Na skróty

11 grudnia 2015

Co zrobić kiedy maraton nie wywołuje już TAKICH emocji?

   Pewnego dnia osoba niemająca praktycznie nic wspólnego ze sportem postanawia zacząć biegać. Nie ważne czy motywuje ją nuda, nadwaga, brak kondycji czy chęć zostania lokalną gwiazdą sportu. W większości przypadków, tak jak i w moim, wygląda to podobnie. Wychodzisz na pierwszy trening, świńskim truchtem (naprawdę, nawet mocno się starając, ciężko to nazwać biegiem) pokonujesz kilkaset metrów. Jeżeli jesteś mocno ambitny może uda Ci się od razu pokonać barierę kilometra czy nawet dwóch.
   Jednak nie poddajesz się. Systematycznie, regularnie, dzień w dzień realizujesz swój plan treningowy. Efekty pojawiają się dość szybko. Pokonujesz 5 kilometrów, w czasie których język ani razu nie wypada na brodę ze zmęczenia. Serce też już nie myśli tylko o tym, aby wyrwać się z klatki piersiowej. Przychodzi czas na zmierzenie się z godziną ciągłego biegu. W końcu upada bariera oznaczona napisem 10 kilometrów
   Ale my ciągle chcemy więcej. Zwiększanie dystansu? Owszem, ale to za mało. Kolega namawia na start w zawodach. Pierwsza myśl? To nie dla mnie, ja biegam dla siebie, dla zdrowia, dla zrzucenia paru kilo i nabrania kondycji. Jednak kolega naciska i zapisujemy się.
   Dystans 5 kilometrów, wokół kilkudziesięciu biegaczy, numer startowy, chip, medal na mecie. No i... pierwsza życiówka. Myśl towarzysząca przez cały bieg - Nigdy więcej - na mecie błyskawicznie się ulatnia.
   Jeszcze nie zdążymy wrócić do domu, a już snujemy plany na kolejne starty. Oczywiście już nie tylko piątki. Chcemy więcej - chcemy pobiec dychę. 
   A po dyszce zostają nam już jedynie dwa magiczne i przez wielu upragnione dystanse - półmaraton no i oczywiście... maraton. Dystans zwany królewskim. Wielu samo pokonanie go uważa za coś heroicznego. Czy takie jest naprawdę? Na pewno wymaga niemałego wysiłku.
   Tyle, że o ile naprawdę niezapomniany jest maratoński debiut, o tyle po nim możemy już tylko walczyć o coraz lepsze czasy. Nic więcej nam nie pozostało. Stało się - jestem maratończykiem i co dalej?
   Poprawianie czasów przez pewien czas jest ciekawym wyzwaniem. Tylko, że z czasem, szczególnie kiedy coraz trudniej jest urywać kolejne minuty, sekundy, zaczynamy szukać czegoś nowego. Nic tak nie motywuje do działania jak nowe wyzwanie.
   Tym co najczęściej nas zabija jest rutyna. I wielu biegaczy, nie chcąc popaść w ową rutynę, szuka czegoś nowego. Czego? Opcji jest naprawdę wiele. 
   W ostatnim czasie coraz częściej widzę biegaczy startujących w zawodach triathlonowych. Triathlon przeżywa u nas istny rozkwit. No bo dlaczego nie? Możemy i pobiegać i popływać i pojeździć na rowerze, a to wszystko w ramach jednej dyscypliny - BOMBA!
   Mnie osobiście bardziej (choć nie wykluczam niczego) pociągała inna opcja - ultramaratony. Miałem okazję parę razy pokonać dystans 50+ kilometrów i naprawdę mocno mi się spodobało. Jeżeli maraton obnaża nasze słabości to tylko sobie wyobraźcie co robi ultramaraton :)
   W tym roku skosztowałem też biegania w terenie oraz biegania na orientację. I wiecie co? Czuję, że w moim dzienniczku treningowym będzie coraz mniej asfaltu.
   Tak naprawdę nie ma znaczenia czy biegamy 5, 10 czy 20 kilometrów. Nie liczy się czy przygotowujemy się do półmaratonu, maratonu czy ironmana. Najważniejsze jest to, aby czerpać z tego maksimum przyjemności i satysfakcji. Nie możemy dopuścić, aby zżarła nas rutyna. Szczególnie My - amatorzy. Nie uprawiamy sportu dla pieniędzy tylko dla własnej satysfakcji. Dlatego jeżeli coś zaczyna nam ciążyć szukamy czegoś nowego. Triathon, ultramaraton, biegi na orientację, rower, pływanie - opcji jest naprawdę wiele. Nie ma szans, aby wszystko nam się znudziło :)

1 komentarz:

  1. Ja w pewnym sensie uprawiam sport dla pieniędzy. Ale tych zaoszczędzonych na lekarzy ;)

    OdpowiedzUsuń