Fot. Michał Bogdziewicz |
Rano jadąc autem czułem, że to może być ciężka jazda. Zdecydowanie za krótki sen, wieczorna joga i nie najlżejsze treningi od początku tygodnia sprawiły, że świeżości nie było we mnie ani odrobiny. I jeszcze te zakwasy... Skręcając rower zastanawiałem się tylko jak długo uda mi się utrzymać koło. A peletonik był naprawdę zacny. Mocnych koni nie brakowało, a i ilość była całkiem pokaźna.
Punktualnie około 7:30 nastąpił odjazd ze stacji Orlen Koszwały. Pierwsze obroty korbą i.... coś dziwnego - czuję się naprawdę nieźle. Pierwsza myśl - miłe złego początki :) No nic, jeszcze ostatnie gadki, skręt w lewo i zaczynamy pracę.
Pierwsza piątka mija nawet nie wiem kiedy. Staram się cały czas pilnować Piotra, żeby nie robić dziur w wachlarzu i nie musieć później gonić. Tętno? Zbliżone do tego, które notuję jadąc rano do pracy. Zresztą nie musiałem nawet sprawdzać wartości, bo po prostu czułem się co najmniej bardzo dobrze. Daleki jednak byłem od euforii - przede mną jeszcze ponad 70 kilometrów, a tempo wiedziałem, że nie spadnie, a wręcz przeciwnie - wzrośnie.
Zanim się obejrzałem - byliśmy już po drugiej stronie S7. Średnia prędkość 40,4 km/h, średnie tętno 142 bpm. Tym razem nie umierałem na Wyspie Sobieszewskiej. Nie odpuszczałem zmian i cały czas skoncentrowany jechałem równo jak po swoje. Ponoć wiał wiatr, rzekomo całkiem nieprzyjemny - nie wiem. Pamiętając jazdę sprzed 2 tygodni, dla mnie dziś pod tym względem było rewelacyjnie. Grupa była liczna, więc wiele czasu nie spędzało się na czele peletonu.
Chociaż standardowo na wyspie był krótki "piknik w biegu" to ponownie przekraczając S7 średnia jeszcze wzrosła. Zaskakująco niska była wartość średniego tętna. Na wartościach 150 bpm zimą realizowałem treningi tlenowe. Wszystko to wyglądało obiecująco. Pierwszy raz zacząłem się zastanawiać nad tym jak pojechać... końcowy sprint :)
Fot. Michał Bogdziewicz |
Próbowaliśmy gonić w 6, ale po 2-3 kilometrach już było wiadomo, że nic z tego nie będzie i główny sprint zostanie rozegrany między wymienioną trójką. Do ostatniego zakrętu współpraca układa się całkiem nieźle, a dalej - zabawa. Przynajmniej tak zakładałem. Aczkolwiek Agata postanowiła, że nie będzie długiego czarowania i ruszyła pierwsza niemal od początku ostatniej prostej. Szybko wskoczyłem jej na koło i choć cały trening czułem się rewelacyjnie to na kontry chłopaków nie miałem już z czego odpowiedzieć.
Podsumowując jednak całość - zajebisty trening! Najlepsze Żuławy ze wszystkich dotychczasowych. A i wcześniej wspominałem, że na drugiej pętli na pewno nie zwolnimy. No więc stratę 22 sekund z pierwszej odrobiliśmy z nawiązką i na całości poprawiłem PR o 2 sekundy ;) Za tydzień znowu mam przerwę, ale na początku czerwca melduję się znowu na Żuławach! TGV z Bodziem rusza punktualnie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz