Na skróty

3 lutego 2013

Pierwsze koty za płoty


No i już po wszystkim :)
   Dzisiejszy dzień rozpoczął kolejny etap mojej biegowej "kariery". Otóż dzisiaj po raz pierwszy wystartowałem w zagranicznych zawodach. Wszystko to wyszło dość spontanicznie. Kilka dni przed wyjazdem przejrzałem niemiecki oraz holenderski kalendarz imprez. O ile u naszych zachodnich sąsiadów nic specjalnie nie rzuciło mi się w oczy, o tyle już w Holandii znalazłem co najmniej kilka biegów, które przykuły moją uwagę. Najbliższy z nich odbywał się 3.02.2013 w Hengelo. Był to drugi z czterech wyścigów zaliczających się do corocznego Grand Prix organizowanego przez Marathon Pim Mulier. Biegacze mieli szanse zmierzyć się na dystansach 1,4km, 5,1km, 10km oraz 15km. Jeszcze wczoraj rano, nie pamiętałem w ogóle o tych zawodach, planowałem zrobić tradycyjnie niedzielną wycieczkę biegową. Dopiero wieczorem przypomniałem sobie o biegu, a że wszyscy wyrazili aprobatę dla wyjazdu do Hengelo, nie było innego wyjścia jak zrobić kolejny krok i postawić "ptaszka", w swoim biegowym CV, przy napisie "zagraniczny start". Siostra oraz tato zdecydowali się na dystans 10 kilometrów, o którym ja również pomyślałem. Jednak dzisiaj rano zmieniłem zdanie i ostatecznie zapisałem się na 15-kilometrowy wyścig. Uznałem, że to będzie lepsze w momencie kiedy rezygnuję (tak mi się przynajmniej wydawało, ale o tym później) z długiego wybiegania. Patrycji, tradycyjnie już, przypadła w udziale obsługa fotograficzna imprezy :)
Moja NajUkochańsza "Fotografka" :)
   Bieg zaplanowany był na godzinę 11:00. Zapisy, zgodnie z informacją podaną w internecie, miały potrwać do 9:30 (okazało się, że mój holenderski jednak nie jest perfekcyjny, gdyż 9:30 to był początek zapisów, a nie ich koniec). Mając do przejechania zaledwie 30 kilometrów, wyruszyliśmy z domu około 8:40, by już o 9 być na miejscu. Rejestracja, dzięki niewielkiej pomocy organizatorów, zajęła zaledwie kilka minut. Później odwiedziliśmy miejsce startu i wybraliśmy się na miejscową stację benzynową. W jakim celu? Otóż zapomniałem wziąć czegokolwiek do jedzenia, a że w Holandii wszystko jest pozamykane w niedzielę, musiałem zaopatrzyć się w "paliwo na bieg" na stacji. Dwie bułki z wędliną, popite jogurtem i ciastko na deser - to wszystko miało mi zapewnić moc na cały bieg, bowiem organizatorzy nie przewidywali żadnych punktów odżywczych. Wolałem też nie ryzykować rywalizacji z pustym żołądkiem, chociaż z perspektywy czasu nie wiem czy nie lepiej bym na tym wyszedł :) Warto też dodać, że każdy z biegaczy płacących za start miał do wyboru dwie opcję - z medalem (7,5€) lub bez niego (5€).
Już z medalami


   Chwilę przed startem przebiegłem jeszcze około 2 kilometry w ramach rozgrzewki i zająłem miejsce wśród około tysiąca innych zawodników - bowiem uczestnicy biegów na 5, 10 i 15 kilometrów startowali wspólnie. Szybko okazało się, że stanąłem zbyt daleko za linią startu. Tę bowiem minąłem dopiero 26 sekund po wystrzale startera. Ścieżki były niezwykle wąskie i przez pierwszy kilometr więcej biegłem trawą rosnącą na poboczu niż asfaltową ścieżką. Czas po 1000 metrów - 4:01. Biorąc pod uwagę okoliczności było całkiem nieźle. Kolejne dwa kilometry to nieustanne wyprzedzanie i czasy - 3:51/km. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że może jednak biegnę nieco zbyt intensywnie. Czwarty odcinek poleciałem w 3:56, a następnie po raz pierwszy mój Gremlin pokazał 4 w rubryce "minuty" - 4:00. Trasa była idealnie płaska i w większości asfaltowa. Jedynym, jak dla mnie, mankamentem był fragment, gdzie pokonywaliśmy 2,5 pętli po około 2 kilometry, gdyż zdecydowanie wolę jedno okrążenie od startu do mety. W dodatku w tym momencie właśnie podłoże było gruntowe. Od 8. kilometra zdecydowanie zwolniłem. Przyznam szczerze, że niezbyt kontrolowałem tempo biegu. Niemalże przez cały wyścig miałem przed sobą zawodnika, którego się trzymałem i starałem się utrzymywać stałe tempo. 
Polscy biegacze w komplecie
   Na moje nieszczęście również w tej chwili  po raz pierwszy odezwał się żołądek, który męczył mnie już do końca, nie tylko wyścigu, ale całego dnia. Bałem się, że zmuszony zostanę do pozbycia się jego zawartości - w ten lub inny sposób, jednak nie miałem na to wpływu więc wolałem się nad tym nie zastanawiać tylko biec dalej. Między 8, a 13 kilometrem notowałem czasy między 4:02, a 4:07. Na 2 kilometry przed metą dostrzegłem, że zmniejszył się dystans dzielący mnie od zawodnika, za którym biegłem całe zawody (był nim Andre Neerlaar z Beltrum). Pomyślałem, że może jest szansa go pokonać. Z 4:07, jakie odnotowałem na 13. kilometrze, przyspieszyłem do 4:03, a ostatni odcinek pokonałem w 3:44. Summa summarum wyprzedziłem swojego rywala na około 800 metrów przed metą. Jednak nie zamierzał on łatwo odpuścić, stąd też mój świetny czas w końcówce. Linię mety przekroczyłem z 17. wynikiem. Czas brutto 01:00:22, a więc mój czas netto to 00:59:56! Rekord życiowy na dystansie 15 000 metrów ustanowiony. Za linią mety dostałem małą reprymendę od organizatorów, bowiem zatrzymałem się w leju i zamiast zgłosić się do stanowiska sędziowskiego (pomiar czasu był ręczny) zawróciłem się i poczekałem na swojego dzisiejszego rywala, aby mu podziękować. Bo to dzięki niemu uzyskałem bardzo dobry, jak na mnie, wynik.
Musiałem mieć fotkę tego roweru!
   Na mecie wszyscy już na mnie czekali. Mała pobiła życiówkę, która od dzisiaj wynosi 47:23 (47:53 brutto). Tato natomiast okrasił swój pierwszy start, w jakichkolwiek zawodach, czasem brutto 50:50 i cały czas nie mógł odżałować, że nie złamał 50 minut. I to mimo, że zawsze powtarzał, że zawody, czasy, tempa to nie dla niego, bo on biega tylko dla siebie i dla zdrowia. Jednak dzisiaj okazało się, że jest w nim też nutka rywalizacji. Pati natomiast zrobiła mnóstwo zdjęć, niestety przemarzła przy tym nieziemsko (galerię wrzucę zapewne po powrocie do kraju, gdyż nie mam obecnie możliwości obróbki zdjęć).
Moja najpiękniejsza "pobiegowa nagroda"
   Po biegu jak to po biegu - nagroda się należy. A jak wiadomo najlepsza nagroda to... lody w MC Donald's. Zdecydowaliśmy się na lokal w oddalonym o kilkanaście kilometrów Oldenzaal. Pomyślałem, że może jednak nie będę musiał mocno zmieniać planów związanych z wybieganiem większej ilości kilometrów. Dziewczyny pojechały z tatem autem, a ja wyruszyłem na roztruchtanie. Brzuch bolał niesamowicie. Pierwszy raz w życiu miałem ochotę zażyć środki rozkurczowe. Pomyślałem też o tym, aby przerwać bieg i zadzwonić po tatę. Ostatecznie jednak udało się doczłapać do "maka". Dystans - 14,004km, czas - 1:16:44.  Swoją drogą całkiem nieźle - najpierw 15 kilometrów pokonuję w godzinę, a później kilometr mniej zajmuje mi prawie 17 minut więcej :) 
Trzy razy "Pe", czyli Pati, Pizza i Piwo :)
   Jakby tego było mało po powrocie do domu wybraliśmy się z Pati do "naszej pizzerii". W Kiniku tym razem zdecydowałem się na 3 rodzaje mięsa ze świeżymi warzywami, jogurtowym sosem i świeżo wypiekanym chlebkiem. Swoją drogą fajnie, że raz na jakiś czas możemy wyskoczyć w miejsce gdzie dostajemy świeże, smaczne jedzenie - w całości przygotowane na naszych oczach. Pati natomiast wybrała bardziej klasycznie i lokalnie - pizzę o wdzięcznej nazwie "Bad Bentheim", której de facto również skosztowałem. Do tego po małym piwie, a na deser lody.  Ktoś może powiedzieć, że to nic zdrowego, takie jedzenie na mieście, jednak od czasu do czasu taka "pobiegowa" nagroda jest dla mnie świetną odskocznią od codzienności. To mi pozwala jeszcze bardziej trzymać reżim każdego dnia.
Kinik Teller!
   Podsumowując, wychodzi na to, że zamiast przebiec zakładane 35 kilometrów pokonałem około 31 tysiączków, a więc niewiele mniej. Zadebiutowałem jednak w zagranicznych zawodach. Miałem okazję zobaczyć jak wygląda impreza biegowa na obczyźnie. To co rzuciło mi się w oczy to to, że nie spotkałem ani jednej (!!!) osoby w ciuchach firmy Kalenji! Wśród ubrań prym wiodły: Craft, Brooks, Adidas oraz Asics. Ciekawostką jest też wybór butów wśród holenderskich biegaczy. Większość, przynajmniej jak na moje, oraz moich dzisiejszych towarzyszy, oko, zdecydowała się nie na obuwie od Asics, Adidas, Nike czy Brooks. Na nogach Holendrów prym wiodły "trampki" od Saucony! Ponadto dostrzegłem jedynie jedną parę butów Mizuno oraz nieliczne NB. No cóż - co kraj to obyczaj.


Woolderesloop, Hengelo, 03.02.2013 - Wyniki (15km)


4 komentarze:

  1. Brawo lidzbarczanie.
    Jesteście nawet za granicą i nie odpuszczacie !

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratulacje :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratuluję, mam nadzieję że również będzie mi dane wystartować za granicą : )

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratulacje!Lubię ludzi z pasją.

    Sama zaczęłam biegać.To jest to,co daje radość,dodaje energii.

    OdpowiedzUsuń