W zasadzie post ten w ogóle nie powinien się pojawić. Nie planowałem opisywania minionego weekendu. I to nawet pomimo faktu, że naprawdę jest o czym pisać - zawody, wyjazd w rodzinne strony. Jeszcze nie tak dawno nie było opcji, żeby na blogu nie pojawiła się relacja z zawodów. Tyle, że od tego "nie tak dawno" trochę się pozmieniało. I zmienia się ciągle. I to chyba przez te zmiany nie mogę się połapać i znaleźć tych 45-60 minut dziennie na bloga. Niestety (a w zasadzie stety) blog ma dość niski współczynnik istotności w moim życiu. Rano nie piszę, bo wolę iść na trening. Później praca, a wieczorem chcę choć chwilę pobyć z synem nim położymy go spać oraz z Pati jak już maluch śpi. Pisać mogę tak jak teraz - kiedy mam dzień wolny, a Mieszko utnie sobie drzemkę. A i tutaj nie mam pewności, że nie będę musiał przerwać swojego potoku słów :)
Tyle tytułem wstępu. Wstępu, który w tym konkretnym wpisie, jak już zacząłem go tworzyć, znaleźć się musiał.
... no właśnie - Mieszko wstał, więc dalsza część musi poczekać :)...
... jestem, znowu mam chwilę przerwy :) ...
Musiał ponieważ sam wpis został sprowokowany wpisem Tomka (runaroundthelake). A Tomek jak wytrawny snajper trafił w czuły punkt, bo choć zdaję sobie sprawę, że są rzeczy ważne i ważniejsze to trochę mnie gdzieś uwiera fakt, że zaniedbałem coś fajnego. Coś co kiedyś może być fajną pamiątką.
Jednak ta historia ma jeszcze jeden ciekawy wątek. Otóż ja nie przeczytałem wpisu Tomka leżąc w domu na kanapie. Ja go przeczytałem... na 7. kilometrze niedzielnego wybiegania. Pewnie zapytacie co to za trening, w trakcie którego czytam sobie newsy na ekranie telefonu. I to ja, który wiele razy powtarzał, że nie lubi brać telefonu na bieganie. A no tym razem wziąłem. I jakoś tak się złożyło, że na tym 7. kilometrze po niego sięgnąłem. I akurat ukuło mnie w oko powiadomienie na FB. Zobaczyłem, otworzyłem, przeczytałem i tym oto sposobem zamiast pobiec najkrótszą drogą do domu - strzeliłem, tak jak planowałem, długie wybieganie. A zanim wziąłem ten telefon byłem już gotowy skończyć bieg. Od samego początku męczyłem się z bólem nogi. Miałem dość, byłem zrezygnowany i kontynuowanie biegu było ostatnią rzeczą na jakiej mi zależało.
I właśnie wtedy dostałem kopa. Motywacyjnego kopa. W gruncie rzeczy przeczytałem o sobie kilka miłych słów. Mojego ego zostało połechtane. Chęć powrotu do domu minęła. Kolejne kilometry były najprzyjemniejszymi od długiego czasu. Nim się obejrzałem miałem już w nogach półmaraton. Dzięki Tomek! Tego mi było trzeba. Nie obiecam, że teraz znowu będę pisał relację z każdego swojego treningu. Mało tego - wiem, że nie będę już tego robił. Ten czas minął. Niemniej będę się starał wejść i od czasu do czasu napisać, co u mnie słychać. Dać znać, że żyję i że ciągle jeszcze udaje mi się wygospodarować czas na machnięcie kilku (-nastu/ -dziesięciu) kilometrów.
Hej!
OdpowiedzUsuńWidzę, że przydałoby Ci się profesjonalne logo na bloga. Wykonam takie za niewielką cenę, zapraszam do kontaktu i do obejrzenia mojego portfolio http://www.dsgrafika.portfoliobox.net/
Pozdrawiam!