Na skróty

30 grudnia 2014

Biegasz? Biegam, ale nieco inne to moje bieganie

   Wiele razy już pisałem, że często biegacze szukają nowych wyzwań i wtedy większość decyduje się na biegi ultramaratońskie, a inni próbują swych sił w triathlonie. Wspominałem również, że mi zdecydowanie bliżej do tych pierwszych. Aczkolwiek ostatnio zacząłem regularnie zarówno pływać jak i jeździć rowerem. Tak więc, o przypomnienie tego co mi bliższe, zadbał w tym roku Mikołaj, a w zasadzie cała rzesza Mikołajów :)

   Nowy sprzęt spowodował, że trening który obecnie jest dla mnie najprzyjemniejszy to... kros. Naprawdę mocno polubiłem bieganie w terenie. I to o każdej porze nocy i dnia. Gremlin póki co leży "martwy" w szufladzie, a ja co rano zakładam nowe slalomony i ruszam w slalom między drzewami :) Dzięki temu, że nie mam na ręce elektronicznej smyczy nie zawracam sobie głowy tempem, dystansem, tętnem. Mam ochotę to biegnę. Zasapię się wbiegając na górę to maszeruję. Pełna wolność! W pasie mam telefon i czołówkę - nie straszne mi ani zgubienie się, ani ciemność. Jest naprawdę przyjemnie. Czuję, że z każdym dniem moja ochota na kolejne biegi jeszcze wzrasta. Jest niemal tak jak przed trzema laty. A kiedy ostatnio miałem tak, powiem brzydko, ZAJEBISTY, tren... tfu! To nie był trening. To był bieg. Najprostsza czynność na świecie. Bez kombinacji, bez kalkulacji - po prostu bieg. A więc kiedy ostatnio biegło mi się tak zajebiście jak dzisiaj? Nie pamiętam!
   Już wczoraj miałem ochotę pobiegać w większym gronie. Napisałem kilka smsów. Niestety nikomu nie pasował poniedziałkowy termin. Za to wtorkowy - jak najbardziej. Przynajmniej dla trzech kolegów. 
   Umówiliśmy się na godzinę 6:30, na skraju Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego w dzielnicy Strzyża. Na miejsce dotarłem kilku minut przed czasem. Tam czekał już Michał. Michał, który właśnie wraca do biegania po dłuższej przerwie. Nie licząc Biegu Westerplatte to ostatnio biegałem z nim chyba do Tczewa - jeszcze jako kawaler :) Chwilę później dołączyć do nas Kamil i Andrzej. Żeby było ciekawiej - z nimi też jak biegałem ostatnim razem to nie miałem obrączki na palcu :)
   Kilka minut później odpaliliśmy latarki i wkroczyliśmy do lasu. Trzeba przyznać, że to był konkretny początek biegu. Przez pierwsze 2 - 3 kilometry niewiele było zbiegania. Za to podbiegania co niemiara. Czy ktoś się tym zmartwił? Nie bardzo. Można było przynajmniej się rozgrzać. Temperatura mocno poniżej -12°C (odczuwalna około -15°C) niespecjalnie rozpieszczała. Ale brnęliśmy przed siebie. Raz gęsiego, raz ramię w ramię. Było dużo gadania, żadnego ciśnienia. Nie mieliśmy nawet trasy. Chcieliśmy po prostu pobiegać przez godzinę, może dwie. 
   Ja wymyśliłem bieg w stronę Niedźwiednika, Andrzej poprowadził na Matarnię (to chyba były okolice Matarni, co nie?). Michał sprowadził nas na Oliwę, za Kamilem wbiegaliśmy na Pachołek.
   Miny drwali na nasz widok - bezcenne. Aczkolwiek nas też nieco zaskoczył widok grupy mężczyzn przed wschodem, z siekierami w rękach :)
   Na Pachołku podjęliśmy decyzję, że pora wracać. Niemniej - taką wycieczkę trzeba będzie koniecznie powtórzyć. W domu zameldowałem się po około 2 godzinach. Ile w tym czasie przebiegłem? A któż to wie :) Naprawdę życzę każdemu, aby czerpał z biegania tyle radości ile ja czerpię obecnie!

PS: Na dzisiejszej wycieczce zabrakło jeszcze jednego biegacza - miłośnika dłuuugiego snu, którego w tym miejscu pozdrawiam i liczę, że następnym razem się wybudzi :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz