Uwielbiam pisać posty zaraz po zakończonym treningu. Zupełnie inaczej przelewa się na "papier" słowa na świeżo. Pisząc w momencie kiedy już się ochłonie to już całkiem inna bajka. Te wszystkie endorfiny jakby gdzieś uleciały. Niby opisuję to samo, ale tak... bez jaja. Dlatego teraz zabieram się do pisania bez zbędnej zwłoki. Buty jeszcze nie ostygły.
O właśnie - buty! To jest słowo klucz. Otóż mówiąc buty - mam na myśli buty biegowe! Żadne klapki na basen, żadne rowerowe SPD. Dzisiaj miałem na nogach buty biegowe!
Od parkruna w Toruniu nie biegałem w ogóle. Nie pomógł wówczas tygodniowy rozbrat z biegowymi ścieżkami. Dlatego tym razem zdecydowałem się na jeszcze dłuższą absencję. Nikomu nie mówiłem, ale chciałem spróbować potruchtać w czasie wyjazdu na Święta Bożego Narodzenia. Liczyłem chyba na taki mały cud świąteczny.
Będąc tutaj na miejscu ruchu mi nie brakowało - rower, pływanie. Miałem mnóstwo możliwości, aby się zmęczyć. Za to u rodziców już takiego pola do manewrów nie miałem. To był dodatkowy argument przemawiający za tym, aby w Lidzbarku nareszcie wciągnąć buty biegowe.
Teraz może coś obejrzymy? brzmi zupełnie inaczej :) |
23. grudnia - to właśnie wtedy poleciałem pełen obaw na pierwsze od dawna bieganie. W sumie bardziej niż na samym truchtaniu skupiłem się na kolanie. Każdy krok to był niepokój - będzie ok czy zacznie boleć?
[18 godzin później]
Niestety musiałem przerwać pisanie, a że zadań miałem dość sporo to wracam do niego dopiero po 18 godzinach. Nie będę czarował, że endorfiny biegowe gdzieś tam jeszcze szaleją. Jednak uwielbiam poranki, dlatego ciągle odczuwam to pozytywne nakręcenie. Wróćmy więc do biegania!
Ten pierwszy trening po tak długiej przerwie był... dziwny. Myślenie tylko i wyłącznie o kolanie nie pozwalało cieszyć się w pełni ruchem. Chciałem skończyć jak najszybciej, jeszcze zanim pojawi się ból. To, że się pojawi wydawało mi się oczywiste.
Jednak nie miałem racji. Zgodnie z założeniami przebiegłem 5 kilometrów i żaden ból się nie pojawił. Niby parę razy wydawało mi się, że coś gdzieś może delikatnie zaczęło ćmić, ale po treningu, kiedy normalnie powinien pojawić się największy ból - nie działo się nic.
Zachęcony takim obrotem spraw dzień później znowu poszedłem pobiegać. Tym razem przeleciałem 6 kilometrów. I znowu wszystko było ok.
W pierwszy dzień świąt machnąłem 7,5 kilometra. Jednak tym razem delikatne ćmienie już się pojawiły. Wróciło nawet na chwilę po treningu. Dlatego nie chcąc kusić losu dałem sobie 3 dni wolnego.
Chociaż w zasadzie ciężko to nazwać wolnym skoro w tym czasie przejechałem ponad 70 kilometrów rowerem i przepłynąłem ponad kilometr.
Do biegania wróciłem wczoraj. Wraz z moim powrotem na biegowe ścieżki, na Kaszuby wróciła zima! Wysokie temperatury mocno mi nie przeszkadzały, ale siąpiący w ostatnich dniach deszcz już lekko deprymował. A teraz? -2°C i piękne bezchmurne niebo.
Nic dziwnego, że noga podawała. Gremlina celowo schowałem pod bluzę, żeby się nie sugerować tempem, tętnem ani czasem. Miałem prosty plan - chciałem przebiec 5 kilometrów i tyle.
Po około 2 tysiączkach zdałem sobie sprawę, że chyba biegnę dość żwawo, bo w ogóle nie myślałem o kolanie. Jedyne nad czym się zastanawiałem to ile mam przed sobą podbiegów, ile zbiegów, co będzie za najbliższym zakrętem.
Pod domem okazało się, że planowane 5 kilometrów pokonałem po 4:43, 4:34, 4:35, 4:34, 4:40, 4:46. I to wszystko przy średnim tętnie 163 bpm. Nieźle jak na moje ostatnie kłopoty. Mogę uznać, że był to fajny II zakres.
Chyba w końcu wyzbyłem się czegoś co ktoś mi kiedyś w komentarzu zdefiniował jako biegowa bulimia. A mianowicie starałem się wybiegać wszystko co zjadłem. Potrafiłem przy okazji świąt strzelić sobie 50 kilometrów. Teraz już tak nie mam. Chcę bardziej postawić na jakość w bieganiu. Tym bardziej, że dzięki Kochanej Żonie męczyć od niedawna mogę się również na szosówce :)
Sportowych pomysłów na nadchodzący rok mam całą masę. Zapału? Jeszcze więcej. Tak więc oby zdrowie dopisywało, bo żeby zrealizować choć część tego wszystkiego to będzie potrzebne końskie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz