Na skróty

10 marca 2013

Wietrzny maraton. Rekord na wyciągnięcie stopy

Moja wycieczka biegowa :)
   Właśnie zakończyłem swój najdłuższy w dotychczasowej "karierze" bieg.  Przeleciałem ponad 42 kilometry w wyjątkowo niekorzystnych warunkach atmosferycznych i mogę śmiało powiedzieć, że był to jeden... z najlepszych moich treningów. Wybaczcie, że tak zacząłem od końca, ale wciąż jestem pod wpływem endorfin :) Cofnijmy się zatem kilka godzin, do ok.5:30.
   Wtedy to otworzyłem oczy i mając w planach dłuższy bieg, a później dzień z Ukochaną zdecydowałem, że nie ma co tracić więcej czasu na spanie. Szybciej wstanę - szybciej wyjdę - szybciej wrócę. A więc wciągnąłem owsiankę, napisałem relację z wczorajszego szurania i chwilę po 7:30 ucałowałem Narzeczoną i wybiegłem. 
   Początkowo zamierzałem pobiec tą samą trasą, którą biegłem tydzień temu, z tą "drobną" modyfikacją, że zamiast startować z Pępowa startowałbym z Chełmu. Jednak zrezygnowałem z tego pomysłu kiedy doszło do mnie, że ta "drobna modyfikacja" to dołożenie kilkunastu kilometrów do, i tak już długiej, trasy. Może kiedyś podejmę się treningowo pokonać 50 kilometrów, ale jeszcze nie dzisiaj. Dziesiąty marca to dzień, podczas którego zamierzałem przelecieć około 40 kilometrów. Lubię przygotowując się do maratonu, chociaż raz ujrzeć na swoim Garminie cyfrę "4" w rubryce oznaczającej dziesiątki kilometrów. Aby tak się stało podjąłem decyzję, że pobiegnę przez Czaple do Pępowa, aby stamtąd skierować się w stronę Banina i dalej, wzdłuż lotniska, wrócić do Gdańska.
Dzisiaj znowu zabawa w Cukiernika :)
   Pierwszy kilometr zajął mi 5 minut i 28 sekund. Jednak to nie czas był wywołał u mnie pewien niepokój, ale pogoda. Temperatura odczuwalna dzisiejszego poranka w Gdańsku, wg danych z różnych portali internetowych, wynosiła około -17°C. Kiedy to zobaczyłem to nie uwierzyłem. Aczkolwiek zmieniłem zdanie już po tym pierwszym odcinku. Najgorszy był ten mroźny wiatr. Niemniej okazałem się wyjątkowym szczęściarzem, bowiem wiał on, mówiąc obrazowo, od Chełmu do Pępowa :) Tak więc pierwsza część trasy, ta o wyjątkowo niekorzystnym profilu, zapowiadała się nie najgorzej. Nieco trudniejszy bieg czekał mnie po "nawrotce" w Pępowie, ale kto by się przejmował tym co będzie za 20 kilometrów. Dopiąłem więc kurtkę pod samą szyję, poprawiłem czapkę, rękawiczki i z uśmiechem na ustach ruszyłem przed siebie.
Dzisiaj niestety mogłem tylko popatrzeć i pognać dalej
   Z takim nastawieniem pokonywałem kolejne kilometry w czasach: 5:02, 4:58, 5:02. Biegło mi się lekko i przyjemnie. Nieco kostniały mi ręce, ale bywało już o wiele gorzej. Na samą myśl o pamiętnym, mroźnym treningu w Lidzbarku, kiedy traciłem czucie w stopach i dłoniach, zrobiło mi się ciepło. Na Warszawskiej oraz na Jasieniu - ruch praktycznie żaden. No ale jak tu się dziwić - kto normalny wychodzi z domu w mroźny, niedzielny poranek? Nikt, nikt normalny, sami biegacze i rowerzyści, bo tych drugich też kilku spotkałem.
   Poza temperaturą, również nawierzchnia, pomiędzy Jasieniem, a Karczemkami, przypomniała mi o zimie. Ekrany akustyczne, jak widać nie tylko tłumią dźwięki, ale także nie dopuszczają słońca do chodnika, co zaowocowało utrzymaniem się grubej warstwy lodu na mojej trasie. Ale co tam, każdy kilometr przybliżał mnie do końca treningu i powrotu do domu, do domu gdzie czekała na mnie Pati. Tak więc leciałem dalej. Na Karczemkach zameldowałem się po 11 kilometrach z czasem 00:55:10, a więc 28 sekund "straty" z pierwszego kilometra zostało już niemalże nadrobione.
   Od tego momentu trasa nieco się wyrównała. Najgorszy fragment miałem już chyba za sobą. Bez większych przygód dotarłem do Pępowa około 9:35. Dziwnie było, zamiast skierować się w stronę białego domku przy Gdańskiej, odbić na skrzyżowaniu w prawo i za cel obrać Banino. No ale Pępowo stanowiło zaledwie półmetek, tak więc nie było innej opcji - trzeba było biec. Ponadto w tym momencie, tak jak się spodziewałem, dostałem w twarz... wiatrem w twarz. Ten lodowy podmuch był naprawdę, mówiąc łagodnie, orzeźwiający. A wiedziałem, że przy lotnisku, na otwartej przestrzeni będzie jeszcze gorzej. Nie zawiodłem się - gdy tylko minąłem Rębiechowo podmuchy wiatru były chwilami tak mocne, że niemalże stawałem w miejscu. Niemniej tempo biegu wcale nie spadło tak drastycznie jak bym się tego spodziewał. Kurczę - ono w ogóle nie spadło. Podczas 5 kilometrów dzielących Rębiechowo i skrzyżowanie, o ruchu okrężnym, ulic Nowatorów i Budowlanych odnotowałem następujące czasy: 4:59, 4:55, 5:02, 4:59, 4:54. 
   Przyznam szczerze, że tak bardzo obawiałem się problemów związanych z wiatrem, że zapomniałem o... kryzysie. Takowy przeważnie "dopadał" mnie między 10., a 20. kilometrem. Dzisiaj spodziewałem się go właśnie podczas odcinka wzdłuż lotniska, a kiedy już tam byłem, tak bardzo skupiłem się na "walce" z aurą, że nim się obejrzałem... już byłem ponownie na Karczemkach :). 
   W Gremlinie miałem ustawionego autolapa na 1000 metrów. Chwilę przed Auchan musiałem jednak zastopować swoją 305-tkę i udać się za potrzebą. Omyłkowo zamiast przycisku Start/Stop wcisnąłem przycisk Lap, a było to dokładnie w momencie kiedy minąłem 32. kilometr i... 195 metr. Przypadek? Zrządzenie losu? Nie wiem, ale teraz już byłem pewny, że pokonam dziś maraton! I do tego będę miał podany czas co do metra :)
   Ostatecznie skończyłem na 42 kilometrach i 400 metrach. Zajęło mi to 3 godziny 28 minut i 24 sekundy. Natomiast królewski dystans pokonałem w 3:27:27. Tak więc do maratońskiego rekordu zabrakło mi zaledwie 5 minut i 22 sekund. Jednak to jak czułem się na mecie w Warszawie, a to jak czuję się teraz to "niebo i ziemia". Skurcze, stłuczona stopa i obolałe mięśnie - tak wbiegłem na płytę Stadionu Narodowego. Dzisiaj po treningu wszedłem to Tesco, kupiłem 2 lody i pognałem truchtem do domu na porcję rozciągania i ćwiczeń. Takiego właśnie treningu potrzebowałem przed kwietniowym maratonem. Na 7 tygodni przed startem mogę być niemal pewny, że jeżeli, odpukać, nie dopadnie mnie żadna kontuzja to w Krakowie będę świętował nową życiówkę :)

12 komentarzy:

  1. A Pati już trzyma kciuki za Kraków :) Poza tym świeże bułeczki na drugie śniadanie, a do tego lody - uwielbiam Twoje niedzielne wybiegania ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja uwielbiam biegać kiedy wiem, że na mnie czekasz na mecie :) I to nie tylko w niedzielę :)

      Usuń
  2. No szczerze powiem że dystans jak na niedzielne wybieganie ogromny tym bardziej przy takim tempie. No ale tak jak pisałeś - zimowe lekcje odrobione więc i wynik jest :)
    Ja po rehabilitacji Achillesa wróciłem do gry i przygotowań do poznańskiej połówki i maratonu w Krakowie. Dziś poleciałem swój najdłuższy dystans 30km i też jestem zadowolony :)
    Miłej niedzieli!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widziałem właśnie Andrzeju Twój trening. Nawet Patrycji pokazywałem :) Wnioskuję po tym, że Achilles już śmiga :) Brawo. Oby w Poznaniu i Krakowie padły rekordy :)

      Usuń
  3. gratuluję! Tym bardziej, że pogoda..."nienajlepsza". Wczoraj biegałem po półwyspie helskim i podmuchy wiatru tak mnie stopowały, że prawie się zatrzymywałem, więc wiem o czym piszesz. Podpowiedziałbyś co popijałeś/podjadałeś w trakcie biegu i w jakich czasach/km?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak teraz patrzę za okno to powiem tak - dobrze, że biegam rano :)
      A co do jedzenia i picia... no cóż zjadłem owsiankę przed bieganiem, a kolejny posiłek dopiero po biegu. Nie lubię brać żadnego jedzenia ze sobą. Na zawodach wcinam tylko banany. A co do picia to też nic nie brałem. Dopiero po biegu wypiłem piwo bezalkoholowe i gorącą, zieloną herbatę :)
      Tobie również gratuluję biegu w takiej pogodzie :)

      Usuń
  4. nie ma czego, tylko 12 km było :) a czułem się jakbym miał założony ogranicznik prędkości na 12 km/h bo zejście na ok. 4:50 było trudniejsze niż kiedykolwiek. A o jedzonko/picie pytam, bo sam jeszcze z królewskim dystansem się nie mierzyłem i byłem ciekawy jak to wygląda z Twojej strony. Sam też nie lubię niczego popijać i podjadać w trakcie biegu.

    OdpowiedzUsuń
  5. dobra! masz u mnie przysłowiowe piwo. Cały dzień się kręciłem, wyglądałem przez okno i sprawdzałem pogodę, że w końcu nie ruszyłem tyłka z domu, potem czytam że Ty maraton przebiegłeś. O nie! Pojawiła się motywacja - dziś półmaraton - pierwszy w życiu nie na bieżni. Czas nie powala, ale co tam... Dzięki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brawo! Jak już zaliczyłeś połówkę to teraz już z górki :) Co za różnica jaki czas, liczy się, że wyszedłeś i pobiegłeś!

      Pozdrawiam

      Usuń
  6. W kwestii formalnej: "Cofnijmy się zatem kilka godzin wstecz" to pleonazm ;)

    Cofnąć się do tyłu, spaść w dół do akwenu wodnego i zabić się na śmierć ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. W kwestii formalnej: "Cofnijmy się zatem kilka godzin wstecz" to pleonazm ;)

    Cofnąć się do tyłu, spaść w dół do akwenu wodnego i zabić się na śmierć ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za uwagę :) Moje niedopatrzenie :) Już poprawione :)

      Usuń