Na skróty

26 sierpnia 2015

Pożegnanie najlepsze z możliwych- relacja z #5 Leśnej Piątki 2015

fot. biegnijmy.pl
   Leśna Piątka... kiedyś w ogóle nie słyszałem o takiej imprezie, później chciałem w niej wystartować ale przez kilka miesięcy nie mogłem się zebrać, a jak już w końcu pobiegłem to od razu w edycji ULTRA. Wspólnie z Michałem, Mateuszem i Wiktorem pokonaliśmy w sumie trasę Leśnej Piątki 20-krotnie.
   W ubiegłym tygodniu w końcu postanowiłem, że wystartuję w normalnej edycji, czyli zmierzę się z jedną, 5-kilometrową pętelką. To miał być mój ostatni bieg w Koszalinie, przed powrotem do Gdańska. Jakie postawiłem sobie cele? Przede wszystkim poprawić najlepszy czas z edycji ULTRA. Wtedy pierwszą (i najszybszą zarazem) piątkę poleciałem w 21:06.
   Start biegu przewidziano na godzinę 19:00. Była więc szansa, że nie ugotujemy się. I faktycznie - pogoda była znośna, o niebo lepsza od tej sprzed kilku godzin. 
   W okolicach startu zameldowałem się na około 30 minut przed biegiem. Na miejscu była już cała masa biegaczy. Jak się później okazało - pobiegło nas 660 osób. W tłumie odnalazłem również znajome twarze.

   Byłem jednak przede wszystkim skupiony na biegu. Na nogi wciągnąłem biało - czerwone Salomony SU4. Do tego obowiązkowo klubowa koszulka Finiszu Morąg. Wyruszyłem na rozgrzewkę. Trochę potruchtałem, rozciągnąłem się, zrobiłem kilka przebieżek. Wciągnąłem Agisko Energy, wziąłem łyka wody i stanąłem na starcie.
   No i właśnie - okazało się, że start nie będzie taki prosty. Musieliśmy przebiec przez bardzo wąskie gardło - na oko 1-1,5m. Niby konferansjer mówił, że nie ma sensu się pchać, bo liczone są czasy netto, ale wiadomo co dzieje się po słowie - START. A takie padło niemal dokładnie o 19:00.
   Zaczęło się zgodnie z przewidywaniami - przepychanka i pędzenie na łeb na szyję. Znałem trasę, wiedziałem, że pierwsze 500-600 metrów to zbieg. Nie zamierzałem tego dnia mocno oszczędzać nóg. Chciałem dać się ponieść, choćbym miał później za to zapłacić.
   No i faktycznie było mocno. Otwierający kilometr pokonałem w 3:39. No i tak na dobrą sprawę... odcięło mnie. Dyszałem już jak lokomotywa. Na tętno nie patrzyłem, bo zwyczajnie nie chciałem się stresować. Wiedziałem, że trochę na własne życzenie się osłabiłem oddając rano krew, ale nie zamierzałem się nad sobą użalać.
   Drugi tysiączek nie był specjalnie wymagający - było dużo płaskiego terenu, a jedyne trudne fragmenty to 100-200 metrowy podbieg i zbieg po plażowym piasku. Mimo to nie było mnie stać na nic więcej niż 3:59. Pamiętałem, że na L5 Ultra też odnotowałem taki czas na tym kilometrze.
   Trzeci tysiączek to już moja agonia. Wiedziałem, że się zniszczę na tym biegu, ale nie sądziłem, że aż tak bardzo. Rzuciłem okiem na tętno - 191 bpm. No więc rekord wyrównany. Ostatni taki wynik to bieg w Przodkowie, ten po którym podawano mi tlen. Nie wyglądało to dobrze. 
   Na tym odcinku musiałem zmierzyć się ze sporą ilością podbiegów, dlatego czas 4:32 niespecjalnie mnie zmartwił. Chociaż nie! Wcale mnie nie zmartwił. Miałem wtedy już totalnie gdzieś wskazania Gremlina. Chciałem jedynie dobrnąć do mety i paść. Ależ ja wtedy marzyłem, aby się zatrzymać. Naprawdę nie wiem czemu tego nie zrobiłem. Ale nie zrobiłem. Biegłem dalej.
   Na o wiele łatwiejszym, 4. kilometrze odnotowałem czas 4:31. Jednak nie miał on już żadnego znaczenia. Oczami wyobraźni już widziałem siebie padającego za linią mety. No i jeszcze ten cholerny podbieg na początku 5. tysiączka - coś koszmarnego. Zauważyłem, że ludzie przede mną przechodzą do marszu. Sam tak zrobiłem na L5 Ultra. Nie opłaciło mi się to wtedy, więc tym razem nawet nie próbowałem. Mógłbym już nie ruszyć :)
   Ostatni tysiączek to już bieg na autopilocie. Nie miałem siły, aby przyspieszyć nawet na ostatnich kilkuset, tfu!, kilkudziesięciu metrach. Tak jak biegłem, tak wbiegłem na metę. Kiedy tylko doszedłem do siebie rzuciłem okiem na Gremlina - ... 21:06. Coś niesamowitego - zabrakło sekundy. Pozostała nadzieja, że jednak za późno zastopowałem swój zegarek. Faktycznie! Dwa dni później sprawdziłem oficjalne wyniki - 21:02! A więc udało się poprawić swój najlepszy wynik na trasie Leśnej Piątki! Pożegnałem się z Koszalinem w najlepszy możliwy sposób!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz