Kiedy już miałem wszystko w aucie Mieszko zapytał się gdzie jadę i kiedy odpowiedziałem, że na zawody zapytał: - "A przywieziesz mi puchar?" Lekko zmieszany odpowiedziałem, że pucharu raczej nie, ale na pewno przywiozę dla Niego i dla Mili - medal. Niemniej utkwiło mi to gdzieś z tyłu głowy, że oczekiwania w domu są znacznie większe niż pamiątkowy medal. A gdzie walczyć o puchary jak nie na GPA?
Na miejscu zameldowałem się mocno przed czasem. Na spokojnie odebrałem pakiet, zjadłem coś i schowany w cieniu cały czas się nawadniałem. Z rozgrzewki zrezygnowałem całkowicie, bo wiedziałem, że na pewno będziemy się rozgrzewać już w trakcie jazdy.
Jedyne czego nie przewidziałem to to, że ta rozgrzewka będzie trwała... przeszło 100 kilometrów na 105-kilometrowej trasie. W takim wyścigu jeszcze udziału nie brałem. Od początku nie było żadnej współpracy. Miganie się od wychodzenia na zmianę, spowalnianie - pracować nie zamierzał nikt, a jednocześnie wszystkie próby odjazdów były bardzo szybko kasowane. Początkowo mnie to strasznie irytowało, ale szybko uświadomiłem sobie, że jestem jednym z najcięższych zawodników, a finisz w tym roku jest nieco mniej stromy niż podczas ubiegłorocznej edycji. Idealną dla mnie więc końcówką będzie sprint z dużej grupy.Co do samego wyścigu to nie różnił on się niczym od spokojnego, niedzielnego coffe ride'u z tą tylko różnicą, że na czele pojawiało się jedynie kilka tych samych twarzy.
Warto odnotować jedynie dwa fakty - po pierwsze w okolicach 100 kilometra z rowu wybiegł nam pies i wyłożył nasz peletonik. Dwie osoby szlifowały asfalt, a znacznie więcej zwiedziło pobliski rów. Szczęście w nieszczęściu - nikomu nic poważnego się nie stało, ale organizator który jechał za nami przerwał na chwilę wyścig i wznowił go kiedy wszyscy się pozbierali. I za to wstrzymanie wyścigu szczególnie wdzięczny powinien być Łukasz, który mimo, że leżał na asfalcie zdołał skutecznie zafiniszować i zgarnąć pierwsze miejsce. Tuż za jego plecami na metę wleciałem ja i Sebastian uzupełniając tym samym podium. Tak oto po raz drugi startując w barwach Bogdziewicz Team zdobywam swoją najlepszą jak dotąd lokatę na rowerze. Jednak miejsce miejscem, ale do domu wracałem szczęśliwy przede wszystkim dlatego, że mogłem przywieźć Mieszkowi puchar, o który rano mnie prosił!
*imię wymyślone na potrzebę historii
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz