Jak tylko przed rokiem zacząłem interesować się rowerem natknąłem się na informacje o ustawkach na rondzie w Chwaszczynie. Pamiętam, że jak tylko zacząłem się wciągać z kolarstwo chciałem się od razu tam wybrać. Jednak na początku zawsze coś mi wypadało, a później po rozmowach ze znajomymi, którzy tam byli oraz po sprawdzeniu Stravy pomyślałem, że póki co to chyba nie jest dla mnie miejsce. Niespecjalnie interesował mnie wspólny dojazd do fotoradaru w Tuchomiu. To nie Gravelondo, że jak odpadnę z jednej grupy to dojadę z kolejną. Rondo to trening w formie wyścigu. W dodatku pojawia się tam cała lokalna śmietanka. Postanowiłem, że plany pojawienia się w Chwaszczynie odłożę na jakiś czas.
Prawdę mówiąc wcale nie planowałem wybrania się do Chwaszczyna w ostatnią sobotę. Chciałem polatać po Kaszubach z Sylwkiem, ale niestety - praca. Chłopaki ze Startu Kartuzy też mieli inne plany, a dystans 130 kilometrów z Grzebykiem niespecjalnie mi się widział. No więc jak wyczerpały się wszystkie inne możliwości, w sobotę rano zdecydowałem się jednak na Chwaszczyno. Ponad rok czasu to odkładałem - wystarczy.
Rano ściągając rower z haka pomyślałem, że w sumie dobrze się składa, że nie zastąpiłem jeszcze Zippów treningowymi Mavicami. Byłem na 100% przekonany, że trening będzie mocny. No i nie będzie to wielki spojler jak napiszę, że się nie zawiodłem.
Od ronda dzieli mnie 10 kilometrów, w sam raz żeby zaliczyć rozgrzewkę. Planowałem jak najbardziej oszczędzać nogę, ale lekki stres powodował, że mimo wszystko jechałem, jak na mnie, całkiem żwawo.
Choć pogoda nie była wymarzona to w Chwaszczynie pojawiła się całkiem liczna grupa chętnych na przepalenie łydy. Wiedziałem, że towarzystwo jest mocne dlatego plan miałem bardzo prosty - jechać na szarym końcu i spróbować się jak najdłużej utrzymać na kole. Fotoradar, Miszewo, Przodkowo, Łebno - to były dla mnie takie punkty kontrolne. Na Gravelondo sporo czasu minęło zanim zaliczyłem pierwszy cały trening z pierwszą grupą więc i tutaj specjalnie nie nastawiałem się na to, że od razu się uda.
Koło 9 pojawił się Kuba Ruciński i ruszyliśmy. Kuba na czasówce rozprowadzał nas tylko do Miszewa, ale to wystarczyło, żeby zrobić wstępną selekcję. Do Miszewa dojechaliśmy w 10 minut ze średnią ponad 43 km/h. Dla mnie było mocno, szczególnie że silny, boczny wiatr nie ułatwiał jazdy. O ile jeszcze czołówka mogła bawić się w wachlarze to z tyłu bardziej doświadczałem czym jest kolarski rant.
Wszystko zmieniło się diametralnie w Miszewie. Oczywiście nie stanęliśmy, ale powiedzmy, że zrobiło się dość komfortowo (jadąc z tyłu, przy czołowym wietrze). Niemniej nawet przez moment nie pomyślałem o próbie wysunięcia się na czoło. Najlepsza rada dla młokosa to jechać z tyłu, obserwować i uczyć się. Tak też robiłem w spokoju czekając na rozwój wypadków, bo to że prędzej czy później ktoś podkręci było pewne.
No i w końcu dojechaliśmy do Łebna. Zakręt 90 stopni w prawo i ogień! Zerwało się. Zostałem w grupie pościgowej, ale czułem się dość dobrze, koledzy mieli chęć do pracy więc byłem nastawiony pozytywnie. Chwilę odczekałem, a jak przyszła moja kolej na pracę to depnąłem mocniej w pedały i po chwili byliśmy, tfu! - byłem, w pierwszej grupie. Jak dojechałem do chłopaków odwróciłem się i zobaczyłem, że nikogo nie mam już na kole.
Donimierz... wiedziałem, że ten podjazd będzie kolejną okazją do selekcji, dlatego mocno zdziwiło mnie bardzo spokojne tempo na pierwszych metrach. Tutaj jednak wychodzi doświadczenie ja cieszyłem się, że jest spokojnie, a jak w połowie chłopaki depnęli to nawet nie zorientowałem się kiedy mnie zerwali. Na szczęście koło mnie zapodział się jeszcze Szymon i dwóch kolegów i razem pracowaliśmy.
Od Szemudu zaczął się prawdziwy trening. Tutaj już nie było jak trzymać się z tyłu. Grupetto się skończyło i zaczęła się praca. Jadąc we czwórkę zgarnęliśmy po drodze jeszcze Olgierda i razem rozpoczęliśmy podjazd pod NDW. Tutaj niemal za uszy wciągnął nas Szymon, ale koła nie puściłem. W tym roku już o niemal minutę poprawiłem swój PR na NDW :)
Na szczycie zostaliśmy we trójkę i aż do Koleczkowa jechaliśmy uczciwie pracując na zmianach. Po drodze zgarnęliśmy jeszcze jednego kolegę z pierwszej grupy.
Jak tylko usłyszałem pierwszy raz o rondzie wiele razy jeździłem trasę Chwaszczyno - Przodkowo - Szemud - Koleczkowo. Pokonywałem ją zarówno sam jak i w grupie, ale naprawdę nigdy nawet nie zbliżyłem się do średniej jaką dzisiaj mieliśmy - 38 km/h. Dokładnie w takim tempie pokonywałem Cyklo Lębork, a to już świadczy o tym, że w tygodnie bez zawodu śmiało można wybrać się do Chwaszczyna, aby przepalić nogę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz