Nie wiem nawet od czego zacząć tą relację. Na myśl o tej imprezie w głowie pojawia mi się bałagan, w zasadzie prawdziwy chaos. Chęć startu w takim ultramaratonie chodził za mną już od dawna. Decyzję o starcie podjąłem przed rokiem i to dość spontanicznie - wziąłem do ręki telefon i pierwszy post jaki mi się wyświetlił na FB to ten z informacją, że po weryfikacji zgłoszeń na GLG są jeszcze wolne miejsca. Wysłałem więc maila i tak oto znalazłem się na liście startowej.
Do startu miałem jeszcze rok, więc w ogóle nie zaprzątałem sobie nim głowy. Priorytetem jest dla mnie szosa i aż do 12.09 skupiony byłem tylko na niej. O starcie w GLG zacząłem myśleć w poniedziałek, a więc 4 dni przed imprezą. Do tego czasu nawet nie sprawdziłem w jakim stanie jest mój sprzęt, co mam, czego nie mam, co muszę kupić, co wymienić. Totalny spontan! Czy to właściwe podejście? Nie, zdecydowanie nie. W dodatku po starcie w Kartuzach całe ciśnienie ze mnie zeszło. W zasadzie czułem się jak na roztrenowaniu. Postanowiłem, że wezmę to co w garażu i jakoś to będzie. Żadnych nowości, bo te tuż przed startem przeważnie się nie sprawdzają.