Takie właśnie cele przyświecały naszej sztafecie podczas 2. PKO Biegu Charytatywnego. Dzień przed biegiem Antoni zapytał czy bierzemy udział tylko i wyłącznie dla zabawy czy walczymy na maksa. Zgodnie uznaliśmy, że przede wszystkim będziemy się dobrze bawić, ale przy okazji chcemy się konkretnie zmęczyć. Czy się udało? No pewnie, ale po kolei.
W zeszłym roku odbyła się pierwsza edycja tej imprezy. Bardzo spodobała mi się idea - 5-osobowa sztafeta biega przez godzinę czas, a za każde okrążenie PKO BP wpłaca pieniądze na posiłek dla potrzebujących. Sama organizacja też była najwyższych lotów. Wiedziałem, że wrócę na bieg również w tym roku. Niemniej drużynę udało się zebrać w ostatniej chwili. Dopiero na kilka godzin przed początkiem zapisów dogadaliśmy się jak będzie wyglądał nasz skład. A ten udało się zebrać naprawdę mocny. Mała w ostatnim czasie rzadko wraca z jakiś zawodów bez pudła. W dodatku życiówka sprzed tygodnia potwierdzała, że jest w formie. Zibi to ubiegłoroczny triumfator PKO Biegu Charytatywnego. Tomek ma więcej wygranych parkrunów niż ja z Małą łącznie startów. A do tego wszystkiego Antoni Grabowski, czyli Poranny Biegacz - III zawodnik PZU Gdańsk Maratonu, II w Biegu o Kryształową Perłę Jeziora Narie, IV na Chudym Wawrzyńcu. No i ja. W takim towarzystwie czułem się nieco jak ubogi krewny, ale wiedziałem, że tanio skóry nie sprzedam.
Na stadionie AWFiS w Gdańsku pojawiliśmy się z Pati i Mieszkiem już chwilę po 10. Pogoda była idealna. To znaczy idealna dla kibiców - słońce i nieco ponad 20 stopni niespecjalnie zachęcały do biegania :)
Początkową sielankę przerwał nieco komunikat organizatorów, że w trakcie biegu nikt nie może przebywać na trawie wewnątrz stadionu. Mało brakowało, a Mieszko nie mógłby poharcować na trawie. Na szczęście udało się znaleźć kompromis.
Odbiór pakietów poszedł naprawdę sprawnie. W zasadzie to największym wyzwanie, jeszcze przed biegiem, było oparcie się tym wszystkim łakociom, które przynosiły panie w koszach. Co chwilę można było usłyszeć - "Może krówkę?" "Jabłko? Woda?" "Proszę poczęstować się bakaliami".
Na szczęście się udało. Chwilę przed 11:30 byliśmy już w okolicach startu. Ustaliliśmy, że na pierwszej zmianie poleci (jak się okazało - co widać na zdjęciach - potraktował to dosłownie!) Tomek, a później Zibi, ja, Mała i wszystko zakończy Antoni.
Tomek zaczął w swoim stylu - niecała minuta i jako pierwszy zameldował się w strefie zmian. Mocny bieg Zibiego i mogłem ruszać. Byłem taki zaaferowany, że nie zdążyłem włączyć Gremlina. Poleciałem naprawdę mocno. Jak na mnie to zdecydowanie za mocno. Po przekazaniu pałeczki ledwo utrzymywałem się na nogach. Dwójki piekły niesamowicie. W dodatku miałem wrażenie, że ktoś je zalał betonem.
Pierwsza zmiana zajęła nam około 6 minut! W tym momencie byliśmy drudzy. Wiadomo było, że zwolnimy. Pojawiało się tylko pytanie - jak bardzo?
Naszym dużym atutem byli kibice. Na starcie zagrzewała nas Ewa z Antkiem, w połowie pierwszej setki czekała Pati z Mieszkiem, a w końcówce jeszcze masa znajomych. To właśnie jest ten plus startowania na własnym podwórku.
Nazwaliśmy się Gdańskie Lwy - musieliśmy więc pokazać pazur. Nikt nie odpuszczał. Mimo aż 70 drużyn na trasie nie dochodziło do zbyt wielu niebezpiecznych sytuacji. Oczywiście kilka razy zdarzało się, że ktoś na kogoś wpadł, ale ogólnie było w porządku.
Po 15 minutach od startu wysforowaliśmy się na czoło stawki. Mimo, że dzisiaj najważniejszy był charytatywny charakter biegu to jednak walka o jak najlepszy wynik nas nakręcała.
Na kilka minut przed końcem musieliśmy wybrać kto poleci na ostatniej zmianie. Na 3:30 do końca poleciał Antoni, później Tomek i na ostatnie okrążenie ruszyłem ja. Naprawdę dałem z siebie wszystko. Kiedy dobiegłem do strefy zmian marzyłem tylko, aby oddać komuś pałeczkę, a tam - "Nie, nie - biegnij dalej". Ależ byłem wściekły. Przynajmniej do momentu kiedy okazało się, że zostało... 4 sekundy.
Chwilę później spiker zarządził koniec zawodów. Pokonaliśmy w sumie 47 okrążeń i 20 metrów! Tym samym uplasowaliśmy się na pierwszym miejscu wśród gdańskich sztafet oraz zapewniliśmy 47 posiłków dla potrzebujących dzieciaków!
Na koniec zrobiliśmy jeszcze rundę honorową z Anną Rogowską i co najważniejsze z... Mieszkiem. W końcu truchtałem z synek w wózku :) Zaliczyliśmy nasz męski debiut!
Na koniec chciałbym podziękować dla całej wspaniałej drużyny, z jaką miałem okazję biec - byliście fantastyczni! Dziękuję też kibicom - szczególnie tym moim ukochanym :)
Świetna galeria - podlinkowałem ją w swoim wpisie. Nogi miękną od samego oglądania :)
OdpowiedzUsuńpko bieg charytatywny, to była naprawdę świetna impreza
OdpowiedzUsuń