Na skróty

28 października 2019

Mud Lovin' Criminals!! - relacja z Gravelondo #2

Fot. Michał Bogdziewicz
   Nie będę ściemniał, że czekałem na to cały sezon, bo prawda jest taka, że latem praktycznie w ogóle nie zaprzątałem sobie głowy gravelowaniem. Ten kto jeździł na szosie ten wie, że nie lubi ona konkurencji i pochłania bez reszty. Szczególnie latem, przy pięknej pogodzie nic tak nie cieszy jak pokonywanie kolejnych kilometrów pięknym asfaltem.
   Niemniej kiedy Haibike w końcu został gruntownie wyczyszczony, wypolerowany i definitywnie odwieszony na ścianę - zaczęło czegoś brakować. A że rowerowe życie pustki nie znosi - pojawił się Kross, czyli moja nowa przełajówka. No i właśnie jak jazda na przełaju (lub gravelu, ostatecznie MTB) to nie ma lepszego miejsca, żeby przepalić płuco nic organizowane przez Michała (bogdziewicz.com) Gravelondo. Uczciwie przejeżdżona z chłopakami (oczywiście są też grupy z kobietami w składzie 😏) zima naprawdę procentuje później w sezonie letnim.

   W tym roku Gravelondo wystartowało już przed tygodniem. Niestety byłem w tym czasie na drugim końcu Polski i swoją inaugurację mogłem zaliczyć dopiero w ostatnią sobotę. Trasę znałem, bo Bodzio nie zmienił jej względem poprzedniego weekendu, a ja w ramach odrabiania zaległości zaliczyłem ją w środku tygodnia. Czy mi się podobała? Pierwsze 36 kilometrów to w moim odczucie kręcenie się wokół komina. Jednak końcówka z podjazdem przy Warzeńskiej Hucie, kamienistym zjeździe i piekielnie szybkiej końcówce przez Banino i Borowiec zrekompensowała wszystko!
Fot. Michał Bogdziewicz
   To była moja pierwsza ustawka pod DropBikes.pl tej jesieni, a wiecie jak to jest. Nikt nie chce się spóźnić na pierwszy raz. Pojawiłem się więc u Michała już... 45 minut przed czasem 😁 Na szczęście na rowerowych dywagacjach czas płynie szybko i nawet nie wiem kiedy trzeba było ruszać. Plan był taki, żeby zacząć z grupą pośrednią dowodzoną przez moich dobrych znajomych - Pawła i Rafała, i zobaczyć co się wydarzy dalej. Poprzedni weekend pokazał, że niespecjalnie błyszczę formą na początku jesieni, więc na zabieranie się z ekipą Bodzia nie ma co się porywać. Przynajmniej na razie!
   Ponadto tak jak przypuszczałem - grupa średnio zaawansowana zdecydowanie bliżej ma do grupy szybszej niż wolniejszej. Udało mi się poprawić niemal na wszystkich gravelowych OS'ach, a przecież w poprzednim sezonie PR ustanawiałem z najszybszą grupą. Z Pawłem na czele nie było miękkiej gry 😀 I dobrze, bo wychodzę z założenia, że chociaż raz w tygodniu, nawet zimą, ujechać się trzeba!
   Ruszyliśmy punktualnie o 9:30 i w zasadzie od razu było żwawo. Wiadomo to nie chwaszczyńskie Rondo i nikt się zabijać nie zamierzał, ale dość szybko zaczęły cichnąć pogawędki.
Fot. Michał Bogdziewicz
   Na moje nieszczęście od dłuższego czasu nie padało i już na 3. kilometrze umęczyłem się w piachu jak nigdy. Niestety 33mm to nie jest idealna szerokość na grząski piasek. Tutaj zdecydowanie ustępowałem większości towarzyszy. Na moje szczęście odcinek nie był długi. Serducho mocniej zabiło, udało zapiekło, ale w Tuchomiu na światłach znowu wszystko się zjechało.
   Podział wśród "opiekunów" był taki, że Rafał pilnował żeby grupa się jakoś trzymała razem, a Paweł niemal w pojedynkę ją rozprowadzał. I mimo, że nikt mu specjalnie nie pomagał to było mocno. Ponoć ktoś przestrzelił zakręt i zaliczył grzybobranie, gdzieś indziej ponoć czekała drożdżówka. Jednak to wszystko wiem tylko z opowieści, bo starałem się przede wszystkim utrzymać w grupie :)
   Wszystko było pięknie aż nagle w okolicach 24 kilometra usłyszałem z tyłu, żeby się zatrzymać. Byłem pewien, że coś się wydarzyło, a to po prostu dopadła nas grupa Bodzia i to ich "zdradziecki" okrzyk nas zastopował :))) W zasadzie wydawało się, że nas minął, polecą dalej i tyle będzie ich widać.
   Na szczęście okazało się, że tempo w jakim nas mijali (a było naprawdę imponujące) niewiele miało wspólnego z ich średnim tempem i już po chwili obie grupy się zjechały. Zresztą żeby być szczerym to w tym momencie jako taki pierwiastek rywalizacji się wyczerpał. My już nie mieliśmy przed kim uciekać, oni nie mieli kogo gonić. Do końca było żwawo, ale były też momenty, żeby cyknąć kilka zdjęć czy wymienić 2-3 zdania.
Fot. Rafał Różalski
   Zabawa trwała aż do zapowiadanego, kamienistego zjazdu - tam Paweł złapał gumę i zostałem z nim, żeby ogarnąć temat. Starta kilka minut na kilku kilometrach była już nie do odrobienia, ale żeby nie psuć fajnego treningu nie oszczędzaliśmy się zbytnio.
   Teraz już mogę oficjalnie powiedzieć, że sezon na gravelowanie, przełajowanie i tym podobne sprawy został otwarty! Tak jak kiedyś parkrun, tak teraz najlepszym pomysłem na sobotni poranek jest Gravelondo. Nic nie daje takiego kopa na resztę weekendu! Zapewniam! No i w imieniu organizatorów zapraszam! Niezależnie od stopnia zaawansowania :)

2 komentarze:

  1. Świetnie opisane:) Dużo nauki wg mnie przed nami. Moim planem jak pisałem była sprawna ucieczka przed grupą pościgową ale oparta na naszej współpracy. Popatrz jak najszybsza grupa jedzie. Cały czas są zwarci zbici. Przy takim wietrze samotne ataki niszczyły. Mam nadzieję, że następnym razem lepiej się zgramy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj to na pewno. Tyle, że niespecjalnie widać było osoby chętne do podkręcania tempa. Nikt raczej do Pawła nie krzyknął, żeby odpoczął, a on poprowadzi nasze stado :) Paweł zwalniał - zwalniali wszyscy. A co do trzymania się jakiegoś szyku - nie wiem czy jest to w sumie możliwe na takim terenie. Niemniej powinniśmy jechać dość blisko siebie - to fakt :)

      Usuń