Od ostatniego treningu minęło już 7 dni. Nieudanej, czwartkowej próby, rzecz jasna, nie liczę. Tyle czasu narzekałem, że nie mam w czym biegać. A teraz kiedy w końcu doszły do mnie nowe buty - współpracy odmówił organizm. Aż chciałoby się krzyknąć - jak nie urok to... Ale co tam - nie takie problemy się pokonywało.
Jednak pozwólcie, że wyjaśnię co miałem na myśli pisząc tytuł tego posta. A więc nie trenuję. Do czasu wizyty w gabinecie lekarskim i wysłuchania diagnozy - moje treningi będą zawieszone. Kiedy dowiem się co mi dolega, jak się z tym uporać określę dokładnie swoje cele i zacznę przygotowania.
Nie biegam od tygodnia i od takiego samego czasu nie faszeruję się lekami przeciwbólowymi. I jest nie najgorzej. Chodzenie nie powoduje problemów, a i podbiec po to czy po tamto mogę bez grymasów.
Obecnie trwa mój ostatni weekend na wyjeździe i nie chciałem przesiedzieć go po prostu w domu. Niedzielny bieg (ostatni z cyklu Woolderesloopen 2014) niestety musiałem odpuścić. Podobnie jak niedzielne, długie wybieganie rowerowo - biegowe z Ukochaną. Aczkolwiek w domu również nie wysiedzieliśmy. Co robiliśmy? Uwaga, uwaga... poszliśmy wspólnie z Pati i Mańkiem POBIEGAĆ. Wszyscy razem, we trójkę!
Zaraz pod domem wbiegliśmy do lasu i pogrążeni w rozmowie dolecieliśmy do pobliskiego Schüttorfu. Niby wszystko fajnie, ale jednak musieliśmy jeszcze wrócić. Tymczasem w nogach mieliśmy już po 5 kilometrów. Wychodząc z domu nikt z nas chyba nie zakładał, że pokonamy więcej niż 3-4 tysiączki.
W drodze powrotnej, w całości pokonanej - a jakżeby inaczej - pod wiatr, zalecieliśmy jeszcze do kawiarni. Całą trójką zgodnie ustaliliśmy, że należy nam się butelka piwa za ten spontaniczny bieg. To musiał być niesamowity widok - na zegarkach 10 z minutami, krzesła przypięte łańcuchami do stołów, a na krzesłach trójka półnagich biegaczy ze szklakami w dłoniach.
Trasę z kawiarni do domu mieliśmy pokonać spacerem. Jednak Pati stwierdziła, że skoro mamy większość z górki to możemy pobiec. Nie dość, że znowu dmuchało w twarz to jeszcze w żołądkach mieliśmy prawdziwe sztormy :) To był naprawdę bieg jedyny w swoim rodzaju. Pełen spontan - tak jak lubię najbardziej!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńZastanawiam się co z biodrem? Nie bolały cie kolana? Idziesz do lekarza w Gdańsku czy w Twojej okolicy? Daj znać co ortopeda Ci zalecił? Ja niestety po zachłyśnięciu się bieganiem i zrzuceniem 15 kg i pierwszych startach w biegach ulicznych po 1,5 roku biegania wysiadły kolanka. Na razie przerwa kilkumiesięczna i mam nadzieję, że się zmieni w ostateczności pozostają iniekcje kwasu hialuronowego. Pozdrawaim
OdpowiedzUsuńMaly na biodro polecam rozciaganie odcinka biodrow-ledziowego. Mozna sie sporo dowiedziec o przykurczach w tej okolicy https://www.youtube.com/watch?v=u-cNHaoHubY. Proponuje ci takze prosty test. Poloz sie na plecach ze zgietymi nogami tak aby kregoslup w odcinku ledzwiowym przylegal do podlogi, nastepnie wyprostuj nogi rozluzniajac cale cialo i sprawdz czy twoj odcinek ledzwiowy nadal lezy na podlodze.
OdpowiedzUsuńZakladam ze miesien biodrowo-ledzwiowy tez rozciagasz http://www.bieganie.pl/?show=1&cat=280&id=4806
OdpowiedzUsuńWspółczuję bardzo, ale dobrze wiem co czujesz - ja też już od wielu miesięcy przygotowuję się do startu w maratonie (w moim przypadku pierwszego w życiu) i jak na złość od ponad tygodnia nie mogę trenować, bo dostałem zapalenia ścięgna albo pochewek ścięgna mięśnia piszczelowego przedniego... Na razie leczę się, odpoczywam i czekam na sygnał od fizjoterapeuty, że znów mogę biegać. Wszak Orlen Warsaw Marathon już za niecałe 3 tygodnie! Trzymam też kciuki, żebyś szybko powrócił do treningów!
OdpowiedzUsuń