Na skróty

29 lipca 2020

Słodko - gorzki smaku rywalizacji - relacja z Cyklo Gravel Krokowa 2020

   Nie wiem czy kiedykolwiek o tym wspominałem, ale pisząc relację z jakichkolwiek zawodów zawsze zostawiam wolne pole tytułowe, bo choć tak naprawdę wiem jak przebiegły same zawody to nie wiem do końca co w moim odczuciu będzie najważniejsze. Może to być miejsce w końcowej klasyfikacji, może jakaś inna cyferka typu prędkość, tętno czy moc, a może jakiś szczegół, który na pierwszy rzut oka w ogóle nie powinien mieć żadnego znaczenia. Podobnie jest teraz kiedy zaczynam wracać wspomnieniami do zeszłej niedzieli i sam jestem cholernie ciekaw co z tego wyniknie, co zostało w mojej głowie z II edycji gravelowych zmagań w Krokowej.
   Mocno chyba nie zaryzykuję jak napiszę, że Cyklo Gravel Krokowa to chyba pierwsza szutrowa impreza w Polsce, która doczekała się już kolejnej edycji. Przed rokiem była to nowość w Polsce - ściganie na gravelach. Rok 2020 przyniósł już wysyp gravelowych imprez, ale w 2019 w Żarnowcu mogliśmy czuć się pionierami w tego typu zmaganiach w naszym kraju. Jednak osobiście najmilej wspominam tamtą imprezę z zupełnie innego powodu. Otóż to właśnie wtedy, po raz pierwszy i jak dotąd jedyny, stanąłem na podium zawodów kolarskich. Już chociażby z tego powodu musiałem zapisać się na kolejną imprezę. A przyznam szczerze, że naprawdę długo wahałem się nad startem.

Fot. Cyklo
   Od poprzedniej edycji wszystko szło zgodnie z planem. Sezon CX, później dobrze przepracowana zima, marcowa szosa w Hiszpanii i nagle COVID... Dwa miesiące lekkiego załamania, odstawienia roweru i jakiejkolwiek aktywności. W zasadzie w maju trzeba było ruszać od nowa. Kiepska waga, kiepska noga - niespecjalnie to zachęcało do brania udziału w jakiś zawodach. Tyle, że to Krokowa, gravel, u Bartka, 3 miejsce w poprzedniej edycji. Trudno - raz kozie śmierć! Pojadę, najwyżej będzie lipa.
   O ile jesienią do Żarnowca jechałem sam to tym razem towarzyszyła mi Pati i Mieszko, choć z nim akurat trzeba było prowadzić długie pertraktacje, żeby namówić go na wyjazd :)
   Poza mną kartuski Start reprezentował jeszcze Kamyk i to właśnie z Pawłem ustawiliśmy się na starcie zaraz po tym jak ruszyła bardzo nieliczna grupa ochotników na ściganie się na dystansie dwóch 36-kilometrowych pętli.
   Już stojąc na starcie wiedziałem, że będzie cholernie ciężko. I nie mówię tutaj wcale o żarze lejącym się z nieba. Blisko 30-stopniowy upał był jednakowy dla każdego. Bardziej chodzi mi o skład rywalizacji. Ciba, Kuligowski, Krzywiel czy ekipy Klifu i Baszty to nie byli przypadkowi rowerzyści.
   Ogień poszedł już od startu. Niby pamiętałem zeszłoroczny wyścig i to ile kosztowała mnie (nieudana) próba utrzymania koła Bartka i Jacka. Niemniej tym razem choć standardowo poszedł mocny zaciąg to nie kosztował mnie on aż tyle sił. Może dlatego, że nie rwałem się za 2-osobową ucieczką. Sam fakt, że byłem w grupie pościgowej był dla pozytywnym zaskoczeniem.
   Staraliśmy się pracować po zmianach jednak chcąc byś szczerym muszę napisać, że tak gównianej współpracy dawno nie widziałem jeden ciągnął kilometr kolejny 400 metrów, kolejny w ogóle nie chciał wychodzić na zmianę. Harcownicy mogli robić co chcieli.
   A co zrobili? Z chęcią bym napisał, niestety moja przygoda z pościgiem zakończyła się na 15. kilometrze, gdzie musiałem pokonać piaszczysty podjazd prowadząc rower. Co działo się później na czele mogę się tylko domyślać. Ja zostałem zupełnie sam. Chociaż nie - przez moment jechaliśmy razem z kolegą z Malborka, ale niestety jego koła nie poradziły sobie z kamienistym zjazdem.
   Później jeszcze przez parę kilometrów leciałem z Łukaszem, a od Sobieńczyc miałem już typową jazdę indywidualną na czas. Co chwilę oglądałem się za siebie spodziewając się zobaczyć Kamyka bądź kogoś z porozrywanego peletonu. Niemniej ani razu nikogo nie dostrzegłem za plecami. Nie gonił mnie nikt, ja też w zasadzie nikogo nie goniłem. W związku z tym nie byłem mocno zdziwiony, gdy na mecie okazało się, że chociażby podjazd po Sobieńczyce pokonałem minutę wolniej niż przed rokiem, podczas gdy na całej pętli poprawiłem się o blisko 3-4 minuty.
   Prawdę mówiąc nie wiem co mam sądzić o tym wyścigu. Generalnie ostre ściganie zakończyłem na 15. kilometrze, a mimo to dowiozłem do mety czas sporo lepszy niż w ubiegłym roku. Niemniej nie przełożył się on zupełnie na klasyfikację, gdzie uplasowałem się na 13. miejscu OPEN i 4. w M3. Chociaż z drugiej strony w każdej innej imprezie takie miejsca brałbym w ciemno. Dlatego nie wiem co sądzić o tym wyścigu. Co najważniejsze - Mieszko wydaje się być zadowolonym z medalu :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz