Na skróty

25 października 2015

Półmaratoński debiut (z poślizgiem) na własnym podwórku - relacja z 2. AMBER EXPO Półmaraton Gdańsk

   Start w gdańskim półmaratonie zaplanowałem już we wrześniu. Wrześniu 2014... Zamierzałem wystartować już w pierwszej edycji imprezy. Miałem nawet pakiet. Niestety kontuzja mocno pokrzyżowała mi szyki. Plany na półmaraton w ukochanym Gdańsku musiały poczekać. No i czekały równo rok.
   O tym, że pobiegnę w Grodzie Neptuna wiedziałem już w momencie ogłoszenia, że odbędzie się druga edycja biegu. Plany na tę imprezę miałem dość ambitne. Zamierzałem nabiegać w końcu, po raz pierwszy od 2013 roku, wynik poniżej 90 minut.


   Wszystko szło zgodnie z planem. Biegi na 5 i 10 kilometrów potwierdzały niezłą formę. Start sezonu, czyli Berlin Marathon, wypadł lepiej niż zakładałem. Tyle tylko, że po owym biegu na królewskim dystansie coś pękło. Zeszło ze mnie ciśnienie, przestałem odczuwać presję i... straciłem chęć do trenowania. Owszem - biegałem, ale na pewno nie trenowałem. Widocznie tego potrzebowałem, tego domagał się mój organizm. No i co tu dużo pisać... to mu zaserwowałem. Odpuściłem jakiekolwiek szarpanie się z czasami w tym roku. Zapisałem się na Harpagana. Chciałem się bawić bieganiem. I z takim właśnie zamiarem podszedłem do połówki w Gdańsku.
   W piątek, na dwa dni przed imprezą, zdałem sobie sprawę, że nie mam zielonego pojęcia kiedy można odbierać pakiety - czy czasem nie trzeba tego zrobić już dzień przed biegiem (a tak właśnie było :) ). Mało tego - nie wiedziałem nawet o której jest bieg i czy na pewno jest w niedzielę. Jak człowiek wyjeżdża, gdzieś w świat, to sobie wszystko planuje, tworzy harmonogram co i jak po kolei robić. Tymczasem w przypadku imprez na własnym podwórku jakoś tak podchodzi się ze sporą dozą lekkomyślności. Przynajmniej ja tak mam.
   Po pakiet wybrałem się z Pati w sobotę. Na wejściu do hali Amber Expo przywitał nas Pan w kamizelce zapraszający do stoisk z pakietami.
   Przy samych stoiskach spędziliśmy niewiele czasu. Poszło naprawdę szybko i sprawnie - podałem numer, podpisałem deklarację i dostałem pakiet. Bez zbędnej straty czasu.
   Rzadko to robię, ale tutaj zwrócę uwagę na pakiet. Zapakowany był w materiałową torbę z logo imprezy. W środku znajdowały się: baton energetyczny z ulotką producenta, żel pod prysznic, czekolada, dwa foliowe worki oraz koperta z czipem, numerem i kilkoma ulotkami. Śmiałem się, że te ulotki w kopercie to tak specjalnie - wyjmujemy chip, numer, a resztę do pieca :)
   Przejdźmy jednak do samej imprezy. Dawno, bardzo dawno, nie spotkałem na biegu aż tylu znajomych. Nie będę tutaj nawet próbował wszystkich wymienić, bo na pewno bym kogoś pominął. Całe szczęście, że pod Amber Expo zameldowaliśmy się już 1,5h przed biegiem. Rozmowom nie było końca.
   W końcu zaczęła mocno zbliżać się godzina 10. Buziak od Pati i w drogę. Ja do strefy startowej, a moja żonka na dogodne miejsce do cykania fotek.
   Nie miałem planów na bieg, dlatego zdecydowałem, że włączę Garmina z widokiem na... zegarek. Nie chciałem patrzeć ani na tempo ani tym bardziej na tętno. O tętno, prawdę mówiąc, trochę się martwiłem. Dzień wcześniej, robiąc spokojne rozbieganie, notowałem średnio ponad 170 uderzeń na minutę. Coś męczy mój organizm.
   O 10 ruszyliśmy w końcu na trasę. Ustawiłem się pomiędzy strefami na 1:30 i na 1:40, a więc na pierwszych kilometrach byłem głównie mijany :) Starałem się nie tarasować nikomu drogi i biec swoje. Miało być przede wszystkim komfortowo. Oczywiście nie chciałem tego jedynie przetruchtać, ale wychodzenie poza strefę komfortu nie wchodziło w grę.
   Jakie notowałem czasy? Uczciwie - nie wiedziałem. Dopiero w domu sprawdziłem, że pierwsza piątka zajęła mi 23:57.
   Dawno nie latałem po Gdańsku i fajnie było porozglądać się po okolicy. I tak rozglądając się doleciałem do Gdańska Głównego, gdzie wbiegliśmy na Grunwaldzką. Czekało nas blisko 10 kilometrów napierania przed siebie.
   Na szczęście spotkałem biegowego kolegę z którym rozmawiałem przez niemal całą Grunwaldzką. Byłem tak zaaferowany rozmową, że później jadąc z żoną autem, zdałem sobie sprawę, że niektórych fragmentów w ogóle nie pamiętam. Mało tego - wcale nie zwolniliśmy, mimo kilku podbiegów. Druga piątka pokonana w dokładnie 23 minuty i 57 sekund. Mimo, że bez kontroli - szło jak w zegarku.
   Jakkolwiek głupio to nie zabrzmi, wmówiłem sobie, że cięższa będzie pierwsza połowa, a jak już zaczniemy krążyć i kręcić się po Przymorzu, to będzie z górki. Znacie kogoś, kto obawia się pierwszej części dystansu, a nie może doczekać się końcówki? Ja nie. Przynajmniej do dzisiaj. Bo dziś właśnie ja tak miałem.
   Na szczęście nie widziałem wskazań pulsometru. I dobrze, bo od 11. kilometra zacząłem mimochodem przyspieszać. Kolejną piątkę poleciałem w 23 minuty. Po drodze spotkałem kolegę, z którym widziałem się na Harpaganie. Znowu pochłonęła mnie dyskusja. 

   Jednak od Przymorza, a dokładniej od 15. kilometra leciałem już głównie sam. Dopiero chwilę przed 20. kilometrem zagadałem do jednego biegaczy, który biegł z wózkiem. Sam chciałbym taki kupić i ciekawy byłem czy wygodnie się z nim biega. Kolega nie tylko odpowiedział, ale także dał mi spróbować. Petarda!
   Kawałek dalej dogonił mnie Łukasz - kolega, z którym startowałem w swoim pierwszym w życiu biegu, na Politechnice Gdańskiej. Kilkukrotnie zachęcałem go do mocnego finiszu mówiąc, że ja się spokojnie dokulam. On jednak uznał, że równym, mocnym (tfu! a tak chciałem już zwolnić! :))) ) tempem dolecimy do mety razem.

   Jeszcze tylko sesja na 21. kilometrze u mojej Ukochanej Fotografki i META! Czas 1:38:49. Aczkolwiek z czystym sumieniem mogę napisać, że dzisiaj były to tylko nic nie znaczące cyferki. Szybko odebrałem wodę i udałem się na masaż. Oj tego mi było trzeba :)
   Po Biegu Westerplatte i PZU Maratonie Gdańsk zaliczyłem w ukochanym mieście kolejną imprezę. Tym razem był to półmaraton. Teraz śmiało mogę powiedzieć, że nie muszę jeździć nigdzie po Polsce, aby mieć okazję do startów w świetnie zorganizowanych imprezach na wszystkich popularnych dystansach. Przed rokiem organizatorzy wysoko zawiesili sobie poprzeczkę, ale co najważniejsze - w tym roku jej nie strącili.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz