Co prawda niewiele zostało już do połowy marca, ale nie znalazłem do tej pory wolnej chwili, aby napisać kilka słów odnośnie swoich treningów w lutym. A jest o czym pisać. Nie wiem czy to zasługa tego, że w tym roku luty miał aż 29 dni czy może czegoś innego. Niemniej patrząc na podsumowanie miesiąca mogę być szczerze zadowolony.
Przede wszystkim czuję się biegaczem, dlatego zacznę od biegania. W lutym łącznie w przebiegłem blisko 250 kilometrów. Zaliczyłem dwa starty na dystansie 5 kilometrów oraz Trójmiejski Ultra Track. I tak naprawdę z każdego z tych biegów jestem zadowolony. Te 65 kilometrów po Trójmiejskim Parku Krajobrazowym pokazało, że mimo braków w długich wybieganiach z moją wytrzymałością nie jest najgorzej. Oczywiście dużo jeszcze do zrobienia, ale od czasu do czasu mogę porwać się na coś dłuższego niż piątka :)
A jak już jesteśmy przy piątkach to te również wypadły pozytywnie. Tydzień przed TUT zaliczyłem parkrun w czasie 19:01, zaś dwa tygodnie po ultra - jedynie 15 sekund wolniej. Jakaś tam szybkość jest i trzeba ją teraz przełożyć na dystans 10 kilometrów. Po ponad dwóch latach przerwy złamanie 40 minut - to by było coś!
Jeżeli chodzi o same treningi to tak jak pisałem wcześniej - próżno szukać w moim dzienniczku interwałów. Nie chcę iść tą drogą. Za to II i III zakres - jak najbardziej. Robiłem także biegi z narastającą prędkością. I to w różnych kombinacjach. Czasami zaczynałem od tempa powyżej 5:00/km a kończyłem w okolicach 4:30/km. Innym razem w końcówce łamałem 4 minuty na kilometr.
Jest jednak rzecz, która cieszy mnie najbardziej - tętno. Jeżeli jestem w stanie biegać tempem 4:40/km notując przy tym wartości tętna na poziomie 140 bpm to znaczy, że jest dobrze.
Poza bieganie zaliczyłem także około 165 kilometrów na rowerze oraz 6 kilometrów w wodzie. W tym miesiącu szczególnie zadowolony jestem z basenu. W kwestii pływania ciągle uważam się za pokrakę. Gdyby ktoś popatrzył z boku na moje pływanie załapałby się tylko za głowę. Aczkolwiek jak dzisiaj pamiętam jak zaczynałem swoją przygodę z wodą i na pokonanie kilometra potrzebowałem ponad 40 minut. Tymczasem w lutym udało mi się przepłynąć kilometr w 26:10.
Jeżeli chodzi o rower - nie mam co się rozwodzić. Po prostu robiłem swoje. Założenia się nie zmieniły - minimum dwa razy w tygodniu. Na tę chwilę ciągle trenażer wygrywa i kilometry nabijam w domowym zaciszu. Czy jest przyjemnie? Hehe - po prostu robię swoje... i z wytęsknieniem czekam na bardziej sprzyjającą aurę na zewnątrz.
I tak właśnie wyglądał luty. Ponad 400 kilometrów. Blisko 40 godzin spędzonych na treningach. Z jednej strony całkiem sporo. Z drugiej strony byłem przez cały czas przy narodzinach syna, zaliczyłem pierwszą kąpiel, pierwszy spacer, pierwsze przewijanie. Zdecydowanie poprawiłem swój warsztat kulinarny. Myślę, że nie ominęło mnie nic z prawdziwego życia. A jeżeli tak faktycznie jest to wszystko jest ok!
A tak wyglądamy na koniec lutego:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz