Na skróty

23 kwietnia 2017

Ciężki debiut na bieżni - relacja z I Mistrzostw Powiatu Lidzbarskiego w biegu na 5000m

   Po 3. Gdańsk Maratonie zostały już tylko wspomnienia - miłe wspomnienia. Dość niespodziewanie zrobiłem sobie krótką, kilkudniową przerwę od biegania. Jednak i ona dobiegła już końca. Od początku tygodnia wróciłem do normalnego rytmu treningowego. Wiedziałem co będę robił w poszczególne dni z jednym małym wyjątkiem - sobotą.
   Pierwotnie chciałem pobiec parkrun. Z tym, że pojawiła się opcja wyjazdu na Warmię do rodziców. W Lidzbarku parkowej piątki, przynajmniej na razie, nie ma. Pomyślałem więc, że może lepiej będzie zaliczyć długie wybieganie po malowniczej okolicy. I pewnie tak bym zrobił, gdyby nie rzucił mi się w oczy wpis Marka informujący od odwołanych zajęciach BBL ze względu na... I Mistrzostw Powiatu Lidzbarskiego w biegu na 5000m. Kurczę - chciałem pobiec mocną piątku i dostałem ku temu idealną okazję. Niewiele myśląc napisałem maila do OSiRu i już po chwili miałem odpowiedź, że w sobotę rano będę musiał tylko podpisać zgłoszenie. Pięknie!

   Sam bieg i jego ranga jakoś nie wywoływały u mnie drżenia nóg. Miał to być dla mnie mocny trening i w zasadzie to nie mogłem się go doczekać. W dodatku tato stwierdził, że on też z chęcią machnie piątkę na stadionie. 
Prawdziwy zwycięzca dzisiejszego dnia!
   Rano z zapisami nie było większego problemu - szybko, sprawnie i konkretnie. Szkoda tylko, że tak jak w 2013 roku znowu zamiast wydrukować numery startowe i wsadzić je w foliowe koszulki dostaliśmy "śliniaki" :) Ale to większą niespodzianką nie było. Bardziej zmartwiła mnie tylko wiadomość o tym, że start może być podzielony na dwie tury - na kobiety i mężczyzn, jeżeli tych pierwszych zgłosi się duża ilość. Oczywiście w regulaminie nie było o tym słowa. Niemniej o podejściu organizatorów do regulaminu będzie jeszcze w dalszej części relacji.
   Na stadion przyjechaliśmy całą rodziną około 9:40. Najbardziej zaaferowany wszystkim był oczywiście Mieszko. Po bieżni latał jak szalony :)
   Około 10:00 nastąpiło oficjalne otwarcie zawodów. I tutaj poza przemowami usłyszeliśmy, że najpierw wystartują kobiety, a później mężczyźni, co ma na celu "podniesienie atrakcyjności zawodów". Stawiam dolary przeciwko orzechom, że nikt z zawodników ani obserwatorów nie był zadowolony, że przy tej temperaturze i przeszywającym wietrze będzie musiał spędzić dodatkowe kilkadziesiąt minut na stadionie. Decyzja była tym bardziej trudna do zrozumienia, że w sumie pobiec miało mniej niż 10 kobiet.
   No ale co poradzić. Ponownie wciągnąłem bluzę i spokojnie czekałem, aby raz jeszcze ruszyć na rozgrzewkę.
   W końcu około 10:40 zostaliśmy odesłani na start. Problemy techniczne nie pozwoliły na uruchomienie elektronicznej tablicy z czasem, więc międzyczasy trzeba było łapać samemu. Ręczny pomiar czasu dodawał ekskluzywności biegowi, bo na zawodach lekkoatletycznych jest już coraz rzadziej spotykany.
   W końcu około 10:45 usłyszeliśmy wystrzał startera i ruszyliśmy. Do pokonania było 12,5 okrążenia. Nigdy nie startowałem na zawodach na bieżni. No może poza sztafetą charytatywną, ale to zupełnie inna bajka.
   Znałem kilka osób, jednak wiedziałem, że ich tempa nie będę w stanie utrzymać. Liczyłem, że znajdzie się ktoś kto będzie chciał pobiec podobnie jak ja. Jaki czas mnie interesował? Każdy poniżej 21 minut wziąłbym w ciemno. Niemniej nie będę ukrywał, że marzyło mi się zakręcenie w okolicach 1200 sekund.
   Początek jak to początek - kilka osób wyrwało mocno do przodu. Sam też mocno się nie oszczędzałem i pierwsze 200 metrów zamknąłem w 43 sekundy. Za mocno. Zwolniłem. Wydawało mi się, że tylko nieznacznie. Niemniej tylko mi się wydawało - 1:36 to już było tempo na 20 minut. A w tym wszystkim najgorsze było to, że wcale mi się nie biegło lekko. Tak jak powinno, bo ciężki oddech po 600 metrach nie wróżył dobrze.
   W dodatku nie było nikogo kto chciałby mi pomóc z tym cholernym wiatrem. Czołówka daleko odjechała, a za plecami nie czaił się nikt, a na każdych 400 metrach przez mniej więcej połowę testował nas tzw. #wmordęwind.
   Pierwsze okrążenie było zarazem ostatnim na jakim osiągnąłem 1:36. Później już tylko systematycznie zwalniałem. Odnotowałem kolejno 1:38, 1:42, 1:43 i zatrzymałem się dopiero na 1:44. To już było tempo, które byłem w stanie utrzymać przez dłuższy czas. 
   Tylko co to za tempo. Na ostatnim treningu robiłem dychę niewiele wolniej. Dwa tygodnie wcześniej na parkrunie pobiegłem piątkę po 4:04/km. Zmęczenie po maratonie? Wiatr? Gorsza dyspozycja? W zasadzie nie wiem, ale coś nie grało.
   Przyspieszyć udało mi się dopiero w końcówce i  na mecie zameldowałem się po około 21 minutach od startu. Na pocieszenie został fakt, że zająłem 6. miejsce i zgodnie z zapisem w regulaminie: "Zawodnicy nagradzani w kategorii open kobiet i mężczyzn nie otrzymują nagrody po raz drugi w kategorii najlepszy mieszkaniec/ mieszkanka ( NAGRODY NIE DUBLUJĄ SIĘ)", zdobyłem pamiątkowy puchar. Tak mi się przynajmniej wydawało, bo organizator nic sobie nie robił z regulaminu. Pati nawet zapytała prezesa OSiRu o ten zapis, jednak ten zdobył się jedynie na "groźne spojrzenie", a słysząc to p. starosta zapytał jedynie z uśmiechem na ustach "A co Pani czytała regulamin?".

   Smutne w tym wszystkim nie jest to, że nie dostałem kawałka plastiku za 15 złotych. Naprawdę nie o to chodzi. Smutne jest to, że ludzie mają takie podejście do swojej pracy, do organizowanych przez siebie przedsięwzięć. Organizator wymaga od uczestników przestrzegania regulaminu, podczas gdy sam podchodzi do niego dość luźno. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że zadziałały tutaj cudowne skróty klawiszowe Ctrl + C, Ctrl + V, ktoś wprowadził kilka zmian i voilà. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że raczej nie wszyscy w OSiR zapoznali się z owym dokumentem. 
   W ostatnim czasie miałem okazję współpracować z ludźmi z gdańskiego GOSem, spotkałem się z p. dyrektorem Paszkowskim, od kuchni widziałem jak wygląda organizacja imprezy sportowej. Powiem szczerze, że jest to ogromne przedsięwzięcie, ogrom pracy, ale efekty - Ci co startowali w Gdańsk Maraton bądź Biegu Westerplatte wiedzą o czym mówię - POEZJA. Być może pracownicy lidzbarskiego OSiRu powinni się skontaktować z Gdańskim Ośrodkiem Sportu, zapytać o to czy o tamto, przyjrzeć pewnym kwestiom, bo ewidentnie jest nad czym pracować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz