Na skróty

8 grudnia 2015

Słodko gorzki wyjazd po pierniki - relacja z ParkRun Toruń i (foto)relacja z XIII Półmaratonu Świętych Mikołajów

   Pierwszy raz do Torunia wybrałem się przed trzema laty na X edycję Półmaratonu Świętych Mikołajów. I chociaż na sam bieg trochę psioczyłem (wkurzyłem się na za krótką trasę) to jednak miasto jak i wyjazd mikołajkowy bardzo mi się podobał. Podobał się również Pati, dlatego rok później również pojechaliśmy do Torunia. Przed rokiem nas zabrał, ale głównym powodem była moja kontuzja. Po całym listopadzie wyłączonym z biegania nie chciałem ryzykować.

   W tym roku również przez długi czas myślałem, że odpuścimy Toruń. Przynajmniej biegowo, gdyż nocleg zorganizowałem nieco wcześniej. Z zapisem na bieg zwlekałem głównie z powodu wysokiej opłaty startowej. W zasadzie nigdzie w Polsce nie płaciłem tyle co za połówkę w Toruniu. Ale się zapisałem! Zrobiłem to w poniedziałek 23. listopada, a już 5 dni później... złapałem kontuzję. Przez cały tydzień poprzedzający wyjazd kolano dostało wolne od biegania. W czwartek zrobiłem test na rowerze. Wypadł lepiej niż się spodziewałem, więc to od czego zacząłem pakowanie torby to naturalnie buty biegowe. 
   Namówiłem Pati, abyśmy w sobotę wyruszyli skoro świt, tak aby zdążyć jeszcze na toruńskiego parkrun'a. Pomyślałem, że to może być dobry sprawdzian kolana. Ponadto chciałem zobaczyć, czy po ostatnim, przymusowym "roztrenowaniu" jestem w stanie pobiec połówkę z Zibim, po 5:00/km.
   Oczywiście, aby być pewnym, że się nie spóźnimy - zarządziłem wyjazd na godzinę 6:00. No cóż - nie spóźniliśmy się. Na miejscu byliśmy już sporo przed 8.... Mimo, że skoczyliśmy jeszcze na kawę to i tak ubiegliśmy organizatorów i na starcie pojawiliśmy się chwilę przed nimi.
   W końcu jednak zjechało się trochę ludzi i punktualnie o 9:00 wyruszyliśmy na 5-kilometrową trasę Parkrun Toruń. Wystartowało nas około 30 osób. W porównaniu do Gdańska czy Gdyni - niewiele. Jednak w Toruniu jest prawdziwy PARKrun - na trasie nie zazna się asfaltu. Już sam start jest na skraju lasu, a dalej się tylko zagłębiamy.
   Naturalnie - trasy nie znałem. Sprawdziłem poprzednie wyniki, wiedziałem, że zawsze się ktoś kręci koło 17-18 minut, więc śmiało mogę dać sobie dyspensę na znajomość trasy.
   Już na starcie do przodu poleciało 4 biegaczy. Jednak ich tempo nie było specjalnie zabójcze, dlatego... dołączyłem do nich. Cały czas, od pierwszych kroków czułem kolano. To było trochę niepokojące, jednak wiedziałem, że 5 kilometrów powinienem wytrzymać, a za swoją nonszalancję przyjdzie mi zapłacić dopiero jak wszystkie ścięgna, stawy i mięśnie ostygną. Najwcześniej - wieczorem.
   Ten miniony tydzień naprawdę potraktowałem jakbym był na planowanym roztrenowaniu. Dlatego byłem w niemałym szoku, gdy Gremlin pokazał mi, że pierwszy kilometr zrobiliśmy w... 3:49! W tym momencie mogłem się zatrzymać ze szczęką na butach. Jednak jakimś cudem - biegłem dalej.
   Powoli podłoże zaczynało dawać się we znaki. Piach miejscami był dość luźny i trzeba było skakać z lewej strony drogi na prawą, a to zawsze nieco wybija z rytmu. 
   W międzyczasie nastąpiły pewne przetasowania. Najszybszy z naszej grupy pomknął samotnie po zwycięstwo i choć w oddali go widzieliśmy to nie było szans, aby ktokolwiek nawiązał z nim walkę.
   Z każdym kolejnym krokiem uciekały mi również dwa pozostałe stopnie podium. Chłopaki przede mną systematycznie się oddalali. I choć przez zdecydowaną większość biegu miałem ich niemal na wyciągnięcie ręki to ani przez moment nie pomyślałem, że mam realne szanse na walkę z nimi.
   Niemniej były też pozytywne aspekty przetasowań - biegłem samotnie na 4. pozycji, a za mną nie było nikogo. Kilkukrotnie się obracałem i nie widziałem żywej duszy. Zresztą tego dnia nie walczyłem z rywalami. To była walka z samym sobą.
   Kiedy po pierwszy fantastycznym kilometrze zwolniłem na drugim do 4:00/km spodziewałem się, że właśnie nastąpił mój koniec i od tej chwili będzie już tylko ostre pikowanie w dół. Tymczasem na 3. tysiączku wykręciłem 3:55! I to nic, że już na kolejnym kilometrze odnotowałem 4:09,99. Cały czas biegłem i to biegłem w niezłym tempie. Spodziewałem się, że moja forma poszła w las, a tymczasem biegłem drugą, najszybszą piątkę w tym roku. 
   Na metę wpadłem z 4. czasem. Uzyskałem 19 minut i 44 sekundy! Pati skomentowała to krótko - Nie za szybko? Jakby się tak na tym zastanowić to... zdecydowanie za szybko. O wiele szybciej niż się spodziewałem. Ale czy mnie to martwi? Na pewno nie! Martwi mnie za to kolano. Tak jak się spodziewałem - gdy wszystko ostygło ból był niesamowity. Już odbierając pakiet startowy na niedzielny XIII Półmaraton Świętych Mikołajów wiedziałem, że nie będzie mi dane przypiąć do koszulki tego numeru i pobiec. 
   Nie miałem złudzeń - kibicowanie to jedyne na co mogłem sobie pozwolić. Ale może tak właśnie miało być. Zawsze Pati sama na mnie czeka cykając zdjęcia. Teraz kiedy wyjątkowo powinienem jej pomagać, mogłem wziąć od niej aparat i samemu zabawić się w fotografa. Miałem okazję zobaczyć jak to jest z tej strony. I jedno Wam powiem na pewno - lepiej jest BIEC :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz