Już od kilku dni chodził za mną rower. Od początku maja pogoda jest wręcz wyśmienita. Mnóstwo słońca, lekki, orzeźwiający wiaterek - bajka. Szczególnie dla rowerzystów, których dodatkowo chłodzi pęd powietrza. Do biegania wolę nieco niższe wartości na termometrze. Ale nie o bieganiu dzisiaj mowa.
Od początku tygodnia widzę tylko rowerzystów - wszędzie i o każdej porze. Latałem po lesie - masa cyklistów. Jeździłem autem po mieście - pełno rowerzystów. Dosłownie na każdym kroku spotykam kogoś na dwóch kółkach. A z każdym kolejnym rowerzystą coraz bardziej się nakręcałem na napieranie w pedały. Tym bardziej, że ostatnio na szosie siedziałem 3 tygodnie temu. To już był zdecydowanie za długi rozbrat z moim Tribanem!
Nie było innej opcji - sobota musiała być rowerowa. Tym razem nie musiałem długo się zastanawiać nad wyborem trasy. Trzeba było odebrać auto od mechanika. Ostatnio biegiem je odstawiałem - tym razem rowerem miałem je odebrać.
No dobra, ale do warsztatu miałem jakieś... 15-20 kilometrów. Na tyle nawet nie opłaca się zakładać SPD'ków. Postanowiłem więc, że pojadę... nieco na około :)
Planowo miałem wyruszyć około 6 rano jednak o tej porze dopiero zwlokłem się z łóżka. Wcale mnie to nie zmartwiło. Wręcz przeciwnie, po okresie kiepskiego snu - w końcu mam sen jak marzenie. A jak wiadomo - dobry sen to podstawa nie tylko formy, ale i zdrowia.
Moja stara zasada mówi, że nie wychodzi się z domu bez śniadania. Dlatego zanim zacząłem szykować rower - wszamałem owsiankę, wypiłem kawę.
Koło 7 w końcu wciągnąłem spodenki, koszulkę, wskoczyłem w SPD i mogłem ruszać. Jeszcze tylko buziaki na szczęście od żony i synka i w drogę!
Może nie bałem się, że zapomniałem jak się jeździ na rowerze. Jednak trochę obaw miałem w związku z tak dużą przerwą. Przypinanie się do roweru to w dalszym ciągu nie jest dla mnie chleb powszedni.
Jednak już z pierwszym obrotem korby obawy uleciały. Jakie to było fantastyczne uczucie. Na pewno kojarzycie to uczucie kiedy wydaje się Wam, że coś jest super, ekstra, wspaniałe i w ogóle, a kiedy już to robicie okazuje się, że Wasze wyobrażenia było zupełnie inne. Bałem się, że przeżyję coś podobnego. Jednak nie tym razem!
Zakładałem, że na rowerze będzie ekstra i było! Oby zawsze jeździło mi się tak dobrze jak dzisiaj. Nie wiem czego to zasługa. Może ta długa przerwa. A może fakt, że nie robiłem tego realizując jakiś plan tylko po prostu dla frajdy. Może nastawianie się od kilku dni. Może pogoda. A być może wszystko po trochu!
Mógłbym teraz zanudzać Was pisaniem w jakich tempach pokonywałem kolejne kilometry, jakie miałem tętno itd. Tylko po co? Nie kontrolowałem tego w trakcie treningu to i teraz nie będę się nad tym rozpływał.
Jedyne co się liczyło to widoki i przyjemność z napierania w pedały. Generalnie poruszałem się dobrze znanymi mi drogami. Aczkolwiek w wiosennej scenerii dawno ich nie widziałem. Pochodzę z Warmii, tam też zielonych, pięknych terenów jest pod dostatkiem. Jednak Kaszuby, z którymi się związałem niczym jej nie ustępują.
Jedyne co zmąciło tę sielankę to... samochody. A precyzując - ich kierowcy, którzy nie oszczędzali klaksonów. Drażni mnie jak ktoś jedzie za mną i trąbi lub robi to w momencie wyprzedzania mnie. Ale cóż - myślę sobie, że to ktoś znerwicowany bądź bardzo się spieszący. Za to kompletnie nie zrozumiałem zachowania starszego jegomościa który trąbił wymijając mnie... Kilkukrotnie zdarzyło się, że ktoś jechał z naprzeciwka, zatrąbił i machnąć ręką. Ale żeby trąbić z pretensjami z przeciwległego pasa - tego jeszcze nie widziałem :)
Swoją wycieczkę zakończyłem nieco ponad 2 godzinach mając w nogach blisko 70 kilometrów. Pierwszy raz po pokonaniu takie dystansu czułem... niedosyt. Nie bolały nogi, nie bolały plecy. Po prostu chciałem jechać dalej. Na dziś jednak musiało wystarczyć to co przejechałem. Tyle, że znam siebie - chęci raczej nie minął, a co się odwlecze... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz