Bieg Rzeźnika już w przyszłym tygodniu. Tymczasem moja forma woła o pomstę do nieba. Nawet w minimalnym stopniu nie mogę się odbudować po marcowo - kwietniowej przerwie. Na domiar złego czuję, że moje problemy wcale się jeszcze nie skończyły. Jednak nie ma co się mazać. W Bieszczady pojadę i w Rzeźniku wystartuję. Tego jest pewien. Co z tego wyjdzie? Jak to się mówi - zobaczymy.
Ostatnie dwa dni spędziłem na Warmii, gdzie wybrałem się na podbój okolicy z Małą. Lans pełną gębą - w końcu biegałem z najszybszą kobietą w okolicy. Tak głosił napis na statuetce jaką otrzymała na ostatnim biegu.
O ile w sobotę czułem się fatalnie już w momencie wychodzenia na trening (a z każdym kolejnym krokiem ten stan się tylko pogarszał). O tyle we wtorek niemal skakałem z radości. Od samego początku była petarda!
Biegliśmy we dwójkę, więc zamiast na tempie skupialiśmy się głównie na rozmawianiu. Musiałem usłyszeć szczegółową relację z sobotnich zawodów, gdzie tak dobrze zaprezentował się nasz Finisz! Zwycięstwo Małej, trzecie miejsce Tomka - bajka.
Obecnie zarówno Monika, jak i ja przygotowujemy się do podboju gór. Niezależnie czy to w Karkonoszach czy w Bieszczadach - raczej asfaltu nie uświadczymy. Stąd też moja decyzja, że odbijamy na gruntowe drogi. Wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że od kilku dni mieliśmy obfite opady deszczu, a na nogach buty, które chcąc porównywać do opon musiałbym nazwać slickami :) W tym momencie każdy kolejny krok był przygodą :)
Po 8 kilometrach na takim podłożu wybiegliśmy na asfalt. Lecieliśmy dość ruchliwą drogą więc trzeba było lecieć gęsiego. I tutaj Mała pokazała, że jest w gazie. Naprawdę mocno napierała przed siebie. O ile jeszcze chwilę temu lecieliśmy po jakieś 5:30/km. O tyle teraz już było dobrze poniżej 5:00/km.
W końcówce zawitaliśmy jeszcze na Górę Krzyżową. Kurna, że nikt tam jeszcze nie zorganizował jakiegoś krótkiego biegu górskiego. Normalnie jestem w szoku, bo teren jest wręcz wymarzony pod City Trail albo podobną inicjatywę.
Nieco inaczej wyglądał mój trening w środę. Mała wyjechała już do Gdańska. Mi zaczęła dokuczać delikatnie noga. Jednak trening chciałem zrobić. Najlepiej na jakiejś malowniczej trasie, żeby głowa zajęta była podziwianiem okolicy, a nie użalaniem się nad sobą.
Poleciałem do... Parku Krajobrazowego nad Symsarną. Mieszkałem 19 lat w Lidzbarku, a pojęcia nie miałem, że jest tam jakiś park krajobrazowy.
Po raz kolejny wpakowałem się na błotniste ścieżki z startowych Skechersach. Na Rzeźnika zabieram Salomony - innej opcji nie ma!
Kolejne kilometry mijały dość szybko. Wybierałem ścieżki i uliczki, których do tej pory nie znałem - to zawsze umila trening. Nawet nie wiem kiedy dotarłem ponownie pod dom.
Przez dwa dni zrobiłem nieco ponad 20 kilometrów. W większości po górach. Fizycznie niewiele to zmieniło. Za to psychicznie trochę się podbudowałem. Potrzebowałem takiej chwili wytchnienia. A wyjazd do rodziców i trening na Warmii idealnie do tego się nadają!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz