Na skróty

2 lipca 2014

Solidna, biegowa parapetówka

   Nienawidzę przeprowadzek! W ostatnich latach przeprowadzałem się... nawet nie wiem ile razy. W każdym razie można by rzec, że powinienem do nich już przywyknąć. Jednak nic z tych rzeczy! A jak już mowa o rzeczach to za cholerę nie wiem jak to się dzieje, że mimo iż ciągle pozbywam się kolejnych gratów, to muszę z miejsca na miejsce przewozić coraz więcej. Na szczęście moja cudowna żona jakimś cudem zawsze na wszystko znajduje miejsce. A żeby nie było tak pesymistycznie to skupię się na pozytywnym aspekcie przeprowadzki. Czyli oczywiście na parapetówce. I to nie byle jakiej - biegowej parapetówce! Wiadomo - nowe miejsce to nowe trasy biegowe. I mimo, że w porównaniu do ostatniej trasy ta nowa różni się tylko początkiem (dalej zamierzam latać nad samym morzem) to i tak byłem podjarany na myśl o dzisiejszym treningu.

   Dzisiejszego poranka nic nie mogło mi zepsuć humoru. Najpierw odprowadziłem żonę na autobus, później wciągnąłem owsiankę i w końcu wskoczyłem w biegowe buty. Jednak zamiast swoich standardowych, treningowych spodenek wybrałem (podobnie jak wczoraj) startówki ze Sklepu Biegowego. Te same, w których biegałem po Berlinie.
   Bym o nich w ogóle nie wspomniał gdyby nie fakt, że Gremlin zakomunikował mi, iż pierwszy kilometr pokonałem w 4 minuty i 27 sekund. Naprawdę nie spinałem się - biegłem luźno i wydawało mi się, że spokojnie. Pomyślałem, że z powodu nowego miejsca i otoczenia wysokimi blokami wystąpił jakiś błąd. 
   I być może tak było naprawdę. Jednak kolejny odcinek okazał się jeszcze szybszy - 4:25. Oj trening na takich prędkościach nie może się dobrze skończyć. Trzeba było zwolnić. I faktycznie tak zrobiłem. Jednak to ciągle nie było tempo moich obecnych rozbiegań. Nawet w czasach gdy biegałem maraton poniżej 3 godzin starałem się nie biegać w przedziale 4:00-5:00/km. Uważałem, że akcenty muszą być mocniejsze niż 4:00/km, a rozbiegania spokojniejsze niż 5:00/km. A teraz?
   No cóż, noga niosła, czułem luz postanowiłem więc lecieć tak jak do tej pory - bez żadnego podkręcania, ale i bez specjalnego spowalniania. Po okresie biegania dyszek chcę wrócić powoli do większego kilometrażu. I tak od tego tygodnia stosuję zasadę, że jednego dnia będę pokonywał 15 kilometrów, a kolejnego 10. Wczoraj było nieco więcej, czyli dzisiaj musiałem zadowolić się dychą. Miałem więc kolejny powód, aby nie przejmować się zbyt mocnym tempem.
   W sumie wyszło tego 10 kilometrów i 218 metrów w średnim tempie 4:39/km. To jednak jest nieco zaniżone przez ostatni mocniejszy kilometr. 
   To jednak nie był koniec treningu. Otóż Gremlina zatrzymałem pod swoim starym mieszkaniem, gdzie został jeszcze mój rower! I tak oto dojeżdżając do domu na dwóch kółkach zaliczyłem kolejny trening (po ostatnim rowerowym) w stylu triathlonowym :) Jednak mimo wszystko wydaje mi się, że szukając wyzwań wybrałbym biegi górskie i ultramaratony. 

1 komentarz:

  1. No to teraz jeszcze do triathlonowego kompletu pora wybrać się na basen ;) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń