fot. Tomasz Ferenc |
Fot. Mateusz Kuchtyk |
Tak, tak - dobrze czytacie. Nie robiłem nic i nagle postanowiłem wystartować w wyścigu przełajowym. A żeby podkreślić to nicnierobienie - dzień przed wyścigiem wróciłem z fantastycznej zabawy weselnej, z drugiego końca Polski :)
Fot. Monika Kaczmarek |
Przy śniadaniu zapytałem Mieszka czy nie chce wybrać się ze mną na zawody. Chciał - choć to wcale tak oczywiste nie było :) Dodał, że pojedzie, ale mam mu zabrać kask i jego rower. Nie zamierzał biernie czekać na tatę. Ciocia zgodziła się zostać opiekunką i taką 3-osobową ekipą zameldowaliśmy się na gdańskim Chełmie.
Cała impreza choć miała charakter zabawy to została naprawdę świetnie przygotowana. Trasa była rewelacyjna, o czym przekonałem się już na jej objeździe. Nie było momentu na złapanie oddechu. Skakanie na rowerze, z rowerem w rękach, noszenie go, ostre zjazdy, podjazdy - cyclocross jest niesamowity. Czuję, że czas bez szosy minie bardzo szybko :)
Bez formy, wyczucia roweru, i jakichkolwiek umiejętności w pokonywaniu przeszkód - ustawiłem się tam gdzie obecnie jest moje miejsce - na szarym końcu. Początek tego typu wyścigów wyglądał tak jak musiał wyglądać, szczególnie w przypadku ostatnich szeregów - trzeba było odstać swoje w kolejce przed pierwszymi przeszkodami :)
Na szczęście dość szybko zrobiło się luźniej. Kiedy już wydawało mi się, że zaczynam się odnajdywać - utknąłem w lekkim zatorze, nie nabrałem prędkości i podczas przeskakiwania nad konarem dobiłem tylnym kołem. Efekt? Ciśnienie w tylnym kole z 2,5 bara zjechało do niecałego bara. Miałem mleko i ogromne chęci dalszej jazdy więc... dojechałem do miejsca, gdzie miałem najbliżej na parking i poleciałem po pompkę. Szybka akcja i w drogę. Drugie okrążenie było najszybszym w moim wykonaniu. Udało się dogonić kolegę z którym kończyłem pierwszą pętlę. Wydawało mi się, że jest już z górki.
Niestety, błąd na 3 kółku. Wbiegałem po schodach, potknąłem się i trzymając rower na ramieniu uderzyłem przednim kołem w kant schodka. Mleko tryskało zewsząd - z jednego rantu, z drugiego rantu, z dziury w oponie. Znowu pobiegłem na parking - tym razem pompką poratował mnie Michał z DropBikes.pl. Pierwsza próba zakończyła się fiaskiem - mleko nie chciało zakamuflować efektów mojego błędu. W zasadzie byłem już pogodzony z zakończeniem wyścigu. Jednak po kilku minutach spróbowaliśmy znowu i.... eureka, trzyma! No więc ponownie wróciłem na trasę.
Gdybym pojechał się ścigać to pewnie już po pierwszym defekcie dałbym sobie spokój, ale tym razem zależało mi przede wszystkim na doświadczeniu. Zaliczyłem więc kolejne okrążenie - 4 i ostatnie tego dnia.
Bawiłem się naprawdę świetnie, ale nie będę też ściemniał, że było lekko. Średnie tętno na poziomie blisko 180 bpm pokazuje nie tylko w jakiej dupie jestem z formą, ale również to, że nie oszczędzałem się. Co miałem to dałem, a na fajerwerki jeszcze przyjdzie czas :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz