Na skróty

28 czerwca 2021

Jaki tu spokój na na na na... - relacja z GPA na szosie Szczytno 2021

    Start w Szczytnie planowałem już od zeszłego roku. Jeszcze na mecie w 2020 roku podjąłem decyzję, że za rok wrócę i znowu powalczę o dobrą lokatę. Niemniej zapisałem się dość spontanicznie nie tak dawno temu i.... do końca nie wiedziałem czy pojadę na te zawody. Po pierwsze Szczytno jest atrakcyjne jeżeli jest połączone z weekendowym wyjazdem całą rodziną do dziadków na Warmię. Tym razem dziadków nie było. Po drugie przed rokiem byliśmy całą ekipą. Tym razem chętnych do wyjazdu nie było. Tak naprawdę jeszcze w sobotę gryzłem się z myślami czy jechać czy tym razem sobie darować. Sprawdziłem trasę - 2,5h drogi nie wyglądało źle, ponadto miałem już wszystko opłacone. A co tam - raz kozie śmierć - jadę.

   Kiedy już miałem wszystko w aucie Mieszko zapytał się gdzie jadę i kiedy odpowiedziałem, że na zawody zapytał: - "A przywieziesz mi puchar?" Lekko zmieszany odpowiedziałem, że pucharu raczej nie, ale na pewno przywiozę dla Niego i dla Mili - medal. Niemniej utkwiło mi to gdzieś z tyłu głowy, że oczekiwania w domu są znacznie większe niż pamiątkowy medal. A gdzie walczyć o puchary jak nie na GPA?

   Na miejscu zameldowałem się mocno przed czasem. Na spokojnie odebrałem pakiet, zjadłem coś i schowany w cieniu cały czas się nawadniałem. Z rozgrzewki zrezygnowałem całkowicie, bo wiedziałem, że na pewno będziemy się rozgrzewać już w trakcie jazdy.

   Jedyne czego nie przewidziałem to to, że ta rozgrzewka będzie trwała... przeszło 100 kilometrów na 105-kilometrowej trasie. W takim wyścigu jeszcze udziału nie brałem. Od początku nie było żadnej współpracy. Miganie się od wychodzenia na zmianę, spowalnianie - pracować nie zamierzał nikt, a jednocześnie wszystkie próby odjazdów były bardzo szybko kasowane. Początkowo mnie to strasznie irytowało, ale szybko uświadomiłem sobie, że jestem jednym z najcięższych zawodników, a finisz w tym roku jest nieco mniej stromy niż podczas ubiegłorocznej edycji. Idealną dla mnie więc końcówką będzie sprint z dużej grupy.

   Co do samego wyścigu to nie różnił on się niczym od spokojnego, niedzielnego coffe ride'u z tą tylko różnicą, że na czele pojawiało się jedynie kilka tych samych twarzy.

   Warto odnotować jedynie dwa fakty - po pierwsze w okolicach 100 kilometra z rowu wybiegł nam pies i wyłożył nasz peletonik. Dwie osoby szlifowały asfalt, a znacznie więcej zwiedziło pobliski rów. Szczęście w nieszczęściu - nikomu nic poważnego się nie stało, ale organizator który jechał za nami przerwał na chwilę wyścig i wznowił go kiedy wszyscy się pozbierali. I za to wstrzymanie wyścigu szczególnie wdzięczny powinien być Łukasz, który mimo, że leżał na asfalcie zdołał skutecznie zafiniszować i zgarnąć pierwsze miejsce. Tuż za jego plecami na metę wleciałem ja i Sebastian uzupełniając tym samym podium.

   Tak oto po raz drugi startując w barwach Bogdziewicz Team zdobywam swoją najlepszą jak dotąd lokatę na rowerze. Jednak miejsce miejscem, ale do domu wracałem szczęśliwy przede wszystkim dlatego, że mogłem przywieźć Mieszkowi puchar, o który rano mnie prosił!

 

 A no i na koniec jeszcze jedna rzecz, o której chciałem wspomnieć. Taka anegdotka. Otóż w wyścigu brał udział Dawid*. A kim jest Dawid? Otóż Dawid to taki uśmiechnięty nieustannie gość w super czapeczce, zajebistym stroju i na kozackim rowerze, którego pierwszy raz zobaczyłem.... po mniej więcej 90 kilometrach. Dawid jechał spokojnie przyczajony w tyle i ani w głowie mu było pracowanie w peletonie. W tym wypadku "pracujący Dawid" to taki oksymoron. No ale co tam - każdy czasem ma zły dzień i jedyne co chce to dojechać w plecaku do końca. Ale, ale - Dawid wcale nie zamierzał spokojnie dojechać do końca. Dawid widząc na asfalcie "1 km do mety" ruszył jak Tommy Lee Jones w Ściganym. Tyle tylko, że po około 200 metrach zaczął szybko poruszać łokciem góra-dół prosząc o zmianę, którą jak ostatecznie dostał kawałek dalej to od niemal wszystkich. Otóż Dawid - tak się nie robi. Nie wiezie się całego wyścigu schowanym w tyle, żeby zaatakować na kresce. No i nie prosi się o zmianę na finałowym sprincie ;) Mam nadzieję, że jeszcze gdzieś się spotkamy na zawodach i wtedy już będziemy mogli razem od początku iść po zmianach.

*imię wymyślone na potrzebę historii

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz