Na skróty

21 października 2013

Z naturą się nie wygra

   Starałem się, walczyłem, próbowałem. Ostatecznie jednak skapitulowałem. Pogoda złamała mnie po około 8 kilometrach. Wtedy to odpuściłem sobie dalszą walkę z ulewnym deszczem. Zresztą to i tak była walka z wiatrakami. No ale po kolei.
   Pobudka około 5, porcja owsianki, kawa, zapoznanie się z informacjami z kraju i ze świata. Niby wszystko ok, ale jeden rzut oka za okno wystarczył, aby stwierdzić, że ok nie jest. Padało, mocno padało, w zasadzie to lało, grzmiało i błyskało. Może więc wrócić do opcji "wolny poniedziałek"? Nie, takiej opcji chyba w ogóle na poważnie nie rozważałem. Lubię biegać w deszczu, nawet bardzo, szczególnie kiedy temperatura nie jest zbyt niska. Dzisiaj zaś termometr pokazywał ponad 10 °C. Można by rzec - w sam raz na bieganie.

   Przygotowałem Patrycji kawę i chwilę po 8 wybiegłem w kierunku północnych krańców Sopotu. Chciałem zrobić jedynie spokojne rozbieganie, rozruszać nieco nogi po weekendowym szuraniu. Co ciekawe, kiedy wybiegałem z domu, deszcz prawie ustał. Z nieba spadały pojedyncze krople. Pomyślałem, że po raz kolejny jestem farciarzem.
   Fart jednak skończył się dość szybko. Już po kilkuset metrach zaczęło mocniej padać. Mniej więcej od drugiego kilometra leciałem w ulewie. Jedyny plus tego był taki, że nadmorskie alejki były niemal w całości dla mnie. Podczas całego treningu spotkałem zaledwie kilka osób, podczas gdy normalnie trzeba się nieźle namanewrować, aby na nikogo nie wpaść.
   Biegu slalomem jednak nie udało się uniknąć. Chcąc uniknąć biegania w mokrych skarpetach skakałem raz po z chodnika na ścieżkę rowerową i z powrotem. Łatwo nie było, tym bardziej, że przeszkód, w postaci kolejnych kałuż, wciąż przybywało.
   Walczyłem o suche stopy przez około 8 kilometrów. W końcu jednak odpuściłem. Widząc przed sobą wielką kałużę po prostu przez nią przebiegłem. Pierwsze, drugie, trzecie zamoczenie - tak teraz było ok. Znowu można było się skupić jedynie na biegu. Leciałem prosto przed siebie - woda, czy nie - nie interesowało mnie to. W końcu nie jestem z cukru :)
   Do domu doleciałem po 1 godzinie 9 minutach oraz 6 sekundach. Oczywiście przemoknięty na wskroś. W tym czasie przemierzyłem 14 kilometrów i 308 metrów. Średnie tempo wyniosło 4:50/km to zdecydowanie za mocne tempo na spokojne rozbieganie. Tutaj jednak chyba wpływ miał deszcz - szybciej skończę - szybciej się ogrzeję :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz