... i doznajemy szoku. To czuć już od pierwszego kroku. Jak tylko lewa noga poderwie nas w górę, jak prawa dotknie ziemi. Już to wiemy. Może nie wiemy jakie są rozmiary tego zjawiska i jak długo nas będzie niosło. Jednak tego, że nieść będzie jesteśmy pewni.
Dzisiaj organizm nie musi się dogrzać. Głowa nie potrzebuje 2-3 kilometrów, aby nabrać ochoty. Walki z samym sobą, aby skrócić trening? Nie dzisiaj. To jest ten dzień.
Pierwszy kilometr robisz w tempie w jakim w obecnym sezonie jeszcze nie pobiegłeś nawet dychy. Niby wiesz, że nie powinno się tak mocno zaczynać treningu.Tylko co z tego skoro noga podaje aż miło.
Myślisz sobie, że spróbujesz pobiec tak jeszcze kilometr może dwa i potem zwolnisz. Tyle tylko, że jak Gremlin daje Ci znak, że trzy tysiączki minęły nie wiedzieć kiedy - jesteś tak blisko piątki, że szkoda byłoby odpuścić.
Po osiągnięciu i tej granicy zdajesz sobie sprawę, że jeszcze przez co najmniej kilometr masz przed sobą profil trasy wręcz zachęcający do mocnego biegania. Opuścisz później, gdy zaczną się górki.
Na te rzecz jasna długo nie musisz czekać. Tylko czy łagodne, kaszubskie pagórki mają spowodować że się zatrzymasz, zwolnisz, odpuścisz? Ty, który chcesz jechać biegać w góry? Prawda, że byłoby głupio?
Wiesz, że tempo zapewne nieco spadnie. Niemniej zdajesz sobie sprawę, że tętno raczej nie. Walczysz dalej. Żeby głowa się nie buntowała idziesz z nią na układ - mocna dycha i kończymy. I od razu robi się lżej. Ustaliłeś już definitywną granicę. Teraz wystarczy zrobić swoje.
Lewa, prawa przy akompaniamencie głośnego lekkiego sapania zamykasz dyszkę mocnym finiszem. Patrzysz na zegarek i już wiesz - tak szybko jeszcze w danym roku 10 kilometrów nie pokonałeś. A przecież wiesz, że jesteś po tygodniowym roztrenowaniu, opchany świątecznym makowcem i wszystko co najlepsze ma dopiero przyjść...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz