Na skróty

8 listopada 2012

Aby wygrać trzeba grać!

fot. runners-world.pl
   Prawdę mówiąc to już wczoraj miałem dodać kolejny wpis do mojego bloga. Jednak na skutek takiego, a nie innego rozkładu zajęć nie znalazłem wieczorem odpowiedniej ilości czasu. Nie chciałem, żeby wpis był nudny i napisany od niechcenia dlatego wstrzymałem się z nim do dzisiaj.
   Na środę zaplanowałem sobie spokojny trening zakończony przebieżkami. Na początku myślałem, żeby zrobić 10 x 200 metrów, jednak uznałem, że lepiej będzie przebiec 5 x 200m, albo 10 x 100m. Ostatecznie wyszło jeszcze inaczej, ale do tego dojdziemy później.
   Jak na listopadowy poranek temperatura 6 stopni wydała mi się na tyle przyjemna, że na swojego longsleev'a Kalenji wciągnąłem tylko techniczną koszulkę, a nie jak zwykle, w ostatnim czasie, bluzę. Nie myliłem się - na dworze było rześko i przyjemnie. 
   Tempo jakie założyłem na dzisiejszy trening to około 4:40/km, aczkolwiek dopuszczałem możliwość niewielkiego przyspieszania i zwalniania. Zacząłem od 5:04, co jak na pierwszy, "wprowadzający" kilometr ani trochę mnie nie zmartwiło ani nie zmobilizowało do jakiegoś specjalnego "spinania się". Wiedziałem, że kolejne odcinki będą i tak szybsze. Nie myliłem się - 4:46, 4:48 oraz dwukrotnie 4:40. W tym momencie zaczynałem dwa najtrudniejsze etapy na trasie, najpierw bardzo strome wzniesienie, a następnie długi podbieg. Tempo jakie uzyskałem na tych kilometrach to 4:41 i 4:38. Ostatnie dwa "tysiączki" pokonałem poniżej zakładanego czasu na kilometr o, odpowiednio, 1 i 9 sekund. Na tym postanowiłem zakończyć spokojny bieg i przejść do przebieżek. Wybrałem sobie do tego prosty odcinek przy Tesco. Jego pochylenie wg MMR to około 5%. Pokonałem w sumie 6 odcinków po 100 metrów, a najszybszy z nich w czasie 17 sekund. Rytmy zakończyłem spokojnym, kilometrowym biegiem do domu.
fot. motywatory.ruszamysie.pl
   Plan na czwartek był prosty - interwały. Wiedziałem, że nie będzie łatwo jednak tak postanowiłem, a jak coś postanowię to nie ma zmiłuj. Pierwszy znak, że będzie ciężko dostałem wstając z łóżka - za oknem szalał taki wiatr, że miałem wrażenie, że za chwilę oczyści mi widok z okna usuwając pobliskie drzewa. Kolejna rzecz, która mnie nieco zaniepokoiła to mój puls podczas oczekiwania na satelity. Normalnie waha się on w granicach 55-60 bpm, a dzisiaj był bliski 70 bpm... No, ale tak jak już wspomniałem - to co zaplanowałem to zrobić musiałem! 
fot. motywatory.ruszamysie.pl
   Zacząłem 4:32/km - 12 sekund wolniej niż zakładałem. Ale mocno mnie to nie zmartwiło. Tym bardziej, że już w tym momencie miałem ochotę przerwać ten trening i byłem w ogóle dumny, że tego nie zrobiłem. Mocny akcent ukończyłem w 3:59, czyli też nieco wolniej niż prognozowałem. Następne odcinki to 4:27 i 3:49. Wydawało się, że wszystko wraca do normy, przynajmniej jeśli chodzi o czas. Utwierdzał mnie również w tym przekonaniu następny kilometr, na którym tempo wyniosło 4:14. Widziałem jednak, że najgorsze dopiero przede mną - "mordercze" kilometry numer 6. i 7. I tutaj niespodzianka - 3:51 i 4:24. Niestety zapłaciłem za to wysoką cenę. Kolejny "szybki tysiączek" zajął mi aż 240 sekund mimo, że trasa nie była wcale trudna. Wybiło mnie to z rytmu i kolejne 1000 metrów zamiast spokojnie pokonałem w 4 minuty i 4 sekundy. Końcówka to 3:54 i... no właśnie nie ulga. Nie odczułem euforii, ani cudownego działania endorfin. Ja byłem po prostu wściekły, na siebie i na wszystkich dookoła, kipiałem złością. Dopiero podczas rozciągania i ćwiczeń zeszło ze mnie ciśnienie, górę wzięły endorfiny, a na twarzy w końcu zagościł uśmiech.
   Skatowałem się strasznie tym treningiem, ale od dzisiaj do niedzieli planuję tylko raz spokojny bieg w bardzo wolnym tempie. Umówiłem się już z Sołtysem, który w Gdyni chce złamać 50 minut, że to on będzie dyktował tempo na najbliższym treningu. Ponadto odpoczynek i regeneracja! Czy zadziała zasada superkompensacji? To się dopiero okaże. Ja wierzę, że tak. Jak ktoś mi mówi, że przesadziłem z obciążeniem to ja sobie przypominam trening Zatopka, o którym ostatnio czytałem w Runner's World. Emil biegał 100x400metrów, a każde takie okrążenie pokonywał w czasie 72 sekund. Pomiędzy stosował przerwy 200'metrowe. Ja się pytam - czym jest mój trening przy treningu 3'krotnego złotego medalisty z Helsinek :) 

Tak oto, z lekkim przymrużeniem oka, podsumowałbym ten ciężki, treningowy tydzień:

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej!

    Widziałam jak śmigałeś dzisiaj na Havla :) Stałam w korku i było miło Cię zobaczyć.

    Pozdrawiam z sąsiedniej dzielni
    ola

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi dzisiejszy dzień wolny od treningu biegowego,wypełnił turniej Futsalu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja teraz przed zawodami w wolne dni wolę nic nie robić :) Ale pamiętam wcześniej, szczególnie jak zaczynałem, to w wolne dni miałem piłkę, rower i rolki na zmianę :)

      Usuń