W ostatnim tygodniu miałem niewiele czasu na bieganie. Niemniej udało mi się zrobić 5 treningów. Albo inaczej - udało mi się 5 razy wyjść pobiegać. Z tych pięciu biegów tylko w czasie jednego samotnie mierzyłem się z kilometrami. W pozostałych - zawsze mi ktoś towarzyszył. A nie wiem jak inni, ale ja biegając z kimś wolę po prostu wdać się w dyskusję niż skupiać na tętnie, tempie czy oddechu. Skoro mogę rozmawiać znaczy za szybko nie lecę.
W sumie, w ostatnim tygodniu października pokonałem blisko 60 kilometrów. Z tego około 13 w butach bez jakiegokolwiek wsparcia. Systematycznie pilnowałem też rozciągania - minimum kilkanaście minut każdego (bez wyjątków!) dnia.
Jednak od niedzieli znowu mam nieco więcej czasu. Jest więc spora szansa na kilka ciekawych treningów. Na pewno nie zabranie pływania, a i na rower pogoda jest jeszcze całkiem przyjemna.
Jeżeli zaś chodzi o treningi biegowe to motywacja jeszcze się podniosła po przesyłce od Skechers. Po powrocie do domu czekały na mnie nowiutkie Skechers GoMeb Speed 3. Choć staram się odejść od butów z amortyzacją to startówki od Skechers wydają się idealnym butem przejściowym - niska waga plus 4 mm spadku pięta - palce. Aczkolwiek na recenzję jeszcze przyjdzie pora. Póki co bardzo spodobały mi się rozciągliwe sznurowadła :)
Skechersy przyszły w najlepszym z możliwych momencie. Otóż w weekend Meb Keflezighi (od którego wzięła się nazwa butów) ustanowił rekord USA w maratonie, w kategorii Masters - 2:12:32!
Tak więc na dzisiejszy trening wyszedłem z bardzo pozytywnym nastawieniem. Byłem wręcz naładowany energią. Jako pierwsze na nogi powędrowały zwykłe halówki. Skechersy miałem założyć dopiero po 3-3,5 kilometrach.
No właśnie - zaczynam kolejny tydzień, a więc pora kolejny zwiększam udział biegu w płaskich butach. Moje łydki naprawdę znoszą je coraz bardziej. Choć na myśl o 3 kilometrach lekki niepokój czułem.
Jednak po porannej owsiance - wcisnąłem START na Gremlinie i poleciałem. Póki skupiam się na zmianie techniki biegu - nie przejmuję się tempem. Ot tak - biegnę jak mnie w danym momencie nogi poniosą.
Trzeba przyznać, że dzisiaj niosły całkiem nieźle. Pierwsze dwa kilometry pokonałem w 10:11. Jednak już na kolejnym złamałem 5:00/km. Biegło się tak dobrze, że delikatnie wydłużyłem odcinek w halówkach.
W końcu po 3 500 metrach na nogi wciągnąłem Speedy! Oj oj oj - nogi aż rwały się do biegu. No więc nie chciałem ich wstrzymywać. Ciągle lecąc spontanicznie pokonałem pierwszy tysiączek w 4:39. Zauważyłem, że po zmianie butów - pierwsze kilkaset metrów pokonałem bez wspomagania się piętą. Dopiero po jakimś czasie nogi mi się rozleniwiły. Niemniej w tych Speedach bieganie tylko ze śródstopia byłoby niespecjalnie trudne.
Na kolejnych kilometrach systematycznie, ale dość spokojnie, zwalniałem. Chciałem spokojnie dolecieć do domu - bez szarpania i narażania się na kontuzje.
W sumie zrobiłem dzisiaj 10 kilometrów i 102 metry w średnim tempie 4:55/km. Wróciłem na trasę wokół Pępowa i znowu w pełni cieszę się bieganiem. Akumulatory już wydają się naładowane, a tak naprawdę to dopiero początek ładowania. Jest pozytywnie i niech tak zostanie do samej wiosny :)
to chyba najbrzydsze buty świata ;-)
OdpowiedzUsuńPowiedziałbym - dość krzykliwe :D
Usuń