Wczorajsza "kacza" trasa :) |
Niby znam to zdanie już od bardzo dawna, jednak nigdy specjalnie nie zastanawiałem się nad jego znaczeniem. Nigdy też nie stosowałem się do mądrości, która z niego płynie. Wielokrotnie powtarzałem je innym. Przekazywałem je dalej. Jednak w myśl przysłowia - szewc w dziurawych butach chodzi, samemu ciężko mi było zastosować ową mądrość w praktyce.
Jednak to się zmieniło! Wczoraj miałem pierwszą okazję do tego, aby pokazać sobie, że moje podejście do treningów jest zupełnie inne niż do tej pory. Wcześniej, mając zaplanowany taki lub inny trening, musiałem go przeprowadzić. Musiałem! Niezależnie od wszystkiego. W grę nie wchodziło odpuszczanie. Zdarzało się, że mocne treningi zaczynałem będąc już kompletnie zmęczonym. Często, nawet mimo tego, udawało się utrzymywać zakładane tempa, czasy itd. Jednak zmęczenie się tylko nawarstwiało aż w końcu zbierało żniwo.
Obecnie, w myśl zasady z tytułu tego posta, wolę odpuścić trening specjalistyczny jeżeli czuję, że nie jestem w pełni wypoczęty. Oczywiście nie mogę się oszukiwać. Nagminne rezygnowanie z akcentów też na pewno nie wpłynie pozytywnie na formę.
Kawa - i lecę dalej! |
Wczoraj jednak, mając w planach stadionowe 400-metrówki, nawet przez moment nie brałem pod uwagę pobiegnięcia na bieżnię. W nocy z wtorku na środę spałem łącznie około 4 godzin i to w dodatku w 3 cyklach podzielonych przebudzeniem. To była naprawdę fatalna noc. Rano, o ile porankiem można nazwać 3:30 (:)), wyglądałem jak zombie. I tak też się czułem. Jak powiedziałby to mój kolega - byłem ewidentnie rozbity. Pod uwagę wziąłem nawet opcję, żeby w ogóle nie iść na bieganie. Wiem jednak, że nie wpłynęłoby to zbyt dobrze na moją formę psychiczną, która i tak była dość słaba tego dnia. Zdecydowałem więc, że wyjdę po prostu poszurać po Bad Bentheim. Nie założyłem paska, nie włączałem podświetlenia zegarka. Wszystko to nie miało znaczenia.
Przez pierwszą połowę dystansu biegłem razem z siostrą i tatem. Jednak chyba pierwszy raz w życiu praktycznie w ogóle się nie odzywałem. Byłem nieco podłamany. Czyżby jednak bieganie nie było w stanie podnieść mnie na duchu? Ale jak to? To niemożliwe!
I faktycznie. O ile przez pierwszą godzinę moje samopoczucie było fatalne, to z każdą kolejną minutą zdecydowanie się poprawiało. Kiedy wróciliśmy do domu, po blisko 80-minutowym treningu, byłem już w o wiele lepszej formie psychicznej niż przed wyjściem.
Tego dnia nie byłem w stanie zrobić 400-metrówek na bieżni. Ale wszystko przede mną! Jeszcze to nadrobię. Najważniejsze, że samopoczucie jest już o wiele lepsze! Wraca chęć do działania! A jak wiadomo - chcieć to móc!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz