Fot. VeloArt |
Niemal dokładnie dwa lata temu napisałem, relację z IV Owocowego Przełaju, którą zatytułowałem "Tak proszę Państwa powinno wyglądać sportowe święto!". W miniony weekend wróciłem do Laskowic na V edycję tej imprezy i... nic się nie zmieniło - Owocowy Przełaj to w dalszym ciągu sztos! Jeżeli Bryksy są porównywalne do belgijskich przełajów to tutaj mamy cyclocross po polsku. I to jaki cyclocross!
Nad odwołaniem tej imprezy przed rokiem najbardziej ubolewałem. Jednak co się odwlecze... Jak tylko ogłoszono zapisy na tegoroczny wyścig od razu się zapisałem. Tutaj nie ma znaczenia aktualna forma, priorytety w sezonie - nawet kontuzjowany przyjechałbym chociaż pokibicować. Owocowy Przełaj to taki must have w kolarskim półświatku.
Jednak skupmy się na tej minionej niedzieli. Niestety w tym roku do Laskowic jechałem bez rodzinki. I w zasadzie bardzo dobrze, że taki był od początku plan, bo noc z soboty na niedzielę okupiona była prawdziwą walką. Dziecięca wirusówka w pełnym wydaniu i tutaj chyba nie ma co wchodzić w szczegóły ;)
Fot. VeloArt
Niemniej nawet zarwana noc nie osłabiła entuzjazmu! Kawka o 5:30, i niecałą godzinę później już siedziałem w aucie. Po drodze zagarnąłem jeszcze Kamyka i Dawida, a następnie A1 i ogień po przygodę!
Na miejsce dotarliśmy około 8:30. Sprawny odbiór pakietów i na trasę, która do 9:45 pozostawała otwarta. Od pierwszych metrów cieszyła mi się gęba - BŁOTO! Nie na darmo w logo Gravelondo widnieje MUD LOVIN' CRIMINALS! Oczywiście ze sportowego punktu widzenia, przy moich gabarytach i kiepskiej technice, trasa zalepiona błotem nie wróżyła niczego dobrego. Jednak to Owocowy Przełaj - tutaj trzeba się bawić, a jak się bawić to najlepiej w błocie!
W porównaniu do poprzedniej edycji dołożono piaskownicę i zmodyfikowano końcówkę rundy. Jak się miało okazać niedługo - będę miał jeszcze długo co wspominać dzięki tym zmianom ;)
Pierwsi na trasie pojawili się Mastersi, gdzie podobnie jak przed tygodniem pokazali się Michał i Łukasz.
Godzinę później na trasę ruszyliśmy my - amatorzy. Punktualnie o 10:50 ponad setka osób rozpoczęła bój. Początek jak zawsze - ciasno, ciasno i jeszcze raz ciasno. Starałem się pilnować Mateusza z VeloGD i Szymona. Tą rundę pojechaliśmy dość wolno, ale biorąc pod uwagę zagęszczenie na trasie i ogólny chaos - nie było źle.
Na szczęście wjeżdżając na kolejne okrążenie było już nieco luźniej. Szymon jechał cały czas 3-4 pozycje przede mną. Miałem wszystko pod kontrolą. Bardzo ostrożnie starałem się jechać w błotnistych zakrętach, a nieco mocniej na suchym podłożu. I to był błąd. Ta trasa nie wybacza nawet najmniejszego zagapienia. Szybki zjazd, wyprzedzam 2 osoby, za chwilę 90 stopni w prawo na suchym podłożu i... delikatny uślizg koła... Nic wielkiego, delikatnie rozerwana bluza, po 5 sekundach znowu jestem na rowerze, ale... Prawa strona to strona napędowa, wózek zahaczony o szprychy, łańcuch między kasetą a szprychami... Szybko podciągnąłem wózek, wyrwałem łańcuch i ogień. Niestety w kolejnym zakręcie znowu próbowałem zmienić przełożenie i powtórka z rozrywki. Już byłem pogodzony z końcem wyścigu, ale jakoś udało się poodginać przerzutkę na tyle, żeby nie wpadała w koło. Z 11 przełożeń zrobiło mi się nagle 5-6 (które w dodatku zmieniały się co chwilę same), ale jechałem.
Defekt spowodował, że znalazłem się na końcu stawki. Jednak co najważniejsze była chęć walki. Uznałem, że jak długo sprzęt nie odmówi posłuszeństwa tak długo będę walczył! Część błotnistych nawrotów musiałem biegać, przy tych przełożeniach i tej nodze - nic innego nie wchodziło w grę.
Chwilę przed sekcją piaskową dogoniłem trzecią zawodniczkę wśród kobiet, jednak zabrakło mocy, żeby wyprzedzić ją przed piaskownicą. Przez piasek jechałem jej po kole, a kiedy zwolniła spróbowałem zmienić tor jazdy i wyprzedzić ją bokiem. Efekt widzicie na załączonych obrazkach. Tutaj pozbierałem się w mgnieniu oka, ale jazdy miałem w tym momencie już dość. Naprawdę, żeby to była jakakolwiek inna impreza to bym zszedł z trasy. Kurczę, ale to Owocowy Przełaj - nie ma innej opcji jak jechać dalej. Niemniej od tej pory skupiając się głównie na bezpiecznym dotarciu do mety.
Jasne - jechałem na tyle mocno na ile się dało. Aczkolwiek średnie tętno niższe o 12 bpm w porównaniu do tego sprzed tygodnia pokazuje, że hamulec był lekko zaciągnięty. Niemniej doświadczenie zebrane, mocny trening zrobiony, czyli także ze sportowego punktu widzenia impreza na plus!
A całość? Rok temu napisałem:
Jednak po przekroczeniu linii mety impreza się nie skończyła. Teraz można było wreszcie posłuchać robiącego świetną robotę DJ'a, skosztować lokalnych smakołyków czy napić się najlepszej (wg Pati) kawy! Kiedyś wydawało mi się, że najlepszy klimat mają małe, kameralne imprezy. Tutaj zaś mieliśmy największą imprezę przełajową w Polsce, kampera Michała Kwiatkowskiego pod biurem zawodów, a jednocześnie czułem się jakbym pojechał do babci na wieś i z chłopakami umówił się na rundę po sadzie. Panie i Panowie organizatorzy chapeau bas i do zobaczenia za rok!
w tym roku jedynie biuro zawodów było w innym miejscu, a co za tym idzie kamper Michała Kwiatkowskiego nie stał koło niego tylko tuż przy trasie :) Reszta się zgadzam i tak jak przed rokiem - Panie i Panowie organizatorzy chapeau bas i do zobaczenia za rok!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz