Na skróty

1 lutego 2016

Wycieczka biegowa bez ziewania

Ciepło to się wszyscy zaczynają rozbierać...
   Pomysł na niedzielną wycieczkę biegową narodził się bardzo spontanicznie. Będąc na parkrunie rozmawiałem z Andrzejem, który wspomniał, że planują z Zibim machnąć koło trzech dyszek w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym. Dodał, że Zibi jest inicjatorem i jak chcę się dołączyć w którymś miejscu to muszę z nim rozmawiać.
   A z Zibim wiadomo - tematy biegowe można drążyć w nieskończoność. Długo nie trzeba go też namawiać na biegowe idee. Rzuciłem pomysł, że moglibyśmy strzelić któryś ze szlaków. Umówiliśmy się, że w domu ogarnę co i jak i dam znać reszcie.

   Potrzebowałem wszystko dobrze skomunikować, bo najważniejszym założeniem był powrót do domu przed południem. Szybko sprawdziłem rozkłady autobusów, kolejki i zdecydowałem, że możemy polecieć szlakiem niebieskim do Żukowa. Początkowo rozważałem bieg z Karczemek do Kartuz. Tyle, że startując o 7 raczej nie zdążylibyśmy zakończyć wycieczki na czas. Ostatecznie zaproponowałem na godzinę 7:15 start z Matemblewa z metą w Żukowie, skąd o 10:50 miała nas zabrać PKM.
... chyba jednak trochę przedwcześnie :)
   Chłopakom pasowała, mi również. Zadzwoniłem do Małej - okazało się, że i ona nie ma nic konkretnego do roboty w niedzielny poranek.
   Oczywiście okazało się, że tak dobrze wszystko dobrałem, że sam nie bardzo miałem jak dotrzeć na start. Musiałem ratować się podwózką autem do sąsiedniej miejscowości i dalej autobusem na Matarnię, skąd biegiem poleciałem do Matemblewa. Tym sposobem zaliczyłem pierwsze 2 kilometry :)
   Na miejscu czekała już Mała, a chwilę później dołączyli Andrzej, Zibi i Rafał. W domu wyliczyłem, że aby zdążyć na czas musimy biec średnim tempem około 8:00/km. Aczkolwiek nikt nie zakładał, że będziemy tak biegli. Wycieczka biegowa, więc wiadomo, że nie było mowy o spinaniu się. Jednak nikt z nas nie zamierzał też ziewać.
   Pierwsze kilometry były jeszcze w okolicach 6-7 minut na kilometr. Za to później tempo zdecydowanie wzrosło. Lecieliśmy poniżej 6:00/km. I nikt nie protestował. Mała prowadziła, a 4 kolesi leciało za nią. 
   Nim się obejrzeliśmy byliśmy pod Auchan. Na chwilę zahaczyliśmy o asfalt, a później dalej na gruntowe drogi! 
Po dobrym biegu - dobry obiad...
   Za 2 tygodnie z Zibim i Andrzejem pobiegniemy w TUT, więc każdy kilometr pod górę czy po leśnej ścieżce cieszył. A tych było naprawdę sporo. W pewnym momencie stwierdziliśmy, że dzisiejsza wycieczka jest dwa razy POD - PODwiatr i POD górę. Kurczę znałem dość dobrze tą trasę, ale jakoś nie kojarzyłem, że jest na niej aż tyle podbiegów. Tymczasem mieliśmy wrażenie, że nie robimy nic innego tylko podbiegamy, podbiegamy i podbiegamy. 
   Dość szybko, bo już po około 8 kilometrach pozdejmowaliśmy czapki, rękawiczki i kurtki. Okazało się, że była to zbyt pochopna decyzja. Jeszcze póki tylko wiało każdy dawał radę. Ale to co zaczęło się na +/- 16. kilometrze nieco nas przerosło. To była istna zamieć śnieżna! Śmieliśmy się, że Agata, Hania i Janek pojechali na drugi koniec Polski na Zamieć, a my mieliśmy tutaj, na północy swoją zamieć :)
... no i debiut cukierniczy na deser :)
   Na szczęście po niecałych 30 minutach pogoda się uspokoiła. Rzuciłem okiem na zegarek. Okazało się, że na 5 kilometrów przed końcem mamy... ponad godzinę zapasu. Wszystko wskazywało, że jak nie zasłabnie nikt w końcówce to zdążymy na wcześniejszą kolejkę! Chyba dla każdego taka opcja pasowała, bo w końcówce mimo zmęczenia nie odnotowaliśmy wolniejszego kilometra niż 5:47.
   Ostatecznie zameldowaliśmy się w Żukowie około 9:35. Na peron weszliśmy w momencie jak podjeżdżała kolejka! Normalnie w czepkach urodzeni!
   Tym oto sposobem dotarłem do domu o 9:50 i załapałem się na rodzinne śniadanko. A uwierzcie, że takie śniadanie smakuje 100 razy lepiej kiedy ma się w nogach ćwierć stówki :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz