Na skróty

16 września 2015

Interwały po raz trzeci... i na pewno nie ostatni

   Mimo, że dzisiaj środa to wcale nie było to takie pewne, że wybiorę się na stadion, żeby znowu trzaskać kilometrówki. Powodów (czytaj - wymówek) miałem w brud. Przede wszystkim od sobotnich zawodów nie miałem nawet jednego dnia bez biegania. Ponadto wszystkie biegi to były bardziej ambitne treningi niż klepanie spokojnych kilometrów. No i w dodatku do Berlina zostało 10 dni, więc należałoby złapać trochę świeżości.
   Czy to nie są wystarczające argumenty, aby zostać w domu albo machnąć jedynie luźną dyszkę? Otóż nie są! Objętość treningowa i tak jest stosunkowo niewielka. Gdy walczyłem, skutecznie zresztą, o życiówkę w ostatnich tygodniach przed startem klepałem po 90-100 kilometrów (nie licząc ostatniego tygodnia). Teraz macham po 60-100, więc nie ma mowy, abym był przemęczony. Tym bardziej, że fizycznie też się nie przemęczam między treningami.

   Mimo, że od soboty biegam codziennie to nie ma co przesadzać - 5 dni biegania mnie nie zamęczy - nie ma obaw. A ostatnie treningi mimo, że były nieco mocniejsze to jednak nie było to bieganie do odcięcia
   Rano rzuciłem jeszcze okiem na tabele intensywności treningów wg Danielsa i pojechałem na stadion. 
   Prawdę mówiąc niespecjalnie miałem ochotę na bieganie. Swoje zrobił niezbyt długi i niezbyt dobry sen. Ponadto ciągle w głowie miałem te wszystkie wymówki. Już na rozgrzewce ledwo powłóczyłem nogami. Wszystko mnie bolało. Byłem jak taki mały, kapryśny bachor.
   Jakby tego było mało, jeszcze zanim zacząłem pierwszą serię na bieżni pojawili się uczniowie z jakiejś szkoły, w ramach lekcji wf. Wiadomo - bieżnia jest dla każdego, zmieściliśmy się jakoś. Tylko za cholerę nie rozumiem czemu ktoś kto maszeruje musi maszerować wewnętrznym torem!
   Na pierwszym kilometrze nabiegałem 3:44. Co jak weźmiemy ten slalom między młodzieżą jest wynikiem bardzo dobrym. Tyle tylko, że wciąż bardzo mi się nie chciało. Może z drugą serią się już tak nie ociągałem, ale wciąż to nie był ten zapał sprzed tygodnia. 
   Ostatecznie pobiegłem i zameldowałem się na mecie po 3 minutach i 46 sekundach. Dokładnie tyle potrzebowałem na pokonanie 3. tysiączka. Niby nie miałem chęci, niby marudziłem i stękałem w myślach, ale nim się obejrzałem miałem już trzy serie za sobą. 
   To mnie trochę podbudowało przed kolejnym kilometrem. Ten pokonałem w 3:45. Natomiast na ostatnim to już płynąłem! Leciałem mocno, ale na tyle kontrolowałem tempo, że byłem w stanie spokojnie podkręcić tempo na ostatnim łuku. Prosta to już była bajka! Ostatecznie zrobiłem tego tysiączka w 3:40. 
   Ten trening pokazuje, że warto iść pobiegać, nawet jak w ogóle nie ma się na to ochoty. Jedno jest pewne, jak mówił Karnazes - nigdy po treningu nie będziesz się czuł gorzej niż przed. I faktycznie coś w tym jest!

1 komentarz:

  1. Brawo, fajny trening odwaliłeś :P U mnie dzisiaj 15min 5.30 a potem 15X30 sek przyśpieszenia maxymalnego i 30 sek wolnego :P A w sobotę 5km i próbujemy zlamać rekord :D

    OdpowiedzUsuń