Na skróty

17 grudnia 2014

Fatalny poranek? To będzie dobry dzień!

   Dzisiejszej nocy na pewno nie zaliczę do udanych. Mimo, że jeszcze nie mam potomka to już zaliczam senne interwały. Co chwilę się budziłem. Byłem tak obolały, że około 2-3 rozważałem spędzenie reszty nocy w fotelu.
   Normalnie wstaję razem z Pati około 4:30. Dzisiaj ledwo zwlekłem się z łóżka około 5:00. A za nim to zrobiłem podjąłem męską decyzję - odpuszczam trening. Jak tylko postawiłem się do pionu wiedziałem, że innej opcji nie ma. Jakim cudem doczłapałem się do łazienki pozostaje do teraz wielką niewiadomą. Niemniej jakoś się udało. Okazało się, że stanie wychodzi mi lepiej niż siedzenie i leżenie, więc owsiankę przygotowywało się całkiem przyjemnie. 

   No i właśnie jedząc tą owsiankę (pierwsza łyżka) pomyślałem, że może jednak wybiorę się do klubu i cokolwiek porobię (kolejna łyżka). Przecież nie muszę biegać (i kolejna), nie muszę pływać (i kolejna) - mogę poprzestać na rozciąganiu. Kiedy przystępowałem do kawy byłem już pewny, że jednak nie zostanę w domu. Natomiast kiedy ją skończyłem rozpocząłem wciąganie leginsów. Niemniej ciągle nie byłem pewien czy to jest dobry pomysł - naprawdę wszystko mnie bolało.
   Chwilę po 7 wrzuciłem rzeczy do szafki i wyszedłem nad morze. Oczywiście na starcie powiedziałem sobie, że w razie jakichkolwiek problemów odpuszczam trening i wracam do domu. Aczkolwiek w myśl zasady, że za marudzenie kara musi być - wytyczyłem sobie 9-kilometrową trasę :)
   Pierwsze kroki? Dramat. I wcale nie chodziło o podejście - tak jak to miało miejsce wczoraj. Dzisiaj po prostu czułem się jak bym wieczorem stoczył bój z Darkiem Michalczewskim (i to pełne 12 rund). 
   Muszę powiedzieć, że pierwszy kilometr nawet nie wiem kiedy minął - być może z powodu nieprzespanej nocy po prostu go przespałem. Chęci niby były, ale mocy całkowicie brakowało. Gremlina schowałem pod bluzę natychmiast po wciśnięciu startu. Po co miałbym się dodatkowo demotywować?
   Po 2-3 kilometrach czułem się już nieco lepiej - przynajmniej fizycznie. Wiedziałem też, że biegnę zaplanowaną trasą i nie będę jej skracał! Trasa typu z punktu A do B i z powrotem ma ten plus, że ciężko jest tylko do punktu B. Później nie ma już innego wyjścia i trzeba jakoś wrócić. 
   Dzisiaj po nawrotce wcale nie było lepiej. Pociągałem noga za nogą i wyczekiwałem końca. Pewnie już bym sobie odpuścił całe to bieganie gdyby nie fakt, że już przez to przechodziłem i cholera ja wiem, że w końcu będzie super, lekko i przyjemnie. Po prostu muszę jeszcze trochę poczekać :)
   Tak człapałem przed siebie aż tu nagle, nie wiadomo skąd, na 8. kilometrze coś się zmieniło. Nagle pomyślałem, że w sumie to mogę przyspieszyć. Przecież nic mnie jakoś specjalnie nie boli, sapać też mocniej nie sapię niż na początku treningu. Delikatnie, ale przyspieszyłem. Pokonałem 8. tysiączek o 8 sekund szybciej niż poprzedni. Ale to nie koniec! Następny zajął mi jeszcze 22 sekundy mniej. Na dodatek wymyśliłem sobie, że nie warto kończyć biegu mając w nogach 9,2 kilometra i musi wpaść pierwsza dycha po powrocie. Wpadła, a jak! Ostatni kilometr pokonany w 4 minuty i 38 sekund wcale mnie nie zabił. Mało tego - nie było gorzej niż w czasie tych pierwszych tysiączków. Trzeba powoli robić swoje i będzie dobrze! Powoli to znaczy, że jutro planuję zrobić nieco mniej kilometrów niż 10, a piszę to tutaj, bo może taka publiczna deklaracja sprawi, że "plany planami..." :)
   Oczywiście bieganie to nie była nawet połowa treningu. Zaraz po bieganiu czekały na mnie: wałek, piłka i mata. Starałem się robić wszystko w miarę sprawnie, ale i tak zajęło mi to blisko 50 minut. Chociaż dzisiaj przynajmniej dorzuciłem jeszcze kilka ćwiczeń, których normalnie nie robię.
   Basen na koniec był czystą przyjemnością. Niby liczenie do stu długości powinno być cholernie nudne, ale naprawdę cieszyłem się każdą minutą w wodzie. Było ekstra. Na koniec jeszcze wskoczyłem do sauny i w końcu mogłem opuścić klub - bez bólu, w dobrym nastroju i z masą energii na cały dzień. 
   Czasami naprawdę kiepski poranek wcale nie musi oznaczać, że tak będzie wyglądał cały dzień. Od czasu do czasu może być wręcz przeciwnie. A w większości przypadków czy tak będzie zależy tylko od nas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz