Na skróty

12 maja 2013

Połówka przy weekendzie być musi!

Wczoraj, po takim śniadaniu, była moc :)
   Pod wieloma sklepami w Polsce można usłyszeć, że skoro weekend to trzeba "machnąć jakąś połówkę". I ja w gruncie rzeczy całkowicie się z tym zgadzam. Podobnie jak owi, okołosklepowi, "smakosze" uważam, że "weekend bez połówki to weekend stracony". Dlatego dzisiaj w planach miałem właśnie połówkę, a dokładnie 21 kilometrów i 97,5 metra. Trasa? Z racji tego, że byłem na noc u Pati, trasa była oczywista - Pępowo - Chełm.
   Wyruszyłem około 8 od razu bardzo się zdziwiłem. Poza kolanami nic mnie nie bolało. Wczorajsza dyszka w Gdyni nie odcisnęła większego piętna na moim organizmie. Naprawdę czułem się dzisiaj rewelacyjnie. Kiedy Gremlin pokazał czas po pierwszym kilometrze myślałem, że ma problemy z satelitami - 4:46. Kolejny tysiączek kilka sekund wolniej, ale to ciągle był czas sporo poniżej 5 minut. A to wszystko przy bardzo niskim tętnie - poniżej 130 bpm.
   Na kolejnych kilometrach notowałem również podobne czasy. Biegło mi się fantastycznie. Pogoda sprzyjała treningowi na świeżym powietrzu - 14 stopni, zero wiatru, a słońce schowane za chmurami. Innymi słowy - idealne warunki do biegania. 
   Przed treningiem umówiłem się z siostrą, że ona wybiegnie z domu, ja od Pati i spotkamy się pod Auchan. Niestety... Minęliśmy się między Auchan i Jasieniem. Ja pobiegłem jedną stroną Alei Armii Krajowej, ona drugą :)
   Na 13. kilometrze najadłem się trochę strachu. W pewnym momencie, gdy mijałem grupkę osób, usłyszałem, że ktoś za mną biegnie. Odruchowo przyspieszyłem. Po chwili minęła mnie przejeżdżająca Straż Miejska i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że chyba już nikt nie biegnie. Chyba pierwszy raz się szczerze ucieszyłem na widok "strażaków miejskich".
   Dalej nie miałem już żadnych przygód. Jeszcze tylko na Ujeścisku, zrównał się ze mną samochód, kierowca otworzył okno i krzyknął "tempo, tempo". Jednak tak się przy tym sympatycznie uśmiechał, że wiedziałem, że nie miał zamiaru mnie denerwować tylko szczerze zdopingować.
   W sumie przeleciałem nieco mniej kilometrów niż zakładałem. Do wspomnianej połówki zabrakło 1014,5 metra. Uznałem jednak, że może być i tyle :) Zajęło mi to 1:36:22. Średnie tempo 4:48/km, dzień po zawodach, jest naprawdę niezłe. To jest właśnie urok "dyszek" - na mecie człowiek umiera, ale dzień później czuje się jak nowo narodzony. Zupełnie inaczej niż po maratonie. Tam po przekroczeniu mety jest się zmęczonym, ale nie skonanym. Za to w kolejnych dniach ledwo się żyje.

2 komentarze:

  1. Może Pan z auta też biegacz :) Czasem chcę komuś coś krzyknąć, ale wiem, że sam pewnie bym pomyślałem, że jakiś pajac się nabija ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. to prawda połówka musi być, najlepiej w niedzielę:P

    OdpowiedzUsuń