Na skróty

20 maja 2016

Finisz zgarnia pełną pulę - relacja Moniki z XII Lidzbarskiego Biegu Ulicznego

   W minioną sobotę w Lidzbarku Warmińskim odbył się bieg na dystansie 10 kilometrów. Niestety nie było dane mi w nim pobiec. Za to Mała pobiegła. Pobiegła i... wygrała! Zgarnęła pełną pulę! Jak tego zrobiła? Sami przeczytajcie:   W 2013 roku w Lidzbarku Warmińskim po raz pierwszy zdecydowano się zorganizować bieg na dystansie 10 km w ramach Lidzbarskich Biegów Ulicznych, wtedy też wystartowałam i triumfowałam wygrywając w kategorii open kobiet. Rok później również wzięłam udział w zawodach, lecz już bez sukcesów. 
   Przed rokiem bieg kolidował z maratonem. Tak więc po roku przerwy wróciłam na swoje podwórko ;) Założenia na bieg? Żadne. Obecnie jestem w trakcie przygotowań na swój debiut w górach (ten zbliża się wielkimi krokami!). Z racji tego bardziej skupiam się na wytrzymałości niż na szybkości. No dobra, ale wróćmy do lidzbarskiego biegu.

   Start zaplanowany był na godzinę 12, lecz na miejscu zameldowałyśmy się z mamą już o 10. Odbiór pakietu poszedł sprawnie - żadnych kolejek, żadnej weryfikacji, po prostu nazwisko i numer do ręki. 

   Czas do wystrzału startera upłynął w oka mgnieniu. Na bieg przyjechali chłopaki z Morąga - Tomek i Daniel. Wykonaliśmy wspólnie rozgrzewkę, w międzyczasie Tomek zapytał czy mam jakieś szanse na nagrodę dla „najlepszej lidzbarczanki”. Mając ciągle w głowie start sprzed 2 lat (kiedy to nie udało mi się obronić tytułu), a także moją obecną dyspozycję odpowiedziałam, że może być różnie. Chciałam, pewnie, że chciałam, ale wolałam się nie nastawiać, nie wywierać na sobie żadnej presji, żeby się nie rozczarować. Wykonaliśmy trochę ćwiczeń, kilka przebieżek i po chwili już staliśmy na linii startu odliczając sekundy do biegu. Punktualnie o 12 grono ok. stu biegaczy ruszyło na ulice miasta.   Zaczęłam bez szaleństwa. Zbyt często daję się ponieść na początku, co powoduje, że  później cierpię przez dalszą część trasy. Tym razem miało być inaczej. 
   Trasę biegu stanowiły 3 pętle, było dużo górek, zbiegów, podbiegów, niewiele płaskiego. Nie ukrywam, że nie traktowałam tego jako jakieś wyzwanie, bo wyzwaniem jest zielony szlak w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym, gdzie miejscami trzeba wspinać się na kolanach.
   W Lidzbarku nie było łatwo, ale byłam u siebie. Podbieg w stronę Astronomów pokonywałam przez 3 lata, 5 razy w tygodniu, idąc do szkoły. Znałam go doskonale. Wiedziałam, gdzie jest łagodniej, gdzie stromiej, gdzie się wypłaszczy, gdzie znowu trzeba będzie mocniej napierać. Zresztą całą trasę znałam metr po metrze. Kurczę, naprawdę lubię Lidzbark! Stąd pochodzę, tutaj wracam w każdej wolnej chwili.    No, ale wracając do samego biegu, już na pierwszej prostej wyprzedziłam jedną koleżankę i w ten sposób znalazłam się na prowadzeniu. Choć początkowo jeszcze to nie wzbudzało we mnie żadnych emocji to po pierwszym okrążeniu już pojawiła się myśl, że super by było dotrwać na tej pozycji do końca. 
   Przy punkcie nawadniającym spotkałam mamę i dziadka, najlepszych kibiców Poprosiłam o wodę. Częściowo wypłukałam usta, a resztę wylałam na głowę. Chyba zrobiłam to odruchowo, bo przez cały bieg padał deszcz, więc chłodzenia nie brakowało. 
   Na drugiej pętli dobiegł do mnie klubowy kolega Daniel, wymieniliśmy kilka zdań i Daniel poleciał. Kiedy przebiegałam drugi raz przez metę i speaker po raz kolejny wyczytał moje nazwisko, postanowiłam, że zrobię wszystko, aby przypomnieć sobie smak zwycięstwa sprzed 3 lat. 
   Wybiegając na trzecią pętlę spotkałam finiszowego prezesa – Tomka, miał on już przed sobą tylko zbieg ulicą Krzywą, rundkę po centrum i podbieg przed samą metą. Był na trzeciej pozycji. Wiedziałam, że już na podium będzie zielony akcent. To dodatkowo mnie motywowało. 
   Odwróciłam się, by zobaczyć czy moja pozycja jest zagrożona. W odległości jakiś 50 metrów było 2 biegaczy, obaj mężczyźni. Uspokoiło mnie to. Już śmiało leciałam w kierunku mety. Dogonił mnie jeszcze jeden z tych, którzy nie tak dawno był za mną. Okazało się, że to 16-letni debiutant. Chwilę porozmawialiśmy, już nawet pogratulowaliśmy sobie wyników, by po chwili minąć linię mety! 
   Moje szczęście było ogroooomne!!! W życiu nie spodziewałam się, że mogę wygrać, a taki sukces dodatkowo motywuje do dalszej pracy. Stanąć trzy razy na najwyższym stopniu podium to przecudowne uczucie. Ten dzień zdecydowanie należał do Finiszowców, bo zwycięzcą całego Grand Prix Warmii i Mazur został nie kto inny jak nasz prezes. Finisz Morąg najlepszą drużyną na świecie!!!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz