Z biegowego punktu widzenia - mijający rok był krokiem w tył. Patrząc na swoje wyniki, przebiegi, prędkości mogę nawet stwierdzić, że był to bardzo duży krok w tył. Pozwolił mi jednak na wiele spraw spojrzeć z całkiem innej perspektywy.
Rok 2013 zakończyłem życiówką w maratonie. Mało brakowało, a całkiem przypadkowo, w ostatnim starcie 2013 roku, poprawił bym także wynik w półmaratonie. Wszystko układało się po mojej myśli. Już wtedy pojawiły się pierwsze zwiastuny problemów. Ale byłem na fali, "świat należał do mnie". Z optymizmem patrzyłem w przyszłość. Szybko zaplanowałem główne starty - maratony w Łodzi i Berlinie, połówki w Warszawie.
W styczniu wyjechałem do Niemiec na kilka miesięcy i to właśnie tam zamierzałem się przygotować do Półmaratonu Warszawskiego. Wszystko szło nieźle. Klepałem tygodniowo po 100-115 kilometrów. Aby określić swoją formę pobiegłem w biegu na 15 kilometrów i uzyskałem 1:00:46. Robiłem długie wybiegania, rytmy, interwały, II zakres - Naprawdę było tak jak być powinno. Potwierdził to kolejny start kontrolny. Na tej samej, 15-kilometrowej trasie, poprawiłem się o 2 minuty i 13 sekund. Poza bieganiem, trzy razy w tygodniu robiłem trening uzupełniający.
Było ok, aż tu nagle trach. Pojawiły się problemy z biodrem, leki i maści przeciwbólowe już nie dawały sobie rady. Zacząłem odpuszczać.
Pod koniec lutego zawiesiłem po raz pierwszy treningi w związku z bólem akurat łydki. Jednak już kilkanaście dni później to już biodro było głównym problemem. I to właśnie przez nie przez cały marzec udało mi się wyjść zaledwie 11 razy.
Ze startu w półmaratonie w Warszawie musiałem zrezygnować. Również maraton w Łodzi nie wchodził w grę. Jednak kilka spokojnych biegów na początku kwietnia pozwoliło mi pojechać do Łodzi na bieg na 10 kilometrów. Wynik nieco ponad 43 minuty dumą mnie nie napawał. Ale dobiegłem i to było ważne.
Niemniej ciągle lekceważyłem biodro. Byłem niby u jednego czy dwóch lekarzy, ale nic nie wynikło z tych wizyt. Ból nie był ogromny, mogłem biegać to biegałem. W kwietniu też pokonałem dość spontanicznie 75 kilometrów z grupą znajomych. Cały czas olewałem rozciąganie. Kilka skłonów "na odwal" i to wszystko. Jak mogłem być taki głupi? Nie wiem.
W maju zacząłem nieco konkretniejsze treningi. Znowu wróciły biegi długie i rytmy - od 100 do 400 metrów. Maj zakończyłem "Biegiem Kawalerskim". Był to bieg, który zapamiętam do końca życia i który był najjaśniejszym punktem w moim dzienniczku treningowym w 2014 roku. Otóż biegłem... na własny ślub. Sam jeden, ubrany w koszulę leciałem z Gdańska do Pępowa.
Po weselu musiałem zrobić sobie chociaż 2-3 dni wolne. Ale już tydzień później zameldowałem się na starcie... ultramaratonu Szczecin - Kołobrzeg. Niestety nie udało się go ukończyć. Jednak dystans 105 kilometrów bardzo mnie cieszył.
Dokładnie 7 dni po biegu ultra stanąłem na starcie biegu na 10 kilometrów. Czas około 44 minut tym razem w pełni mnie zadowalał. Dwa tygodnie później uzyskałem 1:36:29 w półmaratonie nad Jeziorem Żarnowieckim. Równie dobrze biegło mi się w Kretowinach.
Po biegu jednak znowu odezwało się biodro. Kolejny tydzień wypadł. Ponownie wyjechałem do Niemiec i ponownie to właśnie tam miałem się przygotować do półmaratonu w Warszawie - 31.08. Do pewnego momentu szło nieźle. Miałem nadzieję, że uda mi się ponownie rozmienić 90 minut w stolicy. Niestety startu kontrolnego, na dychę, nie ukończyłem. Problemy z nogą powróciły.
Ostatecznie do Warszawy pojechałem, ale na planowany wynik nie miałem żadnej nadziei. Tym bardziej, że wtedy ciągle jeszcze ból potrafił wrócić. Udało mi się pobiegać jeszcze dwa tygodnie września i... kolejna przerwa. Wróciłem tydzień przed Berlinem. Już na przeciwbólach. W stolicy Niemiec pobiegłem z kamerą. Wziąłem ją chyba głównie po to, aby nie denerwować się na kiepski czas. Czas 3:40 był o blisko 45 minut gorszy od tego przed rokiem. Ale moja forma nie była bo nie mogła być nawet w małym stopniu zbliżona do tamtej.
Jadąc do Berlina podjąłem decyzję, że po powrocie na pierwszym miejscu stawiam zdrowie. Koniec z blokadami, lekami przeciwbólowymi itd. Tak długo jak będzie mnie coś bolało - nie zamierzam biegać. Jeden lekarz, drugi. Leki typu Ketonal, Mydocalm Forte - tego nie szukałem. Zgłosiłem się do specjalistów. Zabiegi igłoterapii, akupresury, fali uderzeniowej. Do tego praca z fizjoterapeutą i masa pracy domowej. Nigdy w życiu tyle czasu nie poświęcałem na trening, a jedyne co robiłem to rozciągałem się. Śmiałem się, że nadrobię te wszystkie lata kiedy olewałem to rozciąganie.
W listopadzie do rozciągania dołączyłem pływanie. Z nogą było różnie - raz wydawało mi się, że już jest ok, a innego dnia miałem wrażenie, że jest gorzej niż na początku. Z każdym mijającym tygodniu poprawa była odczuwalna.
W grudniu zacząłem biegać. Na początku było to biegi na bieżni mechanicznej i trwające do 30 minut. Mniej więcej w połowie miesiąca wyszedłem po raz pierwszy na dwór. Od 14. grudnia do pływania i biegania dorzuciłem rower. Od 19. grudnia biegam już tylko na podwórku - tak jak lubię. W ostatnią niedzielę wystartowałem w zawodach City Trail Trójmiasto. Był to mój pierwszy start w barwach klubu Finisz Morąg. Te 5 kilometrów po lesie dało mi naprawdę solidny zastrzyk endrofin. Cały czas kładę jednak ogromny nacisk na rozciąganie. To właśnie zignorowanie tego elementu treningu spowodowało, że ten mijający 2014 rok, wyglądał tak a nie inaczej.
W 2014 rok niewątpliwie wykonałem duży krok w tył. Jednak być może bez tego kolejne kroki w przód nie byłyby możliwe. Pewnie po tych wszystkich przeżyciach już dawno rzuciłbym to całe bieganie w cholerę. Ale nie zrobiłem tego dzięki ogromnemu wsparciu moich bliskich. Cały czas mogłem liczyć na pomoc i wsparcie moich rodziców, siostry czy znajomych. Jednak prawdziwą ostoją była moja żona. Jak potrzebowałem dobrego słowa to je dostawałem, jak chciałem się przytulić to miałem do kogo, a jak trzeba było mnie zje***ć - też nie było z tym problemu :) Dziękuję Ci Skarbie i dziękuję wszystkim, na których mogłem polegać w tym mijającym, niezbyt dla mnie szczęśliwym (z biegowego punktu widzenia) 2014 roku.
Na koniec chciałbym życzyć Wam i sobie, aby ten zbliżający się rok 2015 był lepszym rokiem. Przede wszystkim niech nam wszystkim dopisuje zdrowie, bo jak jego nie zabraknie to o całą resztę powalczymy sami!
Szkoda że ta kontuzja się przypałętała, niestety u nas amatorów to dość częste bo nie mamy trenerów i fizjologów którzy nad nami czuwają... dlatego ja się najbardziej cieszę z tego że biegam zdrowo, nawet jak wyniki nie są olśniewające :)
OdpowiedzUsuńŻyczę żeby w 2015 żadne biodro czy noga się nie odzywały! No i może się zobaczymy na maratonie w Lęborku? Zawsze tam biegnę w lato - w końcu miasto rodzinne zobowiązuje :)
Cóż - grunt, że ten 2014 rok już za nami. Z optymizmem patrzę na 2015 i wierzę, że, jakkolwiek głupio to nie zabrzmi - ta kontuzja wyjdzie mi na zdrowie :) Kolejne doświadczenie :)
UsuńA co do biegu w Lęborku to jeżeli w tym roku w końcu będę w kraju (a na to się zanosi) to zapewne się zobaczymy :)
Pozdrawiam i wszystkiego dobrego życzę w nowym roku :)