Tak jak w grudniu jest Boże Narodzenie, w czerwce początek wakacji, tak pierwsza sobota lipca zarezerwowana jest dla Biegu o Kryształową Perłę Jeziora Narie. Właśnie mija czwarty rok od czasu pierwszego wyjazdu do Kretowin. I przez te cztery lata zmieniło się wszystko i nic. Bo z jednej strony nie wypruwam się już walcząc o czasy, kontrolując tempo i skupiając się tylko i wyłącznie na zegarku. Ponadto wtedy nie biegałem w zielonej, Finiszowej koszulce. A jednak już wtedy wiedziałem, że to nie jest zwyczajny bieg. Magia tego biegu, wyczuwalna w 2013 roku, jest w Kretowinach także obecnie. Pod tym względem nic się nie zmieniło - Perełka to Perełka - biegowa przygoda.
Zacznę trochę nietypowo swoją relację, bo... od końca. Na mecie dostałem perłę! A więc osiągnąłem cel jaki sobie wyznaczyłem. Tyle tylko, że czuję, że dostałem ją nieco na kredyt, że tak do końca mi się nie należała.
Do Kretowin przyjechałem kompletnie nieprzygotowany. Ostatnie kilka dni spędziłem na wodzie. Nie dość, że nie trenowałem to nawet regeneracja wyglądała fatalnie. W piątkowy wieczór po prostu padłem na łóżko i mnie odcięło.
Kiedy o 4:30 zadzwonił budzik ostatnią rzeczą o jakiej myślałem to wyjazd na bieg. Spać, spać, spać. Byłem jak zombie. Kawa i owsianka tak naprawdę nie na wiele się zdały. Na szczęście udało się skompletować strój i zapakować z całą rodzinką do auta. To miał być pierwszy wyjazd do Kretowin Mieszka :)
Około 6 dojechał Kamil i ruszyliśmy na Warmię zgarniając w drodze jeszcze Małą. Takim składem zameldowaliśmy się na plaży w Kretowinach tuż po otwarciu biura zawodów. Zapisy, pakiety - tutaj nie ma co się rozwodzić - poszło jak zawsze sprawnie i szybko. Nowością była koszulka techniczna w pakiecie. Osobiście wolę bawełnę, ale nie po koszulkę tutaj przyjechałem.
Choć do startu były jeszcze dwie godziny to czas minął jak z bicza strzelił. To jest właśnie urok tego biegu - gdzie się człowiek nie obejrzy tam znajoma twarz. Liczna ekipa z Morąga, sporo osób z Trójmiasta czy rodzinny okolic - zamieniając z każdym po 2-3 zdania można nie zdążyć na start :)
Przed biegiem wyłapałem w tłumie kręcącego się między biegaczami Pana Stacha - postać, której chyba nikomu nie trzeba w Kretowinach przedstawiać. Ten bieg bez perełek mógłby się odbyć - bez Pana Stacha niekoniecznie. Uśmiechnąłem się, kiwnąłem głową - podszedł, zapytał który raz już tu jestem, po czym słysząc, że czwarty poklepał po plecach, przybił piątkę i powiedział, że to już niezły wynik :)
Chwilę przed 10 ucałowałem żonę i synka i mogłem zająć miejsce na starcie. Ruszyliśmy w grupie - z Wojtkiem, Zibim, Przemkiem, Moniką i Kamilem. Trochę byłem tym zdziwiony, bo wiem że część miała ambitne plany. Sprawa wyjaśniła się dopiero po dwóch kilometrach. Mój Gremlin nie złapał wszystkich satelitów i wcale nie biegliśmy 5:55/km tylko 4:45/km :) Trzeba było się rozdzielić. Zostaliśmy z Moniką i Kamilem we trójkę. Choć w zasadzie to w czwórkę, bo Monika miała swoją własną, prywatną wodziankę - Asię, która towarzyszyła nam na rowerze przez calutki bieg.
Na pierwszych kilometrach spotkałem też kilku znajomych, w tym Krzyśka który przez dłuższy czas biegł z nami. Z Krzyśkiem poznaliśmy się już jakiś czas temu, a ostatnio widzieliśmy się na Festiwalu Rzeźnickim, gdzie... mierzył się ze wszystkimi możliwymi biegami - w sumie około 300 kilometrów w tydzień :)
Początek jak to początek - zawsze jest przyjemny. Fajnie się dyskutuje, co chwilę podjedzie Meksyk z kamerą, kilometry mijają szybko, z zaciekawieniem czyta się motywacyjne napisy na asfalcie.
Laba trwała gdzieś do 10. kilometra. Od tego momentu ilość dowcipów na kilometr jakby spadła. Wciąż było nie najgorzej, ale to już nie był ten błogostan z początku biegu.
W tym roku słynna Zemsta Teściowej nie wydawała się straszną perspektywą. Ale nie mogło być inaczej skoro naszym planem minimum było przywiezienie do domu perełki.
Wiedziałem, że na Zemście Teściowej jest punkt odżywczy i że zawsze via a vis punktu siedzi chłopak na wózku, który dopinguje biegaczy. Tak było w 2013, 2014 i 2015. Oczekiwałem go i w tym roku - nie zawiodłem się. Jak zawsze głośny dopingował i zachęcał do schłodzenia się w zimnej wodzie, którą miał przygotowaną. W końcu mogliśmy przybić sobie piątkę! Niesamowity człowiek!
Kawałek dalej wbiegliśmy na Saharę. To już była w zasadzie początek końca - przynajmniej dla moich nóg. Stopy bolały coraz bardziej. Siadały łydki. Było coraz mniej przyjemności, a coraz więcej bólu. A przecież w Kretowinach tak być nie powinno. Wizja poprawienia Moniki czasu sprzed roku również się oddalała.
Mała też była wykończona - nie chciała się wypruwać aby urwać kilka sekund. Koło 22-23. kilometra Kamil został nieco z tyłu. On też miał już dość. Co ciekawe w tym roku temperatura była nieco niższa niż w latach ubiegłych. Może więc to wina wmordęwindu, który męczył nas przez niemal całą Saharę?
O ile w ubiegłym roku w końcówce się fajnie bawiłem i leciałem na luzie. O tyle teraz tylko marzyłem o mecie. Chciałem mieć to już za sobą. Czasami na długich wybieganiach (najczęściej między 10. a 20. kilometrem) tracę całkowicie humor, staję się rozdrażniony, wszystko mnie denerwuje. Wczoraj taki stan dopadł mnie... na mecie. Odebrałem perełkę, gratulacje od żony i synka... i miałem wszystkiego dość. Aż mi było wstyd, ale nic nie mogłem na to poradzić. Jeszcze kąpiąc się w jeziorze te złe emocje we mnie siedziały.
Dopiero po chwili wszystko zeszło. Znowu byłem zmęczony i szczęśliwy. Ponownie zdobyłem perłę dla swojej Ukochanej Pati. Zaliczyłem pierwszą kąpiel w jeziorze z synem. W dodatku Mała stanęła na podium w kategorii! Zajadaliśmy się najlepszymi arbuzami na świecie - było pięknie. Zresztą jak zawsze w Kretowinach!
Wrócę tutaj za rok i obiecuję, że zrobię wszystko, żeby kolejna perełka już nie była na kredyt! Niech będzie w pełni zasłużona i zdobyta w bardziej przyjemny sposób :)
PS: Chciałbym jeszcze serdecznie pogratulować zwycięzcy - Markowi Kowalskiemu oraz (a może przede wszystkim) Antoniemu Grabowskiemu, który zajął drugie miejsce zostawiając za swoimi plecami ubiegłorocznego zwycięzcę! W dodatku Antoni chyba jako jedyny z pierwszej trójki nie jest zawodowym biegaczem. Brawo!
Jak zwykle wspaniała relacja, dziękuję za miłe słowa:)
OdpowiedzUsuńJak zwykle wspaniała relacja, dziękuję za miłe słowa:)
OdpowiedzUsuńfajna opowieść, bieg wymagający dla twardzieli, gratuluję wam ukończenia....
OdpowiedzUsuń