Na skróty

18 kwietnia 2015

Czas nadrobić zaległości

   W końcu, po 3 tygodniach, mogłem pobiegać po Gdańsku. Naprawdę lubię biegać wszędzie. Niezależnie od miejsca biega mi się super. Biegałem po Krakowie, Paryżu, Berlinie, Warszawie czy Krakowie. Wszędzie mi się podobało - naprawdę. Niemniej bieganie po Gdańsku ma w sobie to coś. Uwielbiam wracać na gdańskie ścieżki biegowe. A właśnie dzisiaj miałem ku temu okazję.

   Wczoraj wieczorem spotkała mnie miła niespodzianka i po powrocie, w domu zastałem urodzinowe torty. Tak, tak - torty, dokładnie dwa torty :) Za oba w tym miejscu jeszcze raz serdecznie dziękuję. Po raz kolejny wczułem się w rolę solenizanta (muszę szczerze przyznać, że jest to całkiem przyjemna fucha :) ). Jednak nie o tym chcę pisać. Wśród gości była moja siostra i to właśnie z nią się umówiłem na sobotni trening. Rozważaliśmy nawet bieg urodzinowy na tradycyjnym dystansie, a więc 1 rok = 1 kilometr. Tyle tylko, że 26 kilometrów nie wydawało się zbyt rozsądnym pomysłem. Nie zamierzałem przeholować tydzień po maratonie. Umówiliśmy się, że będziemy biegli tak długo... jak będzie nam się chciało (jednak nie dłużej niż do 10, aby Mała zdążyła do pracy).
   Na sobotnie śniadanie po raz pierwszy od dłuższego czasu wciągnąłem owsiankę. Tak, tego mi było trzeba i tego mi brakowało. Po owsiance można latać, a co dopiero biegać. Ciągle mam problemy z przeziębieniem, ale po moim śniadaniu mistrzów czułem moc. Nie mogłem się doczekać kiedy w końcu wyruszę na trasę.
   Mała zameldowała się chwilę przed 8, a już 5 minut później łapaliśmy łączność z satelitami. Kiedy tak staliśmy przed klatką schodową pogoda naprawdę nie zachęcała do aktywności. Nie dość, że wiał silny wiatr to jeszcze trafiło nam się... gradobicie, które po chwili zmieniło się w ulewę. Na szczęście zanim na dobre wystartowaliśmy już po opadach nie było śladu. Było zimno i wietrznie, ale poza tym było ok.
   Zaplanowałem, że z Zaspy polecimy prosto do lasu. Dalej ścieżkami TPK chciałem skierować się w stronę Sopotu.

   Zaczęliśmy dość... no właśnie, nie spokojnie, a szybko. Dla mnie nawet zbyt szybko. Wiedziałem jednak, że jak wbiegniemy do lasy to chcąc nie chcąc na pewno zwolnimy :) I faktycznie, o ile jeszcze na początku zawracałem sobie głowę takimi pierdołami jak zatrzymywanie Gremlina na czerwonym świetle czy przy wiązaniu buta, o tyle później już całkowicie dałem sobie z tym spokój. Różnica między najwolniejszym i najszybszym kilometrem wynosiła... ponad 5 minut :)
   Jak się biegało z Małą? Wiadomo - jadaczki się nam nie zamykały. Praktycznie non stop gadaliśmy. A to o maratonie w Paryżu, a to o zbliżającym się biegu w Gdańsku, o półmaratonie w Grudziądzu. Czy przewijały się jakieś tematy niezwiązane z bieganiem? Pewnie tak, ale... nie pamiętam :)
   A wracając do samego biegu - już niemal zapomniałem jak bardzo te górki potrafią dać w kość. A potrafią, cholera i to jak! Pod najbardziej strome bez wyrzutów podchodziłem, ale przy okazji tych mniejszych starałem się biec. 

   Zaraz po tym jak minęliśmy 9. kilometr wbiegliśmy z powrotem do miasta. Ostatnio często unikam miejskiego zgiełku, ale dziś naprawdę miałem ochotę polatać po gdańskich chodnikach. Odwiedziliśmy Żabiankę, pobiegaliśmy po Przymorzu, aby w końcu wrócić do miejsca startu - na Zaspę. 
   Pokonaliśmy w sumie 15 kilometrów, z czego 13 bardzo spokojnie. W końcówce postanowiłem nieco dokręcić śrubkę i nie wiem czy to nie był duży błąd. Na jakieś 300 metrów przed końcem poczułem ból w prawym udzie. I cholera czuję go do teraz. Mam nadzieję jednak, że to nic poważnego. A żeby nie kończyć tak pesymistycznie to dodam, że na tym ostatnim kilometrze uzyskaliśmy tempo 4:16/km <jupi>

1 komentarz:

  1. Nie ma to jak u siebie :)

    Bardzo ładne tempo : 4:16 na ostatnim kilometrze a 15 kilometrów + gadanie to niezły wyczyn - pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń