Kilka lat temu opisałem swoje biegowe początki - Moje bieganie / OD 130 KG DO MARATONU W 15 MIESIĘCY. Pisałem o tym jak pewnego dnia okazało się, że nie mogę założyć butów bez siadania i postanowiłem coś zmienić. Opisałem jak zacząłem biegać, jak zrzucałem balast. W większości tekst spotkał się z naprawdę bardzo pozytywnym odzewem. Pojawiły się jednak także głosy, że w sumie to nic wielkiego (z tym akurat też się muszę zgodzić - jak ktoś jest zawzięty i zdeterminowany - nic nie stoi na przeszkodzie) oraz nieco zaczepne komentarze w stylu - ciekawe za kilka lat jak będzie wyglądał autor.
No więc postanowiłem napisać kilka zdań na ten temat. Na początek wszystkich uspokoję - nie wróciłem do 130 kilogramów :) W dalszym ciągu wychodzę także na biegowe ścieżki. Ale po kolei.
Kwiecień 2013 |
W ogóle ten rok 2013 był genialny jeżeli spojrzymy na czasy jakie osiągałem. To właśnie wtedy ustanowiłem swoje życiówki na 5 kilometrów (ParkRun Gdańsk), 10 kilometrów (Bieg Europejski w Gdyni), w półmaratonie (8. Półmaraton Warszawski) oraz maratonie (40. BMW Berlin Marathon). Tych czasów do dzisiaj nie poprawiłem, a od 2013 roku nawet się do nich nie zbliżyłem.
To właśnie w sezonie 2013 wywalczyłem kilka pucharów, parę razy stanąłem na podium. Łącznie nabiegałem wtedy 5331 kilometrów w średnim tempie 4:50/km!
Wrzesień 2013 |
- Poniedziałek - wolne
- Wtorek - 19km po 4:23/km + 5 x 100m
- Środa - 7km po 4:34 + 8 x 1000m po 3:20/km + 7km po 4:50/km
- Czwartek - 7km po 4:25 + 5 x 400m po 2:56/km + 7km po 4:38/km
- Piątek - wolne
- Sobota - 20km po 4:34/km
- Niedziela - 42km po 4:30/km
Było mocno i mocno też odczułem tego skutki. Z wielkich planów bicia kolejnych rekordów wyszło całe "G". Jedynie w maratonie się poprawiłem, a i to o wiele mniej niż chciałem.
Za to jeszcze gorsze przyszło później. Rok zacząłem z wagą 75 kilogramów i przez długi czas udawało się ją kontrolować. Miałem jakieś drobne wyskoki - przykładowo jechałem do Berlina na zawody i nie mając ze sobą wagi kuchennej pochłaniałem duże ilości słodyczy czy innych rzeczy, których odmawiałem sobie na co dzień. Wiedziałem, że skoro nie mam wagi to tak jakby uchodziło mi to płazem. Do listopada było ok. Wtedy jednak, szykując się na Bieg Niepodległości, odniosłem głupią kontuzję. I choć nie wykluczyła mnie ona z treningów, to po nocy spędzonej na SORze nie miałem sił ani ochoty na start.
Luty 2014 |
Ponownie wyjechałem za granicę do roboty i ponownie narzuciłem sobie mocny rygor treningowy oraz żywieniowy. Tym razem pojechałem bez żony, więc czas jeszcze bardziej sobie wypełniłem. Spałem, trenowałem, pracowałem i tak na okrągło. Kiedy nie spałem jadłem posiłki co 3 godziny. Jednak skrupulatnie pilnowałem, żeby nie było tego więcej niż (o ile dobrze pamiętam) 2600 - 3000 kcal. Trenowałem codziennie, w niektóre dni dwa razy dziennie. Efekt? Już po miesiącu ponownie zobaczyłem 7 na wadze.
Tyle, że znowu było za mocno. Znowu poległem - przynajmniej żywieniowo. Przyjąłem, że nawet jak zaczynam kiepsko się odżywiać to nie zaniedbuję treningów. Oczywiście bieganie szło wówczas jak po grudzie, chęci nie było żadnych, ale chcąc być w zgodzie z samym sobą musiałem wyjść z domu.
No i tak wychodziłem. Przynajmniej dopóki nie nabawiłem się kolejnej kontuzji. Już od dłuższego czasu wspomagałem się lekami przeciwbólowymi. W pewnym momencie doszło do tego, że Opokan jadłem co rano jak witaminę C. Odruchowo wstawałem i łykałem tabletkę, bądź dwie - kiedy bolało bardziej.
W końcu powiedziałem dość. Przez kilka tygodni nie biegałem. Kontrola jedzenia? A gdzie tam - nadrabiałem te wszystkie lata wyrzeczeń. W marcu waga pokazała już blisko 95 kilogramów. Część z nich zgubiłem, kiedy tylko wróciłem do biegania, ale i tak około 92 kilogramów faktycznie się tego uzbierało. Jednak - chyba w końcu się nażarłem (pisząc ''najadłem'' nie byłoby to zgodne z prawdą).
Znowu jadłem normalnie. Starałem się jeść zdrowo, ale odpuściłem bardzo skrupulatne ważenie i liczenie. Owszem - od czasu do czasu to robiłem (zresztą wagi używam do dzisiaj) ale nie tak chorobliwie jak dotychczas.
Rok 2014 był bardzo dziwnym rokiem. Biegowo zaliczyłem powrót do punktu wyjścia. Wszystko co robiłem nie miało rąk i nóg. Najpierw rzuciłem się na biegi ultra, później zrobiłem z kontuzją maraton, a na koniec zrezygnowałem z biegania na dwa miesiące, aby w końcu się wyleczyć.
Styczeń 2015 |
W rok 2015 wszedłem w możliwie najlepszy sposób - w końcu po miesiącach oczekiwań - wyjaśniłem swoją sytuację zawodową.
Żona, praca - w zasadzie o czas na bieganie powinno być coraz trudniej. Jednak wciąż uważam, że dla chcącego... Biegałem dalej. Wszelkie bolączki zaczęły powoli ustępować. Przerwa zrobiła swoje.
Waga? 88-89 kilogramów. W zasadzie od dłuższego czasu trzymała się na tym poziomie. Nie chciałem się już katować żadnymi dietami, liczeniem kalorii, ważeniem porcji. Starałem się jeść jak każdy wokół mnie. Jasne, że jak gotowałem sam to sięgałem po pełnowartościowe produkty, ale nie dostawałem dreszczy jak na rodzinnym obiedzie ktoś podał mi talerz ze schabowym.
Zacząłem także więcej gotować z moją żoną. Wyszukiwaliśmy ciekawe przepisy, eksperymentowaliśmy. Świetna sprawa. Wcześniej w życiu bym nie zjadł na obiad burrito - placek to same węgle, awokado to sam tłuszcz, a całość miała 3 razy za dużo kcal. Teraz miałem to gdzieś. Gdzieś w międzyczasie wróciła radość. Nie chodziłem już nadąsany.
Majówka 2015 |
Jednak najważniejszym dniem w 2015 roku był 29 maja. Niemal idealnie rok po ślubie żona mi powiedziała, że będę tatą! To była dopiero wiadomość!
W 2015 roku dorzuciłem także do swoich treningów rower oraz pływanie. Uznałem, że to będzie fajne urozmaicenie. Taka alternatywa dawała wytchnienie zarówno mięśniom jak i głowie. Nie chciało mi się iść biegać to siadłem na rower.
Odpuściłem też walkę z życiówkami. Wiedziałem, że nie zbliżę się do czasów z 2013. Wiedziałem też ile mnie to wszystko kosztowało, ile kosztowało moich bliskich z Pati na czele. Nie miałem ochoty do tego wracać.
Wiosna 2015 |
Kilka tygodni temu na świat przyszedł mój synek - mały Mieszko :) Jest cudowny. Zwariowałem na jego punkcie. Jednak czy zaniedbałem sport? Nie, absolutnie. Uważam, że sport kształtuje charakter. Chcę dać dobry przykład dla mojego Małego Człowieczka. Tyle, że nie byłoby to możliwe gdyby nie moja cudowna, wyrozumiała żona. W końcu to ona zajmuje się Mieszkiem, gdy tatuś gania gdzieś po lasach.
Maj 2015 |
Mam nadzieje, że za kolejnych kilka lat napiszę kolejną część tej historii. Kiedy się zaczynała byłem kawalerem na studiach, który zaczął biegać aby schudnąć. Dziś mam żonę, dziecko, pracę. W moim życiu zmieniło się naprawdę dużo. Nie zmieniło się jedno - ciągle biegam. Aha - i ciągle nie palę. W 2011 roku powiedziałem sobie, że zawieszam palenie na czas biegania (wówczas myślałem, że potrwa to góra tydzień, może dwa). Póki co biegam, więc palenie zawieszone. Jak już mi się znudzi - zapalę ;)
Pamiętam Twoje podsumowanie sprzed kilku lat - wtedy też wykopali Cię na wykopie i trafiłam na Twój blog. Nigdy nie komentuje, ale Twój szczery wpis mnie poruszył - nie ma się co katować, bieganie ma być przyjemnością, a nie katorgą. Najważniejsze jest szczęście w rodzinie i spokój ducha. Pozdrowienia dla Pati i Mieszka!
OdpowiedzUsuńNajgorzej, że ja często potrafiłem powtarzać innym, że "bieganie ma być przyjemnością, że nie ma sensu się katować za kilka minut mniej na zawodach", a wiele musiało minąć zanim zacząłem sam się do tego stosować :) Pozdrowienia przekazane - również pozdrawiamy :)
UsuńHeh. Świetny wpis. Bardzo fajny przykładowy plan treningowy. Przyjemnie się to czytało. Bieganie to świetna pasja ;-) Pozdrawiam, Kamil z http://bieganieuskrzydla.pl/
OdpowiedzUsuńDzięki! W pełni się zgadzam że bieganie to świetna pasja :) A co do planu - tak jak pisałem - nic dobrego z tego nie wyszło :)
UsuńŚwietny wpis, bardzo zdrowe podejście do treningu i chyba o to chodzi w amatorskim sporcie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Było kilka czynników, które mnie skłoniły do biegania. Między innymi Twój blog. I choć dziś minęło 8 miesięcy od mojego nieregularnego biegania, i choć początkowo zaczynałem od wagi 117 kg przy wzroście 170, i choć jesienią ważyłem już 108 kg a dziś ważę 111 kg (grudzień i styczeń przerwa) i choć zaczynam w tym roku praktycznie od początku to mam już za sobą oficjalny bieg na 10 km oraz Runmageddon Rekrut. Dokonałem tego jako grubasek, to czego dokonam jako (względny) chudzielec? To mnie motywuje! To i Twój blog. Nawet mój zapuszczony blog motocyklowy przerobiłem i dodałem dział o bieganiu. Motywacja daje na prawdę dużego kopa :)
OdpowiedzUsuńA i czasem miło połechtać ego gdy się dziwią jak mogłem przebiec 10 km :) ....