Jak tylko przed rokiem zacząłem interesować się rowerem natknąłem się na informacje o ustawkach na rondzie w Chwaszczynie. Pamiętam, że jak tylko zacząłem się wciągać z kolarstwo chciałem się od razu tam wybrać. Jednak na początku zawsze coś mi wypadało, a później po rozmowach ze znajomymi, którzy tam byli oraz po sprawdzeniu Stravy pomyślałem, że póki co to chyba nie jest dla mnie miejsce. Niespecjalnie interesował mnie wspólny dojazd do fotoradaru w Tuchomiu. To nie Gravelondo, że jak odpadnę z jednej grupy to dojadę z kolejną. Rondo to trening w formie wyścigu. W dodatku pojawia się tam cała lokalna śmietanka. Postanowiłem, że plany pojawienia się w Chwaszczynie odłożę na jakiś czas.
Prawdę mówiąc wcale nie planowałem wybrania się do Chwaszczyna w ostatnią sobotę. Chciałem polatać po Kaszubach z Sylwkiem, ale niestety - praca. Chłopaki ze Startu Kartuzy też mieli inne plany, a dystans 130 kilometrów z Grzebykiem niespecjalnie mi się widział. No więc jak wyczerpały się wszystkie inne możliwości, w sobotę rano zdecydowałem się jednak na Chwaszczyno. Ponad rok czasu to odkładałem - wystarczy.