Trzeci tydzień nie biegam. Nie jest łatwo, bo chciałbym w końcu poprzebierać nogami, a kolano nie pozwala. Brakuje mi tego jak cholera. W dodatku większość przerw w treningach odbija się na mojej wadze. Tym razem powiedziałem sobie, że nie ma takiej opcji.
Tym bardziej, że choć nie mogę biegać to mogę... jeździć rowerem i pływać. Czy trzeba czegoś więcej? Dla mnie to w zupełności wystarczy. Wróciłem do Gdańska 10 dni temu i od tamtej pory przejechałem blisko 250, a przepłynąłem ponad 3 kilometry. Ruszam się i to jest najważniejsze. Mam nadzieję, że niedługo zacznę też ponownie biegać.
Dzisiaj jednak w planach miałem rower. Prognozy pogody były całkiem optymistyczne. Po wczorajszych przymrozkach (widząc w aucie -7°C byłem wniebowzięty mając na środę przewidziany basen :) ) dzisiaj miało być dobrych kilka °C na plusie. I faktycznie było.
Niemniej i tak wciągnąłem na siebie wiele warstw. Mam paskudną przypadłość - strasznie marzną mi stopy i dłonie. Założenie dwóch par rękawic - u mnie standard. Nie również opcji, aby na stopach nie znalazły się 2 pary skarpet, ciepłe buty i ochraniacze na buty. A nawet pomimo tego wszystkiego zdarza mi się zmarznąć. Ten typ tak ma.
Czasami się śmieję, że to bardzo dobrze, że trening rowerowy zajmuje więcej czasu, bo inaczej dłużej bym się ubierał niż faktycznie jeździł :)
W końcu jednak jakoś się zapakował, pobrałem buziaka na szczęście od żony i ruszyłem. Nie miałem specjalnie wybranej trasy. Postawiłem na improwizację.
Z Pępowa wyjechałem w stronę Leźna, ale zaraz odbiłem na Czaple. Wolałem poruszać się mniej uczęszczanymi drogami.
Pod koniec ostatniego treningu zajechałem na stację i solidnie napompowałem koła. W związku z tym oraz z faktem, że wczoraj nie jeździłem - początek dzisiejszego pedałowania był ekstra. Pierwszą piątkę zrobiłem ze średnią prędkością blisko 27 km/h. Nie wiem jak się to ma do prędkości osób, które trenują na co dzień na rowerze, ale w odniesieniu do moich osiągów - naprawdę nieźle to wyglądało. Szczególnie jak weźmiemy pod uwagę fakt, że w trakcie treningu nie zatrzymuję Gremlina. Jest on pod tyloma warstwami, że jak go włączam pod domem to dopiero na koniec go pauzuję.
Mniej więcej do 12 kilometra poruszałem się dobrze znaną mi trasą. Wtedy jednak dojechałem na PKM Karczemki i wpadłem na genialny (jak się wówczas wydawało) pomysł. Postanowiłem, ze pojadę wzdłuż PKMki.
Przez kolejne 2,5 kilometra walczyłem tylko o to, aby się utrzymać na rowerze - błoto, lód, kałuże. A wszystko rozjeżdżone przez ciężki sprzęt. Nawet nie wiecie jak się ucieszyłem jak w końcu, po przeprawie przez rów, wyjechałem na szeroką, utwardzoną drogę.
Droga była równa i delikatnie zlana wodą. Aż chciało się napierać! No i co sił w nogach zacząłem naciskać na pedały.
W zasadzie już przy 2 naciśnięciu wiedziałem, że popełniłem błąd w ocenie sytuacji. Ta woda na drodze to w rzeczywistości LÓD. Jednak było już za późno. Kierownica zakręciła piruet, rower w jedną, ja w drugą. Stało się! Zaliczyłem pierwszą glebę w sezonie zimowym 2015/2016. Telemarku nie było, ale z wyciągniętą daleko przed siebie ręką moje lądowanie wyglądało na pewno dostojnie :)
Szybko jednak się pozbierałem i napierałem dalej. Zdecydowałem, że dalej pojadę już znanymi mi trasami. Najpierw skierowałem się na Matemblewo, a dalej przez TPK poleciałem na Oliwę. Po drodze minąłem kilku biegaczy, ale co ciekawsze - dostrzegłem też kilku cyklistów. A więc nie tylko ja jeżdżę w kiepskiej pogodzie :)
Z Oliwy poleciałem Spacerową w górę. Blisko 5-kilometrowy podjazd dał mi nieco w kość. Jednak nogi zaczynają się przyzwyczajać do roweru i z każdym kolejnym treningiem jest coraz lepiej.
Ostatnie 18 kilometrów to już sama przyjemność. Napierałem głównie po asfalcie. I jedynie spory ruch nie pozwalał się w pełni delektować jazdą.
W sumie przejechałem nieco ponad 48 kilometrów ze średnią prędkością około 20 km/h. Jednak to co najważniejsze to to, że nawet pomimo problemów z kolanem udało mi się poruszać. Ten cały rower nie jest taki zły :) Jednak liczę, że lada dzień znowu na moich nogach zagoszczą biegowe trzewiki!
PS: A żeby kontuzje omijały mnie szerokim łukiem zadbała Moja Żonka i dzisiaj po treningu wręczyła mi Bądź sprawny jak lampart. Tak więc jeżeli chodzi o ćwiczenia uzupełniające to... będzie, będzie się działo....
PS: A żeby kontuzje omijały mnie szerokim łukiem zadbała Moja Żonka i dzisiaj po treningu wręczyła mi Bądź sprawny jak lampart. Tak więc jeżeli chodzi o ćwiczenia uzupełniające to... będzie, będzie się działo....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz