Po zawodach w Strzepczu nie mogłem się doczekać kolejnego wyścigu z serii Cyklu Cup. Tym bardziej, że miał się on odbyć w Trójmieście. Żadnych dalekich wyjazdów - impreza pod nosem, praktycznie na własnym podwórku. To, że się na nią zapiszę było pewne. Przynajmniej w czerwcu...
Im bliżej było jednak startu tym więcej obaw się pojawiało. To miały być Mistrzostwa Pomorza. Pewne więc było, że na starcie pojawi się cała śmietanka pomorskich kolarzy, a prawdziwych koni tu nie brakuje. Dodatkowo start miał się odbywać kategoriami wiekowymi. Moja M2 miała do przejechania 9 pętli w 1:30. Jak na mnie i moje możliwość to 47 kilometrów w półtorej godziny to już nie jest wycieczka rowerowa. A pewności, że będę musiał mocno się zmęczyć, nabrałem w piątek, kiedy pojechałem zrobić chociaż jedno kółko na Petli Reja. Tyle, że wtedy byłem już na liście startowej - klamka zapadła - startuję. Chociażby po to, aby zdobyć kolejne doświadczenie.