Na skróty

8 czerwca 2020

Crème de la crème - relacja z Rondo Kartuzy #1

   Rok 2020 zostanie na pewno zapamiętany na długo. Sytuacja związana z pandemią dotknęła w zasadzie wszystkie sfery naszego codziennego życia - również sportu, również kolarstwa. Już w marcu wiedzieliśmy, że obecny sezon będzie... inny. Jaki dokładnie? Tego nie wiemy nawet dzisiaj, kiedy kalendarz startów powoli rusza po wiosenny lokaucie. Sytuacja jest bardzo dynamiczna i jedyną pewną rzeczą jest głód ścigania. Nikomu i niczemu nie ujmując - wirtualny wyścigi czy walka solo na segmentach to jednak nie jest kwintesencja tego sportu. To tylko zamiennik. Prawdziwych emocji dostarcza rywalizacja koło w koło, bark w bark. I właśnie to chciałem zobaczyć na niedzielnym Rondo Kartuzy.

   Dostałem zgodę Prezesa na ułożenie trasy naszej ostatniej ustawki. Nie zamierzałem specjalnie kombinować. Wykorzystałem to co znałem i lubiłem dzięki jazdom na Rondo Chwaszczyno. I wzorem tych ostatnich postanowiłem dodać element rywalizacji - lotne premie. Również takie jak w Chwaszczynie - podjazd pod Donimierz, podjazd pod NDW oraz Koleczkowo.
   Niemniej nasza kartuska ustawka tym różni się od imienniczki z Chwaszczyna tym, że my spotykamy się w większości teamowo. Sporadycznie pojawiają się osoby spoza Startu Kartuzy. Dlatego idea była taka, żeby co do zasady jechać w grupie, a jedynie w tych trzech miejscach dać z siebie wszystko, po czym poczekać na resztę.
   Start zaplanowaliśmy na godzinę 8:30, ale razem z Pawłem, Sylwkiem i Michałem ruszyliśmy do Kartuz nieco wcześniej, żeby zaliczyć 17-kilometrową rozgrzewkę. Oczywiście można było sobie gadać, że to rozgrzewka i jedziemy luźno, bo przecież do Kartuz jest cały czas pod górę, że szkoda by było ubić nogę skoro dzisiaj będziemy rywalizować na premiach. Innymi słowy teoria teorią, a jak tylko ruszyliśmy to zaczęło się delikatne zaciąganie. Za chwilę ktoś rzucił, że miało być luźno, przez moment nawet tak było, a po jakimś czasie znowu ktoś dokręcał. Efekt był taki, że do Kartuz dotarliśmy po 30 minutach z lekko podwyższonym tętnem.
   Chwila postoju na miejscu i zjechała się ekipa. Ponad 10 osób i praktycznie sami członkowie Startu. Na gościnnych występach był tylko Michał, który jechał z nami rozgrzewkę. Poza Grzebykiem i Łukaszem były praktycznie wszystkie mocne kopyta z naszego teamu. Zapowiadało się na naprawdę fajną zabawę.
   Ruszyliśmy jak zawsze... z lekkim obsuwem. Śmiechy, gadki, luźna guma, ale jednocześnie Monika pilnując koła wyłapała 3 QOM'y. Pierwsze pary niespecjalnie oglądały się za siebie więc co jakiś czas trzeba było dociągnąć tyły i pospawać peleton. Prezes też co jakiś czas przywoływał do porządku ekipę. #BrawoDrużyna
   Sam w głowie też układałem sobie jakiś plan na dzisiejsze premie. Zakładałem, że na pierwszy Donimierz może się czaić więcej osób, więc może być ciężko. W przypadku NDW - tam nie ma zmiłuj, jak nie masz formy to nie powalczysz, a u mnie obecnie po ponad 2 miesiącach izolowania się jest z nią krucho. Zostawało Koleczkowo... tylko nie mogłem być pewny czy pierwsze ponad 60 kilometrów mnie nie wykończy. I tak rozważając skręciliśmy w Łebnie w prawo. Zaczęły się lekkie przetasowania. Jakby mniej chętnie niektórzy wychodzili na zmiany. Każdy próbował znaleźć sobie dobrą pozycję i odpowiednio mocne koło. W końcu wjechaliśmy do Donimierza, lekki zjazd i ogień. Zaczął Sylwek, dość spokojnie, ale jednak kawałek przejechał na przodzie, a że Donimierz nie jest specjalnie długi... Przestałem kalkulować, analizować, w ogóle myślę - OGIEŃ! Szybko zyskałem kilka metrów przewagi i pewnie by mi to wystarczyło gdyby nie Adam. Gdy tylko siadłem w siodle wyskoczył mi zza pleców. I mimo, że i on nieco spuchł w końcówce to Donimierz był jego skalpem. Na trzecim miejscu dojechał Michał G. a dalej Prezes i Sylwek z Kamykiem.
   Coś mi śmierdziało - Kamyk oddał ten podjazd bez żadnej walki, a przecież doskonale wiedziałem, że ma nogę! Podjechałem, zapytałem i wszystko jasne - Paweł szykował się na NDW. Taka deklaracja w zasadzie wszystkim ułatwiła zadanie. Wystarczyło siąść mu na kole i w końcówce albo strzelić albo wystrzelić do przodu.
   Sam dojazd do NDW to w zasadzie zabawa. Za Sopieszynem udało nam się nawet z Prezesem odjechać na kilkanaście metrów i Daniel proponował dwójkową akcję, ale wygrał zdrowy rozsądek. Czekam na Kamyka i pilnuję koła.
   Oczywiście Paweł nie jest głupi, wcale się nie wyrywał do przodu od początku podjazdu. Zaczął Kuper, który stwierdził, że mu i tak wszystko jedno bo pewnie zaraz spuchnie. Chętnych do dania mu zmiany nie było, a jak już to nastąpiło to ową zmianę dali wszyscy :)
   Ta pierwsza część podjazdu to zabawa, czarowanie, ściemnianie i kombinowanie. Pierwsza selekcja nastąpiła na wypłaszczeniu. Depnął Kamyk poprawił Michał, doskoczył Adam, a ja starałem się tylko utrzymać ich koła. Po piętach deptał na Prezes, ale bez nikogo do pomocy raczej odpadł już z walki.
   Zgodnie z przewidywaniami Kamyk raczej nie dostawał żadnych zmian i to on zaczął na czele ostatnią część podjazdu. Byłem tuż za nim czekając na zryw w końcówce w jego wykonaniu. Tyle tylko, że ten zryw nie następował. Zrównałem się z nim i po minie już wiedziałem, że nie nastąpi. Co więc zrobiłem? Dołożyłem. Niewiele, ale to wystarczyło... na wszystkich prócz Adama. Znowu pojawił się znikąd i znowu nie pozostawił żadnych złudzeń kto tego dnia jest królem gór(ek). Z niesamowitą wręcz lekkością nas objeżdżał.
   Na szczycie nastąpiło lekkie rozprężenie, ktoś pojechał dalej, ktoś czekał na resztę i kiedy ruszyliśmy zwartą grupą przed siebie zorientowaliśmy się, że nie ma Kamyka i Michała. Od razu pomyślałem - Koleczkowo! Od ostatniej premii dzieliło nas niecałe 10 kilometrów. Obaj nie byli przypadkowymi gośćmi. Trzeba gonić. Ruszyłem i po chwili się zorientowałem, że jestem sam. Chłopaków dogoniłem w Nowym Dworze i od razu zaproponowałem wspólną ucieczkę.
   Szliśmy mocno po zmianach. Podjazd pokonaliśmy z zapasem. Byłem coraz bardziej pewny, że ucieczka zakończy się powodzeniem, gdy nagle w Bieszkowicach odwróciłem się za siebie i zobaczyłem, że jest w zasadzie po akcji. Sylwek, Prezes, Adam i Michał Cz. musieli dawać jeszcze mocniejsze zmiany. No więc czekał nas finisz z 7-osobowej grupki. Wiedziałem, że tam żadnego podjazdu już nie będzie. Jedyne co napawało mnie jako takim niepokojem to dłuższy finisz. Niespecjalnie się czułem na walkę przy HRmax na dystansie kilometra.
   Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Sylwek z Michałem zrobili świetną robotę i jak tylko zrobiła się między nimi przestrzeń wyskoczyłem dając z siebie ile fabryka dała. Nie oglądałem się, nie kalkulowałem - cisnąłem w korby ile fabryka dała. 
   Do trzech razy sztuka. Tym razem się udało. Choć zaraz za mną był oczywiście Adam, dalej Michał, Kamyk, Prezes i Sylwek z Michałem. 
   W Koleczkowie poczekaliśmy na resztę ekipy i wspólnie podjęliśmy decyzję, że... jedziemy do Rumi. Po co? Wiadomo - podjazd Łężyce. Po drodze mijamy jeszcze Poljana, dojeżdżamy do Rumi i zaczynamy zabawę. Tutaj już bez ostrej rywalizacji choć na czele znowu te same osoby. Długo ciągnął nas w górę Kamyk, ale na szczycie, jak zawsze tego dnia, pierwszy zameldował się Adam.
   Zresztą podobnie jak na ściance Warzno. Naprawdę szkoda, że sezon 2020 wygląda jak wygląda, bo mamy w swoich szeregach porządnego konia.
   Po cichu liczę, że mimo jazdy po różnych trasach utrzymamy ideę jazdy na premię. Taka rywalizacja pozwoli choć na chwilę poczuć smak ścigania. A jest to szczególnie ważne szczególnie teraz kiedy prawdziwych zawodów jest jak na lekarstwo. 

Donimierz:
5 pkt. Adam K.
3 pkt. Michał S.
1 pkt. Michał G.

NDW:
5 pkt. Adam K.
3 pkt. Michał S.
1 pkt. Paweł K.

Koleczkowo:
5 pkt. Michał S.
3 pkt. Adam K.
1 pkt. Michał G.

Klasyfikacja Generalna:
1. Adam K. 13 pkt.
2. Michał S. 11 pkt.
3. Michał G. 2 pkt.
4. Paweł K. 1 pkt.

2 komentarze:

  1. To był najwspanialszy jak dotychczas trening na którym byłem w 2020 roku brawo ekipa zapraszamy na kolejne niedzielne ustawki w niedzielę pozdrawiam Daniel

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale mi nasłodziłeś, dzięki �� ja chciałbym w tym miejscu podziękować Prezesowi Danielowi, on nigdy nie kalkuluje i zawsze wychodzi na mocne zmiany i pogratulować Monice, że utrzymała z nami mocne tempo, Michałowi Cz. za utrzymanie koła w mocnych zaciągach �� i oczywiście Tobie Michał za równą walkę, pasję do kolarstwa i dodatkowo do prowadzenia właśnie takiego blogu ��✌��

    OdpowiedzUsuń