Na skróty

24 listopada 2021

Bogdziewicz Team na robocie - relacja z XVIII Bryksy Cross 2021

fot. Łukasz Zienkiewicz

    Ostatnio postanowiłem, że w tych dziwnych covidowych czasach nie będę stawiał sobie dalekosiężnych planów startowych. Ot po prostu - decyzję o starcie podejmuję spontanicznie, a startuję tylko w okolicy, żeby ograniczyć do maksimum logistykę. Stąd moja obecność na Cyklo Kartuzy, Cyklo Pelplin, rezygnacja z ŻTC czy wszystkich imprez w górach. Tyle tytułem wstępu, a teraz opowiem Wam jak przejechałem całą Polskę, żeby tuż przy trójstyku polsko - czesko - słowackim 3 kwadranse pojeździć rowerem w kółko.
    Mówiąc najprościej - wystartowałem u VeloGD i świat przełajów znowu mnie wchłonął! Wystarczyła godzinka na maksymalnym tętnie i znowu zaczęło się przeglądania kalendarza imprez CX, analizowanie bieżników w oponach 33 - milimetrowych, rozkminianie co do ciśnienia w kołach i tego czy po tych schodach da się wjechać czy jednak rama na ramię.
    Do tego ruszyły nasze treningi przełajowe z Bodzio Team, na których w tym roku zadebiutowałem. W zasadzie jedyne czym to się różni od zawodów to fakt, że nie mam przypiętych numerów startowych. Reszta bez zmian - od początku do końca ogień, a po wszystkim nogi jak z waty i problemy ze złapaniem oddechu.
fot. Łukasz Zienkiewicz


    
Kiedyś śledząc Puchar Polski usłyszałem, że jedną z fajniejszych imprez przełajowych w Polsce jest ta w Gościęcinie i gdy zobaczyłem wydarzenie na FB, zapytałem Michała czy się wybiera. Nie tylko dostałem odpowiedź, że tak, ale także propozycję wspólnego wyjazdu. Było 6 dni do startu. Lekko się wahałem, ale... raz się żyje. W środę byłem już na liście.
    Pierwotnie plan był taki, że lecimy rano 600 kilometrów, startujemy i wracamy 600 kilometrów. Ostatecznie jednak pojechaliśmy w piątek wieczorem i zaliczyliśmy nocleg niedaleko startu.
    Do Gościęcina polecieliśmy we 3 z Michałem i Łukaszem. Chłopaki startowali o 13 w Mastersach, ja zaś godzinę później w Amatorach. Na miejscu byliśmy koło 11 żeby przejechać jeszcze 2-3 rundy i zapoznać się z trasą. Mówi się, że powinno się zabierać na zawody tylko sprawdzony sprzęt i powiedzmy, że Michał taki miał. Za to Łukasz i ja w zasadzie do ostatniej chwili działaliśmy przy swoich maszynach. Nowe opony, koła, kółka przerzutek, okładziny hamulcowe - a wszystko to "za 5 dwunasta". Mały spojler - oba rowery miały problem ze schodzącym powietrzem, w dodatku u mnie rozwalił się ekspander od sterów :) Ale wyciągnąłem wnioski - szykowanie roweru na Owocowy Przełaj zacząłem już dzisiaj ;)
    Startu chłopaków opisywać nie będę, bo zupełnie nie wiem co działo się w ich głowach. Dodam tylko z kronikarskiego obowiązku, że Michał zajął miejsce tuż za podium, a Łukasz otworzył drugą dziesiątkę.
    Jak chłopaki jechali ja już miałem w głowie własny wyścig. Rozgrzewka, klejenie buta (nie pytajcie...) i chwilę przed 14 sędziowie zaczęli wyczytywać nazwiska, abyśmy ustawili się na starcie.
    Od samego początku ogień. Prędkość 45 km/h, dohamowanie, nawrotka i znowu ogień. Minęło ledwie 50 sekund, a tętno wskoczyło na ponad 170 bpm, którego miało nie opuścić przez następne 50 minut.
    Na przełajach jest tak, że jak startujesz z samego końca, a co gorsza startujesz z samego końca i nie masz cholernie mocnego depnięcia, to pierwsze okrążenie jest okrążeniem instalacyjnym. Jedziesz na maksa, zwalniasz w kolejce przed przeszkodami i ciasnymi nawrotami. Dużo lepiej jest na kolejnej pętli - wtedy już nie zwalniasz nigdzie - każdy nieszczęsny metr trasy musisz pokonać na swojego obecnego maksa. Nienawidzisz sam siebie, wszystkich dookoła i najchętniej cisnąłbyś ten rower w cholerę, ale mimo wszystko starasz się z całej siły naciskać na pedały. To w zasadzie ciężko wytłumaczyć. Cyclocross jest w brew jakiejkolwiek logice. Rozkładanie sił? Absolutnie - od początku musi iść ogień. To tak jakbym tempo z biegu na 1 kilometr chciał utrzymać przez godzinę - czysty obłęd. I taki właśnie jest przełaj. Najtrudniejsza odmiana kolarstwa i jednocześnie najwięcej dający trening przed wiosną i latem.
fot. Łukasz Zienkiewicz
    Wróćmy jednak do Gościęcina, na trasę XXVIII Bryksy Cross'u, na trasę która choć nie miała w zasadzie nic niespotykanego - żadnego pojedynczego efektu WOW. Za to całość.... Na Bryksach efektem WOW była właśnie ta całość. Tam skupienie było wymagane na każdym kawałeczku tej trasy jechaliśmy cały czas góra - dół, lewo - prawo, trawersy, schody, deski, ciasne nawroty. To co od razu rzuca się oczy to to fakt, że w Gościęcinie, jak masz nogę, to wyprzedzać możesz w każdym miejscu na trasie. Nie ma wąskich ścieżek, singli - dysponujesz mocą - lewa wolna.

    Niemniej nie bez znaczenia dodałem - jak masz nogę, gdyż osobiście tego dnia wiele się nie nawyprzedzałem. Skupiałem się bardziej na płynnej jeździe  i unikaniu wywrotek czy defektów. Na plus jedynie fakt, że udało mi się dojechać na metę bez dubla! Byłem ostatnim niezdublowanym zawodnikiem i z czasem 50:30 zameldowałem się na 26 pozycji. Średnie tętno na poziomie 178bpm sugeruje, że tego dnia dałem z siebie ile mogłem, a to najważniejsze. W dodatku pierwsze koty za płoty i czas pomyśleć o kolejnym Superpuchare Polski - tym razem w Laskowicach Pomorskich. Owocowy Przełaj to moim zdaniem sztos!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz