Ostatni wpis na blogu był o tym jak dostałem motywacyjnego kopa i tak się składa, że ten dzisiejszy będzie dokładnie o tym samym. Otóż właśnie w celu dostania motywacyjnego kopa wybrałem się na gdańskiego parkruna.
W niedzielę miałem zaplanowany start w maratonie. Tymczasem naprawdę brakowało mi takiej pewności siebie przed tym biegiem. Niby realizowałem bez zarzutów plan treningowy, ale ale ale... Brakowało mi długich wybiegań. Ostatni start w Baninie pokazał, że w zasadzie postęp jest niewielki również w kwestii szybkości. Większych progresów nie miałem też na siłowni.
W ostatnim tygodniu nie zamierzałem już się wygłupiać z długimi wybieganiami. Odpuściłem też nieco siłownię, żeby nabrać świeżości. W zasadzie jeździłem tylko rowerem i pływałem. A dawkę pozytywnej energii postanowiłem sobie zapewnić szybkim, ale i krótkim bieganiem na parkrunie.
W sobotę wstałem skoro świt. Na śniadanie wsunąłem owsiankę i pojechałem prosto... na basen. Miałem jeszcze do wykorzystania karnet, dlatego przyjąłem, że basen wielkiej szkody mi nie zrobi i mocno nie zmęczy. Nieco ponad pół godziny w wodzie, drugie tyle na saunie i mogłem ruszać w stronę Parku Reagana, po drodze zgarniając jeszcze Małą.
Sam bieg chciałem potraktować nieco poważniej dlatego zrobiłem krótką rozgrzewkę. Plan był następujący - bieg po 4:20/km. A więc dokładnie tak jak podczas najszybszej "parkrunowej piątki" w tym roku. Ewentualnie na ostatnim kilometrze chciałem powalczyć o poprawienie czasu z początku marca (21:02).
Punktualnie o 10 ruszyliśmy. Ustawiłem się dość blisko przodu dlatego nie miałem większych problemów z osiągnięciem zaplanowanej prędkości. W zasadzie patrząc na czas pierwszego tysiączka to problem był raczej taki, że leciałem za szybko. Czas 3:56 nie wróżył mi niczego dobrego. W Baninie też zacząłem podobnie i szybko zostałem sprowadzony na ziemię.
Banino to jednak przeszłość. Dziś był kolejny bieg i kolejna walka. Planowo zwolniłem. Drugi tysiączek wyszedł po 4:11. Ten odcinek wzdłuż plaży jest dla mnie zawsze najtrudniejszy więc cieszyłem się, że wyszedł w miarę żwawo.
Drugą pętlę zacząłem biegnąc bark w bark z innym biegaczem i teraz uważam, że to najlepsze co mogło mi się przytrafić. Taka biegowa walka zawsze wyzwala dodatkowe siły. Dzięki temu po raz kolejny biegnąc wzdłuż plaży odnotowałem czas 4:11.
Został mi już tylko ostatni tysiączek. Choć każdy kto choć raz biegł w Gdańsku wie, że ten tysiączek to w zasadzie "tysiączek", bo jednak koło 100 metrów mu brakuje :)
Od początku biegu wiedziałem, że muszę przyspieszyć w końcówce. Starałem się kontrolować tempo biegu oraz oddech przez 90% dystansu. Za to końcówka to już był bieg nie z głową, a z serduchem.
Na mecie zameldowałem się po... 20 minutach oraz 0,40 setnych sekundy ostatnia kilometr pokonując w tempie 3:50/km. Podsumowując - przyszedłem na parkruna po zastrzyk motywacji i taki na pewno dostałem! Czego jak czego - szybkości mi w niedzielę brakować nie będzie. Tak jak dzisiaj - tak i jutro dam z siebie wszystko! Plan jest na 3:30. Co z tego wyjdzie? O tym będzie kolejny wpis :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz