrezygnowano z otworów na nyple, dzięki czemu do zastosowania systemu tubeless wystarczą nam wentyle oraz płyn.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhxPjyKTutJJcBP2UyuJnOSOZyb-UiSQJ49p26CGUSIOw9hwFFMLmeGQTjuJ7-q06Q1JJ7gpENGllVcjBKm99DKjFt2U8skv9O5x-KBBt9L9GlqZ7NEt-nLiENjtaNceuJTk9TZOXywnc5O/s1600/20200405_160625.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhxPjyKTutJJcBP2UyuJnOSOZyb-UiSQJ49p26CGUSIOw9hwFFMLmeGQTjuJ7-q06Q1JJ7gpENGllVcjBKm99DKjFt2U8skv9O5x-KBBt9L9GlqZ7NEt-nLiENjtaNceuJTk9TZOXywnc5O/s320/20200405_160625.jpg" width="240" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Dobra, ale co tam teoria. Czas na praktykę. Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie rower szosowy na tarczach. Ubrany, razem z rowerem ważę niewiele poniżej 100 kilogramów więc zawsze jestem pełen obaw musząc mocniej popracować klamkami hamulcowymi. Kiedy słyszę dźwięki wydobywające się spod klocków trących o karbon to aż mnie ciarki przechodzą. A przecież na co dzień jeżdżę raczej po pagórkach niż górach. Niemniej wyjazd do Hiszpanii miał zweryfikować czy moje obawy są słuszne. Nie zamierzałem i nie oszczędzałem Rapidów. Bernia, Coll de Rates (także w wersji 2.0), Cumbre del Sol to tylko niektóre miejsca gdzie się pojawiłem. Pierwszy wyjazd do Hiszpanii, pierwsze góry, brak doświadczenia - to wszystko sprawiło, że po pierwszych dniach zakwasy pojawiły się właśnie w rękach, a nie nogach. Vinci naprawdę zostały rzucone na głęboką wodę i trzeba powiedzieć jasno - zdały egzamin celująco. Ponad 600 kilometrów w poziomie, pokaźna ilość w pionie, a koła po wszystkim wyglądały jak nowe. Tego właśnie oczekiwałem, choć skłamałbym jakbym napisał, że nie miałem pewnych obaw.</div>
<div style="text-align: justify;">
Zresztą w Hiszpanii sprawdziłem nie tylko wytrzymałość powierzchni hamujących. Kilka dziur, odcinki kiepskie asfaltu, a nawet... kamieniste bezdroża. Koła sobie poradziły.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg0xtasu8D54A5azc-fkNEzBgMK24KPTR3EIjHKNkQl7SVs_P3xpfWXZy0H-SsxPabMhjECyIYCZhQmginsBm3TgHShSAKx_FMngsF0p-8xmGfT4_XA-xAho-Euye6OleKEzHv-pFUSYCPH/s1600/20200405_160403.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1600" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg0xtasu8D54A5azc-fkNEzBgMK24KPTR3EIjHKNkQl7SVs_P3xpfWXZy0H-SsxPabMhjECyIYCZhQmginsBm3TgHShSAKx_FMngsF0p-8xmGfT4_XA-xAho-Euye6OleKEzHv-pFUSYCPH/s320/20200405_160403.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
A sama jazda? No cóż - pisałem już to przed rokiem - te koła są rewelacyjne na podjazdach. Na południu latałem razem z moim klubowym kolegą, który choć jest sporo ode mnie lżejszym to mimo to udawało mi się go urywać podczas wspinaczek.</div>
<div style="text-align: justify;">
Dla wielu dość istotnym aspektem jest cena. Przed rokiem było to mniej niż 4 tysiące złotych i obecnie dalej chcąc jeździć na Rapidach nie musimy przekraczać 4 tysięcy. Mało? Jak na koła to oczywiście, że nie. Jednak patrząc na koła karbonowe to mamy tutaj jedną z ciekawszych opcji na rynku. Szczególnie, że Vinci otworzyły swój oficjalny <a href="https://www.vinciwheels.com/pl/produkty/outlet/" target="_blank">outlet</a>, gdzie pojawiają się naprawdę ciekawe oferty. Za moją nową kilku znajomych zdecydowało się na Rapidy i z tego co wiem, żaden nich nie żałuje wyboru. Zresztą najlepiej przekonać się samemu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjjvbMi_3pklXmPcXZ2qWcXoF7uBGEQJJ8PFH4mHfd-KLKzKcADjP-Ued96EL35tipTPia_FQZ8KKTWmyuzpkFtkOijpDizPvAGO9IDOTAvDDSytF6pK0VVJqFblIvRKxafqMhydI0eetnP/s1600/20200301_135320.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1600" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjjvbMi_3pklXmPcXZ2qWcXoF7uBGEQJJ8PFH4mHfd-KLKzKcADjP-Ued96EL35tipTPia_FQZ8KKTWmyuzpkFtkOijpDizPvAGO9IDOTAvDDSytF6pK0VVJqFblIvRKxafqMhydI0eetnP/s320/20200301_135320.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhK4A8MHXbxhOBgpFrmcTSDg-1FdgdWjtfAduIJeTFZzJtq849ihJjkp7eD7AzGUztscxo7KkYO2f2yqOjNFLbK-OlZcswfw8Frr4RB3W_foPk3ZKGvn87U2MZLU5QpT6J5A-iqiXJP44-e/s1600/20200302_125105.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1600" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhK4A8MHXbxhOBgpFrmcTSDg-1FdgdWjtfAduIJeTFZzJtq849ihJjkp7eD7AzGUztscxo7KkYO2f2yqOjNFLbK-OlZcswfw8Frr4RB3W_foPk3ZKGvn87U2MZLU5QpT6J5A-iqiXJP44-e/s320/20200302_125105.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgB3C-ImP9ebK5T_YsDV2-pC8Q-xGgzB7ell8Qa86HD1rSiKDDsWwIoOrDnf0r1_F3CY-twpPmAcqcAXzXpB8Olm8Sd8b80Dn-FwUx62O1MRv5fWnRLiPcquTutsHZPmhBomiPGWQqP6lie/s1600/20200303_100212.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1600" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgB3C-ImP9ebK5T_YsDV2-pC8Q-xGgzB7ell8Qa86HD1rSiKDDsWwIoOrDnf0r1_F3CY-twpPmAcqcAXzXpB8Olm8Sd8b80Dn-FwUx62O1MRv5fWnRLiPcquTutsHZPmhBomiPGWQqP6lie/s320/20200303_100212.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjOYoXiYkihgSfK8YLx4ItYvlaNGAxmYyDot0MtxouwFPUgq07g-2xgFswA8iQVIyth5M8P93XRzZRcVAW-UJYVVEwn_wia6KgkYb44VgfKU53jHYXw8IgdWQjFr9bHe5dpZru5AJpskeNd/s1600/20200303_095118.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1600" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjOYoXiYkihgSfK8YLx4ItYvlaNGAxmYyDot0MtxouwFPUgq07g-2xgFswA8iQVIyth5M8P93XRzZRcVAW-UJYVVEwn_wia6KgkYb44VgfKU53jHYXw8IgdWQjFr9bHe5dpZru5AJpskeNd/s320/20200303_095118.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjaPqgdWipPcefvJ2oapIYK6qw05k1Aqq3B1TZpO939tY8lFqwySBQEWJd5VfgtR4uhs2p42nJgbn3yJRPPJEIl4DbtAGWlSmGHDrGsDTKFPwscTwZ4h5clDZTiFD-_Abrjl2VWX0Ta8D1D/s1600/20200304_110229.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1600" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjaPqgdWipPcefvJ2oapIYK6qw05k1Aqq3B1TZpO939tY8lFqwySBQEWJd5VfgtR4uhs2p42nJgbn3yJRPPJEIl4DbtAGWlSmGHDrGsDTKFPwscTwZ4h5clDZTiFD-_Abrjl2VWX0Ta8D1D/s320/20200304_110229.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiJ2Uh4B0iWZJAmDIvbkoe1RekHbxD-0REonXLvu1u5A7zOY2HA-kCnTgtB_xVi4Wy_3R80NEgdsYh23S0NBa72RCOx7ft1LoLAn1P0619GdKzVvTCXTj23Z_sg2fDCGGoSAwWb0smYxHIv/s1600/20200304_110438.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1600" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiJ2Uh4B0iWZJAmDIvbkoe1RekHbxD-0REonXLvu1u5A7zOY2HA-kCnTgtB_xVi4Wy_3R80NEgdsYh23S0NBa72RCOx7ft1LoLAn1P0619GdKzVvTCXTj23Z_sg2fDCGGoSAwWb0smYxHIv/s320/20200304_110438.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh2Xr0Khn62DDfOTumaNawvASZZcnt0RPJP19LzDF_kBP5OjUmfCZqVXmWDnUq9_ZBjFiP2_BPdqOLeJ-MwUbjJ7TsxoNDT95UA3wM8bD7sPvX4fUbK57E-YEfhsT1QbmQ74uWRdM6QLhsr/s1600/IMG_20200306_071446.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh2Xr0Khn62DDfOTumaNawvASZZcnt0RPJP19LzDF_kBP5OjUmfCZqVXmWDnUq9_ZBjFiP2_BPdqOLeJ-MwUbjJ7TsxoNDT95UA3wM8bD7sPvX4fUbK57E-YEfhsT1QbmQ74uWRdM6QLhsr/s320/IMG_20200306_071446.jpg" width="240" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
Małyhttp://www.blogger.com/profile/02955181802826186273noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3638928866138449065.post-78546932415646936282020-01-06T22:28:00.003+01:002020-01-06T22:28:28.013+01:00Ahoj przygodo - test roweru Specialized Comp E5 2020<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi_24wCXOdvdPpNQ57aioW5gihFaDpvk_dOI3uBzeSoqyXjMQPU3fYHzVhCX_BgNQQLKDSCGgLY9HyxeRQBfEY9y5deLUPbNTsPqVsFtGDH99dL_jSSsjlHOhonAGvx0zbTfaUlOLvyNFne/s1600/WhatsApp+Image+2020-01-03+at+12.45.43.jpeg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi_24wCXOdvdPpNQ57aioW5gihFaDpvk_dOI3uBzeSoqyXjMQPU3fYHzVhCX_BgNQQLKDSCGgLY9HyxeRQBfEY9y5deLUPbNTsPqVsFtGDH99dL_jSSsjlHOhonAGvx0zbTfaUlOLvyNFne/s320/WhatsApp+Image+2020-01-03+at+12.45.43.jpeg" width="240" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Cały dzień się zastanawiałem nad tym czy ten tekst ma być relacją z weekendowego jeżdżenia czy raczej testem roweru. I ostatecznie... nie wiem. Napiszę to co chciałbym napisać i na koniec zobaczymy co z tego wyjdzie. Tak więc czas - start.</div>
<div style="text-align: justify;">
Jest takie powiedzenie, że jaki Nowy Rok taki cały rok. Osobiście mam ogromną nadzieję, że w moim przypadku tak nie będzie. Ok - były fajerwerki, ale też nie zabrakło klopsów. Prawdziwych klopsów. Bodzio już przed tygodniem zapowiedział, że tak jak zakończyliśmy stary rok na mojej trasie tak zaczniemy również nowy. Specjalnie wprowadziłem kilka kosmetycznych zmian, aby pętla była jeszcze bardziej epicka. Postanowiłem również zadbać o to, żeby mój sprzęt był przygotowany w 100%. Ostatnio zauważyłem drobne luzy w przednim kole, więc zawiozłem rower do Roberta z Wysepki, aby skasował luzy na piastach, przesmarował je, sprawdził naciąg szprych. Wszystko miało być na tip top. Rower miał być gotowy na piątkowy wieczór.</div>
<a name='more'></a><br />
<div style="text-align: justify;">
Tymczasem Robert zadzwonił do mnie jeszcze zanim dojechałem do domu. Wiadomość jaką miał dla mnie to - <i>pęknięty widelec</i>. Pierwsza myśl - będzie wydatek. Na szczęście Robert przypomniał mi, że to nowy rower, a Wysepka jest autoryzowanym serwisem Krossa i może w moim imieniu wszcząć procedurę reklamacyjną. Ufff...</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgESO0few76-cjW_NLXO_zu5Ry3GHdIJMi0I63FVvExcb8vLOGG0j6HnUBYG8wLIswPQx694oPuyixEZVxEg3rMRSBHUXhm-39IGAeoEV-bz7UnZ0xckkwUMSD-cXfZJ7lm8f80J_sEVC1y/s1600/WhatsApp+Image+2020-01-03+at+12.45.27.jpeg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1599" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgESO0few76-cjW_NLXO_zu5Ry3GHdIJMi0I63FVvExcb8vLOGG0j6HnUBYG8wLIswPQx694oPuyixEZVxEg3rMRSBHUXhm-39IGAeoEV-bz7UnZ0xckkwUMSD-cXfZJ7lm8f80J_sEVC1y/s320/WhatsApp+Image+2020-01-03+at+12.45.27.jpeg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Tyle, że jest kolejny problem. Jest środa wieczór, a ja nie mam roweru na sobotnie Gravelondo. Desperackie poszukiwania kończę w... Wysepce. W piątek, po pracy odebrałem pięknego, czarnego, błyszczącego Specialized Comp E5 2020. Rozmiar 56 nie był dla mnie idealny, jednak żeby zapewnić mi maksimum komfortu Robert zamontował dłuższy mostek. Rower dostałem też na specjalnie dobranych, pod sobotnie brodzenie w błocie, oponach - Continental Race King.</div>
<div style="text-align: justify;">
Pierwszy test roweru zrobiłem jeszcze tego samego dnia. Nie chciałem, żeby coś mnie zaskoczyło w sobotę. Szczególnie, że na Gravelondo nie powinno się liczyć na litość - z jakiegoś powodu zostajesz to żegnasz się (jak zdążysz) z grupą i dalej walczysz solo, bądź dołączasz do kolejnej grupki.</div>
<div style="text-align: justify;">
Na pierwszy rzut oka Diverge nie różni się niczym od innych rowerów. Może jedynie prowadzenie tylnego trójkąta zwróciło moją uwagę. Dopiero po dokładniejszych oględzinach zauważa się nietypową budowę sterów. A to za sprawą Future Shock, czyli amortyzacji jaką Specialized umieścił w rurze sterowej. W pierwszej chwili miałem dość mieszane odczucia co do tego. Szczególnie, że na szybkim przelocie po kratce betonowej wielkiej różnicy nie odczułem. Przy większych dziurach też szału nie było. Doceniłem to dopiero w sobotę kiedy z pełną prędkością lecieliśmy po pofałdowanych szutrach. Kiedy większość walczyła aby utrzymać kierownicę - ja mogłem płynąć przed siebie. Jedyne czego żałuję to to, że Specialized nie umieścił żadnej amortyzacji pod tyłkiem.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhYU997hrGJEwofXaElZ__bx4WSC75jlBVQRxSjfYglMLO43saboUolohZEML8ND8YwKeYhXkYiEnbuIkG97sFSqYE9_Bz5KY2yfUW9C1wqA-C143yr3ICE6JAX6eiVRrwj0yTasIvhcd8I/s1600/WhatsApp+Image+2020-01-03+at+12.45.20.jpeg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhYU997hrGJEwofXaElZ__bx4WSC75jlBVQRxSjfYglMLO43saboUolohZEML8ND8YwKeYhXkYiEnbuIkG97sFSqYE9_Bz5KY2yfUW9C1wqA-C143yr3ICE6JAX6eiVRrwj0yTasIvhcd8I/s320/WhatsApp+Image+2020-01-03+at+12.45.20.jpeg" width="240" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Względem Krossa miałem też inny napęd. Panowie ze Speca zamiast rodzimego sramowskiego 1x11 wstawili do swojej maszyny japońskie Shimano w wydaniu 105 - 2x11. Nie mam uprzedzenia do Shimano. Na szosie korzystam z ich elektrycznej Dura Ace. Cenię sobie bardzo jej precyzję i w ogóle. Jednak kiedy zjeżdżam z asfaltu, taplam się w błocie, skacze, wywalam się na lodzi i śniegu - wolę chodzące wręcz brutalnie napędy SRAM. Tym bardziej, że jedna przerzutka oznacza, że w przypadku awarii trzeba wymienić tylko jedną przerzutkę. A chyba każdy kto spędzał zimy na zewnątrz wie, że do napędów w zimówkach nie można się za mocno przywiązywać ;)</div>
<div style="text-align: justify;">
To co wyczułem już na pierwszej, piątkowej jeździe w sobotę się potwierdziło - Diverge był zdecydowanie mniej agresywny niż mój przełajowy Kross. Siedziałem wygodnie, wysoko - rozmiar 56 tylko potęgował te wrażenie. Nie miałem ochoty się ścigać na tym rowerze, ale cholernie chciałem jechać dalej i dalej. Pod koniec Gravelondo chciałem nawet dorzucić 20 kilometrów ekstra. Dopiero intensywny opad śniegu (w zasadzie to śnieżno - lodowy armagedon) odciągnął mnie od tego pomysłu. </div>
<div style="text-align: justify;">
Nie chciałbym tylko, żeby ktoś pomyślał o Diverge jak o jakimś krążowniku szos. Kiedy się chce można nim jechać naprawdę szybko. Udało mi się utrzymać koło jadąc z Arkiem Zarzyckim czy Michałem Bogdziewiczem, a to naprawdę dobrze świadczy o tym sprzęcie ;)</div>
<div style="text-align: justify;">
Pozytywnie zaskoczony byłem również oponami. Kiedy paru chłopakom koło uślizgiwało się podczas podjazdu pod Smołdzino - Continentale pięknie wgryzały się w podłoże i wciągały moją ciężką dupę na górę.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjqaAFdVHQMJintAFzggfy37QBxsM4rXn7dM_swPq9ZM1ZvuMkqphRSWz1LaUVvwFUfS70jZ1x6s1o3It0kQj16t0CfFK9HGEjV-qq3zl7Et0gIvh_NhDpx8gKxdCDVFkVuZhohk-cBhOo-/s1600/WhatsApp+Image+2020-01-03+at+12.45.49.jpeg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjqaAFdVHQMJintAFzggfy37QBxsM4rXn7dM_swPq9ZM1ZvuMkqphRSWz1LaUVvwFUfS70jZ1x6s1o3It0kQj16t0CfFK9HGEjV-qq3zl7Et0gIvh_NhDpx8gKxdCDVFkVuZhohk-cBhOo-/s320/WhatsApp+Image+2020-01-03+at+12.45.49.jpeg" width="240" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Nie byłbym sobą gdybym nie sprawdził jak Diverge poradzi sobie różnych okolicznościach. Po sobocie wiedziałem, że teren nie sprawia mu większych trudności - jedynie napęd w gęstym błocie i pod wodą traci nieco na precyzji :)</div>
<div style="text-align: justify;">
W niedzielę zabrałem Speca na szosę. Trochę się obawiałem, że mogę mieć problemy utrzymania koła Bartkowi, z którym się umówiłem. Na szczęście okazały się one bezpodstawne. Utrzymywanie prędkości >30 km/h, kiedy było to konieczne, nie stanowiło większego wyzwania.</div>
<div style="text-align: justify;">
Jednak miejscem gdzie najbardziej mnie urzekł Diverge był... dojazd do pracy. Po prostu. Trochę asfaltu, trochę szutry, jumbostrada, miejska dżungla z krawężnikami, torami, dziurami i w ogóle. A w tym wszystkim ja z bagażnikiem, dwoma sakwami, pełnym oświetleniem i całym ekwipunkiem. Chyba pierwszy raz tak przyjemnie minęła mi droga do firmy.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Nie będę pisał o szczegółach geometrii, stopie aluminium z jakiego wykonano ramę, schowanych w ramę przewodach i linkach - to wszystko można znaleźć na stronie producenta. Ze swojej strony dodam tylko, że Diverge w moim odczuciu to rower, który pokazuje, że potrzebna była taka kategoria jak GRAVEL. Specialized pokazał nam rower, który nie jest ani szosą, ani przełajem, ani rowerem górskim czy trekingowym. Mamy tutaj dwa koła, które niezależnie od celu naszej wyprawy po prostu nas dowiozą sprawnie na miejsce - podłoże nie ma specjalnego znaczenia. Każdorazowo siadając na Diverge można rzec - <i>Ahoj przygodo!</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
PS: Ostatecznie widzę, że jednak jest to test roweru :) Nie żaden profesjonalny raport, a po prostu zbiór moich subiektywnych odczuć. W tym miejscu chciałbym jeszcze raz podziękować ekipie <a href="https://www.wysepka.pl/140-rowery-gravel" target="_blank">Wysepki</a>, za możliwość jazdy na tej maszynie - DZIEKI!</div>
Małyhttp://www.blogger.com/profile/02955181802826186273noreply@blogger.com2