Na skróty

19 grudnia 2015

Z rowerową wizytą na gdańskim, "tylnym" Parkrunie

   Od poniedziałku minęło 5 dni, w czasie których zrobiłem 5 treningów. I o ile do dzisiaj każdego kolejnego dnia dokładnie wiedziałem co chcę robić w danym momencie. O tyle dzisiaj byłem lekko rozbity. 
   Parę dni temu założyłem, że pokręcę trochę po Kaszubach z Michałem. Później pojawiła się opcja wyjazdu na Warmię. Ostatecznie jednak oba warianty upadły. I szczerzę przyznaję - nie wiedziałem co ma się w ich miejsce pojawić. Jedyne czego byłem pewien to to, że siądę na rower. Ale gdzie pojadę? Czy będzie to wycieczka czy mocniejsze kręcenie? Czy asfalt czy las? Zupełnie nie miałem pojęcia.

   Pewnie dlatego tak bardzo się ociągałem w czasie ubierania. Nawet żona rzuciła coś w stylu - jak nie chcesz iść to przecież nie musisz. Tyle, że choć energią i hura optymizmem nie tryskałem to nie miałem nic przeciwko rozruszaniu czterech liter.
   Zapakowałem się tak jak ostatnio mam w zwyczaju - a'la Syberyjczyk. I w końcu około 8:00 ruszyłem przed siebie. O dziwo już po zaciągnięciu dwóch pierwszych haustów świeżego powietrza wiedziałem, gdzie pojadę i ile przejadę kilometrów.
   Postanowiłem - jadę do Gdańska pokibicować biegaczom na ParkRunie. Nie mogę biegać to chociaż popatrzę jak inni biegają. Ponadto tego dnia w Gdańsku miał się obyć dość wyjątkowy bieg - parkrun tyłem. Raz w życiu pokonałem dystans 6-7 kilometrów tyłem i wiem, że nie jest to najłatwiejsze. Tzn. sam bieg jest ok, ale dolegliwości jakie pojawiają się dnia następnego potrafią być... no cóż - dość uciążliwe :)

   Tego dnia jechało mi się nad wyraz dobrze. Pierwszą piątkę zrobiłem ze średnią prędkością ponad 23 km/h, a na kolejnych tylko przyspieszałem. Jeszcze na drugiej piątce nie udało się przekroczyć magicznej bariery 30 km/h (wyszła po 29,75 km/h). Za to drugą dziesiątkę już zakończyłem naprawdę optymistycznie - 30,41 km/h. Żeby nie popaść w samozachwyt - mocno przyczynił się do tego profil trasy :)
   O ile w ostatnim czasie często zjeżdżałem do Gdańska o tyle było to bardziej błądzenie gdzieś po obrzeżach. Dzisiaj zaś w końcu dotarłem nad samo morze.

   W Parku Reagana pojawiłem się chwilę po 9, tuż po starcie biegu. Przywitałem się z dość liczną grupą wolontariuszy i zająłem miejsce o jakim marzy każdy kibic - tuż przy trasie :)
   W Gdańsku jak to w Gdańsku - mnóstwo ludzi i masa znajomych. Kurczę jak patrzyłem na tych wszystkich biegnących przodem bądź tyłem - nogi aż rwały mi się do biegu. Nawet, mimo że miałem ciężkie buciory, przez chwilę rozważałem bieg... w samych skarpetkach. W końcu miałem dwie pary :) Na szczęście zdrowy rozsądek wziął górę.
   Z ciekawostek dodam, że najszybszym "tylnym biegaczem" został Tomek Bagrowski, któremu niewiele zabrakło do złamania 30 minut. Tempo poniżej 6:00/km biegnąć na wstecznym wcale nie jest takie łatwe jakby mogło się wydawać. Zresztą polecam spróbować.
   Po ParkRunie obrałem już kierunek na Pępowo i nie myślałem o niczym innym jak o końcu treningu. Tym razem zdecydowałem się na podjazd pod Słowackiego. Wiatr? Wiadomo - w twarz. 
   Już w połowie podjazdu miałem dość. Jednak na górze, kiedy oddech się nieco unormował podjąłem decyzję, że nadłożę trochę drogi i pojadę objazdem. Prędkości już nie powalały, ale jakoś straciłem motywację do walki o cyferki :)
   Po zejściu z roweru Gremlina pokazał blisko 48 kilometrów. Średnia prędkość - około 22 km/h. O to oznacza, że cały trening, razem z ParkRunem, zajął mi blisko 3 godziny. Pora, więc kończyć tego posta i wracać do rodzinki. Nie samym sportem żyje człowiek - szczególnie teraz, w okresie przedświątecznym :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz