Ostatni tydzień zakończyłem z łącznym kilometrażem wynoszącym 79 kilometrów i 64 metry. Oczywiście nie są to tylko biegowe kilometry. Ale co mnie cieszy, tych biegowych jest najwięcej, bo ponad 38. Do tego dorzuciłem pływanie (ok. 7km) i rower (ok. 34km).
Walka z kontuzją ciągle trwa, ale (odpukać) jest coraz lepiej. Rozciąganie przynosi efekty, w dodatku dzięki dołożeniu pływania i jazdy na rowerze aktywizuję mięśnie do tej pory zaniedbywane.
Niedzielny rower okazał się dość bolesny i po kilku niezbyt miękkich lądowaniach zostało mi sporo pamiątek. Te dzisiaj prezentowały się jeszcze bardziej okazale - pojawiły się pierwsze kolory :) Jakby tego było mało - dzisiejszy dzień również zacząłem od gleby. I tak jak w niedzielę była to gleba rowerowa. Na szczęście tym razem obyło się bez strat. Uznałem to za dobry prognostyk na resztę dnia.
Dzisiejszy rower był jednak jedynie prologiem do treningu. Dojechałem do klubu, zostawiłem dwa kółka, torbę i wybiegłem na nadmorskie alejki. Po raz kolejny udało mi się odrzucić pokusę kontroli tempa. Zresztą i tak za bardzo nie wiem jakie miałoby ono być. Poniedziałkowy poranek nie przyciągnął tłumów nad morze. Nie bez winy był na pewno padający deszcz i wiatr. Na szczęście temperatura była na tyle wysoka, że na chodnikach nie zalegał lód. Nawet podmuchy wycelowane w moją twarz nie były w stanie mnie zniechęcić. Było fajnie. Skutki wczorajszych upadków nieco umniejszały komfort biegu, ale poza tym nic mnie nie bolało! W końcu! Nareszcie! Może (odpukać) to zapowiedź zmian na lepsze? :)
Efekt wczorajszych wojaży z żoną w kuchni :) |
Tak jak poprzednim razem dobiegłem do Gdyni, cyknąłem kilka fotek i z powrotem pomknąłem do Gdańska. W sumie wyszło nieco ponad 9 kilometrów. Nie miałem jednak większej ochoty na wydłużanie trasy i dobijanie do dychy. Trasa Gdańsk - Gdynia - Gdańsk zostanie chyba moją podstawową trasą, a jakoś wątpię, abym zawsze z uśmiechem na ustach mijał umowną metę i biegł jeszcze "doklepać"800 metrów :)
Po bieganiu nie zabrakło oczywiście rozciągania. Wolno, leniwie, spokojnie, ale dokładnie i sumiennie. Nie robię tego "na od...wal", bo to ma mi pomóc wrócić do pełni formy. Wychodzę z założenia, że jak nie mam na coś czasu to tego po prostu nie robię :)
Trening zakończyłem pływaniem. Po raz kolejny 100 razy dobijałem do krawędzi basenu i po raz kolejny mi się podobało. Szkoda, że podczas pływania raczej nie da się z nikim pogadać :)
Aaaa - po pływaniu oczywiście rowerowy epilog, czyli podróż do domu. I taki to był początek świątecznego tygodnia. Muszę przyznać, że dość ambitny, jak na mnie. Ciekawe jak po takim rozpoczęciu będzie wyglądała reszta tygodnia :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz