Mija mniej więcej rok od czasu, gdy wyciągnąłem swój rower i postanowiłem zastąpić nim bieganie. Do tej pory wszystko było "pierwszy raz". Teraz już taryfa ulgowa się kończy. Mam za sobą pierwszą wiosnę, pierwsze letnie starty. Sezon 2018 zamykałem jesienną jazdą indywidualną na czas. Zimę zaś spędziłem mocno przełajowo. Zdobyłem jakieś tam doświadczenie i przede wszystkim materiał do porównań. Za rok czy dwa pewnie trzeba będzie spuścić kurtynę milczenia na to co robiłem w roku 2019, ale dzisiaj wydaje mi się, że dzięki ubiegłorocznemu przetarciu wiem co i jak zrobić żeby wycisnąć choć trochę więcej z tej swojej jazdy. Żeby wskoczyć na kolejny stopień kolarskiego wtajemniczenia. Jasne, przekładając to na biegowe realia - przed rokiem załapałem się w limicie w półmaratonie, a teraz chciałbym złamać 2 godziny - czyli biorąc pod uwagę poświęcony czas niespecjalnie robi to znaczenie, ale... nigdzie mi się nie spieszy. Jeżeli zdrowie pozwoli i będą chęci to jeszcze wiele lat kręcenia przede mną. A teraz po tym przydługim wstępie wróćmy do sezonu 2019 i jego inauguracji.
Pierwotnie plan zakładał, że owa inauguracja nastąpi 28.04 w Lęborku, jednak kilka rzeczy bardzo fajnie się ułożyło i pojawiła się okazja na wycieczkę do Olsztyna. Rajdy dla Frajdy - już przed rokiem zwróciłem uwagę na tę imprezę, aczkolwiek na start ostatecznie nie dotarłem. Zaciekawiła mnie szczególnie formuła cyklu - 16 rajdów w 16 województwach. W tym roku cykl zaczynał się na Warmii i Mazurach, więc gdyby mi się spodobało mógłbym rozważyć kolejne starty (tu mały spojler - spodobało mi się!).
W piątek upewniłem się, że na pewno będę mógł się dopisać na miejscu i że trasa na pewno jest przygotowana pod rower szosowy. Po uzyskaniu obu pozytywnych odpowiedzi mogłem się pakować do auta.
Na miejscu wszystko tak jak być powinno - wchodzę, płacę stówkę, dostaję numer, chip i techniczne skarpetki od Martombike i wychodzę. Szybko, sprawnie i konkretnie.
Chwilę przed 11 krótka odprawa, gdzie dowiedzieliśmy się, że pierwsze 5 kilometrów przez miasto jedziemy wszyscy razem, a dopiero pod Olsztynem nastąpi start ostry. Również metę zlokalizowano w Tomaszkowie, skąd od Olsztyna dzieliło nas 15 kilometrów. W sam raz na spokojne schłodzenie nóg :)
Tuż po starcie honorowym czuć było sielską, luźną atmosferę. Gadki-szmatki, lekkie kręcenie. Wszystko skończyło się jednak jak ręką odjął po zjeździe z DK51. Tam nastąpił start ostry i niemal od razu się zaczęła zabawa.
Nawet nie wiem kiedy ruszył Sławek. Z tyłu usłyszałem tylko "K****A" i poszło. Nikt nie zamierzał go tak łatwo puścić. Bezskutecznie szarpnęło jeszcze kilku kolegów. Jednak jakąś ciekawszą akcją popisał się dopiero Marcin, który miał nad nami kilkaset metrów przewagi. Tak zastanawiałem się po co? Nie miał formy, żeby samemu zakończyć ucieczkę sukcesem, a chłopaki nie zamierzali puścić mu nikogo do pomocy. Zresztą nawet we dwóch byłoby ciężko w tak wietrznych warunkach odjechać.
Ja plan na ten wyścig miałem bardzo prosty - pracować tylko tyle ile trzeba i dawać się wyszaleć kolegom. I mniej więcej do 40. kilometra się to udawało. A później dostałem jakiegoś małpiego rozumu. W okolicach Kołatka mocno napędziłem nasz peletonik i w konsekwencji go rozerwałem samemu zostając w tyle. Bałem się, że to już mój koniec. Będąc na czele szedłem niemal w trupa, a teraz na podjeździe musiałem jeszcze poprawić, żeby marzyć o dojściu kogokolwiek. Depcząc po pedałach miałem z bólu łzy w kącikach oczu. Ale się udało! Najpierw jedna grupka, potem druga, a za chwilę wjechaliśmy na bufet, gdzie postój był... obowiązkowy.
Po króciutkiej przerwie wróciliśmy do rywalizacji. Najpierw pierwsza czwórka, potem reszta. Całe szczęście, że chłopaki nie podjęli próby ucieczki. Tuż za Olsztynkiem wszystko znowu się zjechało.
Zaczęła się w miarę równa praca na zmianach. I właśnie na jednej ze swoich zmian niespodziewanie pojawiła się szansa na spróbowanie swoich sił w ucieczce. Kolega przede mną jechał dość spokojnie i jak nadeszła moja kolej na pracę nieco podkręcił tempo cały czas kontrolując czy jedzie ktoś za mną. Po chwili usłyszałem - Jedziemy, zerwało się. To była mniej więcej połowa wyścigu, w cholernie wietrzny dzień, a ja w tym roku w ogóle nie jeździłem na większych prędkościach i totalnie nie wiedziałem na co mnie stać. Odpuściłem. Wszystko ponownie się zjechało.
Po nawrocie w Waplewie nie było już chętnych do solowych akcji. Każdy wysuwał się na czoło tylko na chwilę po czym spływał na koniec.
Mamy początek sezonu, wiosnę, a jak wiosna to klasyki, a jak klasyki to sekcje bruków. Również podczas GPA mieliśmy okazję zaliczyć dwa odcinki brukowane. Niespecjalnie długie, ale dawało to jakieś wyobrażenie tego z czym dzień później miał mierzyć się zawodowy peleton na Paryż - Roubaix :)
Nie do końca znałem trasę wyścigu i nie do końca wiedziałem gdzie umiejscowiona jest meta. Miałem wgrany ślad GPX, ale zaczynał się on i kończył nad jeziorem Ukiel. A z tego co mówił organizator kreska miała być gdzieś wcześniej.
Jednak naprawdę zaskoczył mnie napis na asfalcie 2000 metrów. Pomyślałem nawet, że to nie dotyczy nas tylko jakiś robot drogowych. Tym bardziej, że nikt nie ruszył. Chłopaki szarpali się 90 kilometrów przed metą, a kiedy zostały 2 nikt nawet nie spróbował? Przy napisie 1000 metrów byłem już pewien, że chodzi o naszą metę. Ale dalej nikt nie podjął próby ataku. Kolejne 500 metrów bardzo spokojnie. Kawałek dalej 90 stopni w lewo i napis 400 metrów. Już nie patrzyłem na nikogo - ruszyłem. Zresztą inni zrobili dokładnie to samo. Nawet próg zwalniający nie stanowił problemu. Skok jak na CX i ogień! 200 metrów przed metą pojawiła się ONA. To nie był podjazd to była ścianka. Ok - zmarszczka, ale o naprawdę sporym nachyleniu, w dodatku zupełnie się jej nie spodziewałem. Redukcja i przepalanie uda do końca. Czwórki mi umarły!
Ostatecznie na mecie zameldowałem się na 7 miejscu. Cieszy przede wszystkim fakt, że dojechałem w pierwszej grupie. Dla miłośników cyferek średnia prędkość wyniosła nieco ponad 34 km/h, kadencja 93 rpm, a tętno 158 bpm. Czy to dobrze czy to źle? Nie wiem. Olsztyn to dopiero otwarcie sezonu, punkt wyjścia. Zobaczymy co będzie dalej! A na GPA jeszcze na pewno wrócę. Chociażby na domowy wyścig w województwie pomorskim!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz