Po zeszłorocznej edycji początkowo mówiłem, że nigdy więcej tu nie wrócę. Później moja stanowczość i zdecydowanie nieco osłabły. A w dalszej kolejności... nabrałem ochoty na powrót na trasę GLG. Tyle tylko, że tym razem moim celem miało być nie samo ukończenie, a powalczenie o jak najlepszy wynik.
W zasadzie jeszcze mniej więcej na miesiąc przed imprezą wierzyłem, że tak właśnie będzie. Aczkolwiek im bliżej było dnia startu tym więcej rzeczy szło totalnie nie po mojej myśli. Zaczynając od 7anna, która wystawiła mnie na kilka dni przez imprezą i zostawiła bez roweru (choć wszystko mieliśmy wcześniej dogadane), przez zapalenie krtani jakiego się nabawiłem tuż przed imprezą (miałem nawet wykupiony antybiotyk, choć zamierzałem go wziąć dopiero jakby pojawiła się gorączka) kończąc na fatalnym stanie mojego Krossa którego jako tako (koronki do kasety dobrałem z kilku różnych znalezionych w garażu, a mleko do tylnej opony z 3 różnych gum - efekt montowania roweru na 2h przed odjazdem).