Na skróty

28 sierpnia 2014

Szwedzki trening w polskim wykonaniu...

Nie ma to jak reklama polskiego piwa w Niemczech :)
... na niemieckiej ziemi, na chwilę przed pracą w holenderskiej firmie :) Taka oto międzynarodowa środa mi się przytrafiła. Już od dłuższego czasu miałem ochotę na próbę nieco mocniejszego biegu. Bez przeginania, żeby nie pogorszyć stanu nogi, ale nieco szybciej niż dotychczas. Szczególnie, że już w najbliższy weekend BMW Półmaraton Praski i nie ukrywam, że choć o dobrym wyniku nie mam co myśleć to jednak chciałbym chociaż trochę się zmęczyć w Warszawie. 
   I tak zastanawiając się czy zrobić przebieżki, czy może II zakres albo tempo progowe, wychodząc rano z domu rzuciłem do Małej - "Fartlek". Do tej pory chyba tylko raz zrobiłem ten trening. A czym jest fartlek? Otóż w wolnym tłumaczeniu jest to "zabawa prędkością". 

   I faktycznie, razem z siostrą, bawiliśmy się w środę prędkością. Spokojnie truchtaliśmy, aż nagle padało hasło "od pierwszej do piątej latarni". I lecieliśmy ile sił w nogach do umówionej mety. Raz biegaliśmy odcinki 50-100-metrowe. Innym razem było to 200 czy nawet 400 metrów. Przerwy pomiędzy były stosunkowo długie. Chodziło o to, żeby maksymalnie wypocząć. To nie był trening interwałowy, nie chodziło nam o to, żeby nawarstwiało się zmęczenie. Miało być bieganie na pełnej świeżości i było!
Pamiątka z treningu :)
   Standardowo w środę pokonujemy około 10 kilometrów. W tym tygodniu, realizując tak fajny trening zdecydowaliśmy się nieco wydłużyć dystans. Po jednym z szybszych odcinków wydmuchując zorientowałem się, że poleciała mi krew. W związku z tym, że nie miałem chusteczek myślałem, że to dla mnie już koniec treningu. Na szczęście temperatura powietrza była moim sprzymierzeńcem. Było chłodno, krwotok nie był duży - można było lecieć dalej.
   Mieliśmy już tylko dotruchtać do domu, ale na jednym z kilometrów zaczęliśmy delikatnie podkręcać tempo i kiedy po około 500 metrach lecieliśmy całkiem szybko krzyknąłem do Małej, że fajnie by było utrzymać to do końca tego tysiączka. I udało się - 4:13/km. A w nagrodę, na końcu tego tysiączka, czekał na nas tato :)
   I tak całą trójkę dotruchtaliśmy do domu. Przedostatni trening przeszedł do historii. I muszę przyznać, że był to jeden z ciekawszych treningów jakie udało mi się zrealizować podczas tego wyjazdu. Wiem jednak, że jak tylko uporam się z problemami zdrowotnymi zrobię jeszcze wiele ciekawych treningów. Ale już w Polsce!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz